Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niełatwo malować obraz Chin w czasie kryzysu. Gospodarka rośnie, rezerwy walutowe są gigantyczne, indeks giełdy w Szanghaju pnie się w górę, sytuacja wewnętrzna jest stabilna. Można by powiedzieć, że gdy innym idzie źle, chiński model się sprawdza, a świat, na czele z USA, prosi wręcz Chińczyków o większy udział w walce z kryzysem i przymyka oczy na inne problemy ("Prawa człowieka nie mogą stać na przeszkodzie w zwalczaniu globalnego kryzysu" - mówiła w Pekinie Hilary Clinton).
A jednak różowo nie jest. Władze są zaniepokojone. Na niedawnym Narodowym Kongresie Ludowym delegaci powtarzali wciąż, jak niepewne są czasy, i że dla utrzymania spokoju trzeba stymulować wzrost gospodarczy. Bo choć gospodarka rośnie, to o połowę wolniej niż rok temu, i nie wiadomo, czy uda się osiągnąć planowane 8 proc.
Tyle potrzeba, by wchłonąć 10 mln osób wchodzących co roku na rynek pracy.
Tymczasem Bank Światowy prognozuje dla Chin wzrost 6-procentowy. Plajta tysięcy firm po załamaniu eksportu pozbawiła pod koniec 2008 r. pracy 20 mln ludzi. Rząd twierdzi, że większość z nich znów pracuje, ale zagraniczni dziennikarze piszą, że w miastach widocznie wzrosła liczba mężczyzn szukających pracy, że słyszy się o zamieszkach pod urzędami zatrudnienia, a bezrobotni przybysze ze wsi śpią na ulicach.
Gdy więc kraje Zachodu deliberują, czy użyć pieniędzy podatników dla ratowania firm, w Chinach decyzją władz partyjnych otwiera się po prostu państwową kasę i tłoczy pieniądze do gospodarki. O upadłości wielkich firm nie ma w ogóle mowy. Nawet sądy troszczą się o koniunkturę: pewien właściciel przedsiębiorstwa, który dokonał malwersacji, zostanie ułaskawiony pod warunkiem, że utrzyma u siebie zatrudnienie.
Już w listopadzie 2008 r. Pekin przygotował pakiet stymulacyjny o wartości 586 mld dolarów. Jedna trzecia kwoty pochodzi z rządowej kasy, reszta np. z banków, którym polecono wypłacić pieniądze. Większość pakietu przeznaczona jest na budowę infrastruktury, głównie na prowincji. 15 chińskich miast już zaczęło, a dalszych 12 planuje budowę linii metra. Są też pieniądze na pobudzanie konsumpcji: podwyższono pensje nauczycielom, emerytury, rozdaje się bony konsumpcyjne, obniżono podatki m.in. od sprzedaży aut. 120 mld dolarów kosztować ma powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych, który powstanie w ciągu 3 lat. Z tych między innymi powodów, mimo słabszej koniunktury, Chińczycy się nie buntują. Wielu pamięta jeszcze głód i chaos rządów Mao; czują, że teraz jest jednak dużo lepiej.
Ale kredyt zaufania nie jest dany władcom raz na zawsze. Ryzyko konfliktu tkwi też na szczytach władzy: rządząca elita nie jest technokratycznym monolitem, to pogmatwany układ frakcji i interesów na styku państwa i gospodarki, którego spójność zapewnia stały przepływ pieniądza.
Dłuższy kryzys podda próbie trwałość tego układu.