Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziś problem dotyka około 100 tys. osób, które mogą mieć kłopoty z regularną ich spłatą. Dotyczy on też banków, które ich udzielają, a zwłaszcza sposobu ich rozliczania. Politycy z różnych partii proponują mniej lub bardziej drastyczne rozwiązania, by wspomóc tych, którzy zaciągnęli kredyty walutowe - skusiły ich zyskowną mieszanką niskiego oprocentowania i taniego franka. Bez refleksji, że zarabiają w złotych. Nie bez winy są też banki, które przez wiele ostatnich lat tak skutecznie zachęcały do brania długoterminowych kredytów, że wywołały wręcz epidemię optymizmu. Właściwie każdy mógł dostać taki kredyt - i każdy wierzył, że ze spłatą problemów nie będzie. Ale tam, gdzie rządzi chciwość, za chwilę władzę może przejąć strach. I tak się stało - wybuchł kryzys. Światowa finansjera franka uznała za najbezpieczniejszy pieniądz, windując tym samym jego kurs do historycznych rekordów, czyli znacznie podnosząc raty kredytów. A banki w poszukiwaniu zysku zaczęły narzucać klientom wysokie spready - tzn. różnice w cenie między zakupem a sprzedażą waluty przy spłacie rat, co jeszcze bardziej podraża kredyty. O ile kurs franka wyznacza międzynarodowy rynek walutowy, to wysokość spreadów jest samodzielną decyzją banku. Sęk w tym, że umowy kredytowe dają bankom duże pole manewru, o czym klient dowiaduje się zwykle po fakcie.
Politycy chcą, by banki rozliczały się z klientami po kursie NBP lub średnim danego banku albo by mieli oni możliwość spłacania rat bezpośrednio w walucie, bez dodatkowych opłat. Projekty nowelizacji odpowiednich ustaw są w Sejmie. Polityczny zapał do pomocy kredytobiorcom wskrzesiły zapewne nadchodzące wybory, ale z pewnością padał on na podatny grunt. Ostatni kryzys sprawił, że wszyscy mają dość korporacyjnej chciwości, która w bankach zamieniła strach przed nadmiernym ryzykiem w pożądliwość zysku ponad miarę.