Reakcje na "Monachium"

Dowódca terrorystów na balkonie izraelskiej kwatery. Monachium, 5 września 1972 r.

30.01.2006

Czyta się kilka minut

Stany Zjednoczone: OKO ZA OKO?

Radosław Korzycki

Modlitwa o pokój - jak sam Steven Spielberg nazwał swój film pt. "Monachium" - w jego rodzinnych Stanach Zjednoczonych została odebrana raczej jako wbijanie kija w mrowisko.

Dlaczego fabuła filmu - czyli opowieść nie tylko o zamachu w Monachium, ale także (czy też może: przede wszystkim) o odwecie, dokonanym przez agentów Mosadu na członkach organizacji "Czarny Wrzesień" - wzbudza tak gorące uczucia? Z dwóch powodów. Po pierwsze, film pojawia się w krytycznym momencie dla bliskowschodniego konfliktu, gdy przyszłość relacji izraelsko-arabskich jest wielką niewiadomą. Po drugie, krytycy obrazu Spielberga dopatrują się w nim "drugiego dna", czyli kontekstu: krytyki amerykańskiej "wojny z terroryzmem".

---ramka 406511|prawo|1---Najsurowiej o filmie wypowiedziała się Syjonistyczna Organizacja Ameryki (ZOA), której dyrektor Meir Jolobitz oskarżył Spielberga o naciąganie faktów oraz, co gorsza, o dwuznaczność moralną. Jolobitzowi chodziło o to, że reżyserska wizja przedstawia jako zbrodnię zarówno zabójstwo izraelskich sportowców, jak i późniejszą śmierć organizatorów zamachu z rąk agentów izraelskiego wywiadu. W wizji Spielberga jedno i drugie jawi się jako zbrodnia, zbrodnia - co więcej - porównywalna.

Tym samym Spielberg, ten najbardziej znany na świecie filmowiec, postawił (ryzykowną dla amerykańskiej diaspory żydowskiej) tezę, iż morderstwo zawsze pozostanie morderstwem, i że nie można go usprawiedliwiać nawet potrzebą sprawiedliwości czy zadośćuczynienia.

Choć więc rodziny zabitych sportowców uznały - po specjalnym pokazie filmu w Tel Awiwie - że "Monachium" nie narusza ich uczuć ani że nie uderza w państwo Izrael, to już izraelski konsul z Los Angeles uznał film za chybioną próbę ukazania etycznej równowagi w ciągnącym się sporze.

Czy Spielberg przewidział takie reakcje? W każdym razie do defensywy przygotował się rewelacyjnie. Nie zorganizowano tradycyjnych pokazów dla prasy, premiery nie uprzedzono wywiadami sugerującymi interpretację, za to zorganizowano sztab public relations do obrony filmu. W jego skład wszedł nawet wybitny dyplomata Dennis Ross, jeden z twórców bliskowschodniej polityki Stanów Zjednoczonych za rządów prezydentów Busha-seniora i Clintona.

Spielberg stawia tezę, że zwalczanie terrorystów siłą - czytaj: ich zabijanie (co czynią od dawna Izraelczycy, a od 11 września także Amerykanie oraz ich niektórzy sojusznicy) nie jest jedynym antidotum na samo zjawisko terroru. Że potrzeba jeszcze zrozumienia motywów morderców działających z pobudek politycznych.

Czy ma rację? Choć największe proizraelskie lobby w Ameryce, American Israel Public Affairs Comittee, odmówiło komentarza, to większość przedstawicieli żydowskiej diaspory ma pogląd jasny - i krytyczny. Sądzą, że nie można łączyć wątku palestyńskich dążeń narodowowyzwoleńczych z monachijską tragedią. A przy etycznych spekulacjach - zapominać o ewidentnej winie terrorystów.

Ale pojawiły się i cieplejsze komentarze. Względnie życzliwie "Monachium" potraktowała przykładowo arabska telewizja satelitarna Al Dżazira, która przygotowała reportaż o amerykańskich reakcjach na film. Arabscy dziennikarze zapytali o zdanie kilku naukowców od spraw bliskowschodnich. I tak, Paul Scham, adjunkt w Middle East Institute w Waszyngtonie uznał, że choć fabuła momentami dość swobodnie interpretuje wydarzenia, to jednak "Monachium" przysłuży się palestyńsko-

-izraelskiemu dialogowi. Wedle Schama Żydzi będą musieli zrewidować swą ideologię "sprawiedliwego odwetu". Jeszcze łaskawiej wypowiedział się Siwar Bandar z Amerykańsko-Arabskiego Komitetu Walki z Dyskryminacją: "Przemoc jest językiem tego obrazu. Używają go wszyscy: Izraelczycy, Palestyńczycy, CIA, KGB, a nawet biznesmeni posługujący się zbrodnią w robieniu interesów".

Tak czy inaczej film Spielberga przeciera całkiem nowy szlak w amerykańskim dyskursie publicznym: po raz pierwszy w głównym nurcie debaty znalazła się propozycja zanalizowania źródeł terroryzmu.

Tymczasem tuż za filmem Spielberga podąża kolejny, jeszcze bardziej kontrowersyjny obraz: film "Paradise Now" z Palestyny. Jest to historia dwóch młodych mężczyzn, wybranych do przeprowadzenia samobójczych ataków na autobus w Tel Awiwie. Diaspora żydowska bije na alarm, że "Paradise Now" usprawiedliwia morderców. Większość krytyków filmowych jest jednak zachwycona.

Izrael: OTWARTA RANA

Aleksander Klugman

Na ekrany kin w Izraelu film Spielberga wchodzi pod koniec stycznia, podobnie jak w Europie. Jednak wstępny jego pokaz odbył się w Tel Awiwie już dwa miesiące temu, a po nim w prasie ukazały się liczne głosy. Na ogół nieprzychylne.

"Tak, ciężko nam było oglądać ten film. Nie, nikt nie płakał, bo my nie pokazujemy uczuć na zewnątrz. Ale obrazy, które oglądaliśmy, były poruszające" - tak Ilana Romano, wdowa po izraelskim sportowcu Yossefie Romano, mówiła w rozmowie z dziennikarzem po projekcji, którą 4 stycznia przygotowano specjalnie dla rodzin zamordowanych w Monachium. Pani Romano dodała, że jej zdaniem film pomoże w "uświadomieniu świata o tym, co się wydarzyło w Monachium w 1972 r.", i że odpowiada prawdzie historycznej.

W tej ostatniej opinii Ilana Romano jest jednak w Izraelu osamotniona. Główny zarzut brzmi, że film Spielberga sprawia wrażenie jakby równowagi w zmaganiach Izraela i Palestyńczyków: z jednej strony terroryści palestyńscy zabili 11 izraelskich sportowców, z drugiej Mosad zabił kilku Palestyńczyków. Avi Dichter, były dyrektor Szabaku [izraelskiego odpowiednika Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - red.], uważa wręcz, że film fałszuje historię, a obraz w nim "jest bardzo daleki od wydarzeń, jakie miały miejsce w rzeczywistości".

Pod tytułem "Historyczny fałsz" Adam Ben pisze (w internetowym serwerze informacyjnym Nfc-Adv): "Nie ulega wątpliwości, że Spielberg doskonale opanował warsztat filmowy, ale film ten jest typową produkcją hollywoodzką, czyli mutacją historyczną, w której mity i stereotypy przekładają się ze zbiorem scen zupełnie zmyślonych i nierealnych, z dodatkiem dwóch scen seksu, które nie mają w ogóle związku z całą sprawą, jaką film ma rzekomo odtworzyć. Zbieżność akcji filmu z tym, co się działo na olimpiadzie w Monachium, jest więcej niż wątpliwa".

Z kolei znany izraelski publicysta i filmowiec Rom Meiberg uważa, że poprzez swój film Spielberg chciał skrytykować izraelską politykę zabijania terrorystów. Meiberg deklaruje, że w odpowiedzi na wypaczający historię obraz Spielberga opracuje własny film dokumentalny pt. "Lista śmierci", który opowie o tym, co się naprawdę stało w Monachium. Chce oddać prawdziwy przebieg wydarzeń:zarówno samego zamachu, jak i akcji ukarania zamachowców, podjętej na polecenie pani premier Goldy Meir. Film ma zawierać zdjęcia z miejsc, gdzie likwidowano organizatorów zbrodni w Monachium, jak również rozmowy z emerytowanymi agentami Mosadu, którzy uczestniczyli w akcji odwetowej. Mają też wystąpić palestyńscy organizatorzy antyizraelskiego terroru w owym czasie. Reżyser zapowiada kilka sensacyjnych odkryć, m.in. na temat kontaktów czynników związanych z wywiadem amerykańskim z czynnikami palestyńskimi, bezpośrednio zaangażowanymi w działalność terrorystyczną przeciw Izraelowi.

Zbrodnia w Monachium, mimo że miała miejsce przed ponad 30 laty, do dziś jest dla wielu Izraelczyków otwartą raną. Wprawdzie nie był to ani pierwszy, ani największy zamach, a w kilku dziesięcioleciach, jakie odtąd minęły - szczególnie ostatnio - miały miejsce zamachy o wiele bardziej krwawe. Jednak Monachium zajmuje w pamięci Izraelczyków miejsce szczególne. Głównie z powodu niesłychanie cynicznego - tak to jest odbierane w Izraelu - stosunku świata do tej zbrodni i do zbrodniarzy. Izraelscy sportowcy zginęli, a igrzyska olimpijskie toczyły się dalej, jak gdyby nigdy nic, trzech zamachowców zaś, ujętych żywcem przez niemiecką policję, po krótkim czasie zwolniono z więzienia w wielkiej dyskrecji i umożliwiono im wyjazd.

Ale, co ciekawe, film Spielberga oburzył nie tylko Izraelczyków. Swoje oburzenie wyraził głośno także - choć z zupełnie innego powodu - ostatni żyjący dziś uczestnik i zarazem organizator zamachu, Mahmud Daud Ude, znany też jako Abu Daud. Jest on zły na Spielberga za to, że ten nie zasięgnął jego opinii, zanim przystąpił do kręcenia filmu. "Gdyby naprawdę chciał poznać prawdę, powinien zasięgnąć rady ludzi, którzy ją znają. Podzieliłbym się z nim moją wiedzą, gdyby się do mnie zwrócił" - powiedział Abu Daud.

W swej autobiograficznej książce pt. "Palestyna: od Jerozolimy do Monachium" Abu Daud ujawnia, że pomysł porwania izraelskich olimpijczyków jako zakładników, aby wymusić na rządzie izraelskim uwolnienie "palestyńskich bojowników wolności", zrodził się podczas jego spotkania w rzymskiej kawiarni z dwoma czołowymi przywódcami organizacji "Czarny Wrzesień", której to nazwy używała organizacja Fatah (na jej czele stał Arafat). Podczas tego spotkania powierzono mu zaplanowanie całego "przedsięwzięcia", a niejaki Abu Mazen zapewnił pełne sfinansowanie akcji.

Abu Mazen to pseudonim jednego z bliskich współpracowników Arafata. Mahmud Abbas - bo tak brzmi jego prawdziwe nazwisko - jest dziś przewodniczącym (Palestyńczycy mówią: prezydentem) Autonomii Palestyńskiej.

Abu Daud tak pisał w swej książce: "Po podpisaniu umowy z Oslo w 1993 r. [między Izraelem a OWP - red.] Abu Mazen sfotografował się razem z Icchakiem Rabinem i Szymonem Peresem. Wątpię, czy zgodziliby się oni na taką wspólną fotografię, gdyby wiedzieli, że to on troszczył się o pełne pokrycie wydatków na akcję w Monachium".

Niemcy: ZNÓW MISTRZOSTWA...

Joachim Trenkner

W 1972 r. zamach zaszokował Niemców. Nie szokuje dziś film Spielberga, który do kin trafia, przypadkowo lub nie, przed Dniem Ofiar Nazizmu, obchodzonym w rocznicę wyzwolenia Auschwitz. Chyba że...

Pierwsze głosy w Niemczech są krytyczne. "Ten film to porażka, on nie dorasta do całego kompleksu spraw, jakie związane są z Monachium" - ocenia autor dziennika "Welt", którego denerwują "wszystkie te elementy typowe dla thrillera, od których aż się roi u Spielberga". Z kolei komentator radia Bayerische Rundfunk ironizował, że trudno sobie wyobrazić, by słynny izraelski wywiad wysłał z tak ważnym zadaniem ludzi tak naiwnych, jak ich przedstawia Spielberg; chodzi o zespół agentów Mosadu, z powierzonym zadaniem zlikwidowania Palestyńczyków, którzy uczestniczyli w zamachu lub go planowali.

Pytanie, jakie stawiają niemieccy komentatorzy, brzmi: czy film fabularny, w którym nie tylko występują postacie historyczne, ale gdzie wykorzystano archiwalne nagrania z 1972 r., nie powinien pokazywać przede wszystkim prawdy historycznej, a nie fikcji? "Naszym zdaniem jest na to jedna odpowiedź: tak" - pisze "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Tymczasem, zdaniem recenzenta, Spielberg, który w końcu ma na koncie obrazy historyczne, np. "Listę Schindlera", zachowuje się tym razem jak młody reporter: znajduje materiał na świetną dziennikarską story, ale zamiast rekonstruować fakty, postanawia sprzedać go medialnie za wszelką cenę, podkręcając rzeczywistość.

Wszystko to prawda, z jednym wszelako zastrzeżeniem: historycy już dawno temu wskazywali, że w "Liście Schindlera" Spielberg nie zawsze trzymał się faktów, pozwalając sobie na pewną dowolność.

Uniwersalność przemocy - bo tak można interpretować podstawowe przesłanie filmu - zapewne poruszy i oburzy także wielu niemieckich historyków czy polityków, jak poruszył wielu w USA i w Izraelu, gdzie reżyserowi zarzucano zrównywanie terrorystów z ich ofiarami. Jednak nie należy chyba oczekiwać, by "Monachium" poruszyło w Niemczech masową publiczność, która - gdy o politycznych dramatach czy thrillerach mowa - przywykła do mocniejszej filmowej "strawy".

Zakładając, że masowa publika w ogóle obejrzy ten film. Ostatnio bowiem zamach był w Niemczech często poruszanym tematem. Przed dwoma laty telewizja ARD pokazała film wyprodukowany przez Brytyjczyków i Szwajcarów (wyróżniony Oscarem). Temat obecny jest też w literaturze, np. w wydanej w 2005 r. powieści Ulrike Draesner pt. "Spiele" ("Igrzyska"). Czy więc film Spielberga okaże się w Niemczech niewypałem? To ocena za ostra. Promocyjna machina pracuje efektywnie. Na początku minionego tygodnia, przed rozpoczęciem emisji w kinach, wiele niemieckich gazet podjęło wątek przewijający się wcześniej w dyskusjach w USA i Izraelu - o moralnych aspektach walki z terroryzmem. Popularny magazyn "Spiegel" poświęcił "Monachium" okładkę, wybijając pytanie: "Czy demokracje mogą zabijać terrorystów?".

I tylko w tyle głowy błąka się myśl, że pytanie to może okazać się nie tak abstrakcyjne. Media przynoszą dziś coraz to nowe szczegóły współpracy między niemieckimi agentami działającymi w Bagdadzie a Amerykanami w 2003 r. podczas wojny w Iraku (choć kanclerz Schröder zapewniał wtedy, że Niemcy nie uczestniczą w tej wojnie). A poza tym w Niemczech w tym roku odbywają się piłkarskie mistrzostwa świata...

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006