Ranczo sto jeden

Bawiliście się w Indian podczas wakacji? Na pewno. Ja nawet udałem się do miejsca, które symbolizuje kres Dzikiego Zachodu. Tu zebrali się wszyscy jego bohaterowie, by pożegnać się z rolami wyznaczonymi im przez historię.

28.08.2017

Czyta się kilka minut

Ranczo Braci Miller, 11 lipca 1905 r. Za kierownicą, w kapeluszu – Geronimo, wódz Apaczów. Obok niego Edward Le Clair Sr, wódz Indian Ponka. / CONTRIBUTOR / GETTY IMAGES
Ranczo Braci Miller, 11 lipca 1905 r. Za kierownicą, w kapeluszu – Geronimo, wódz Apaczów. Obok niego Edward Le Clair Sr, wódz Indian Ponka. / CONTRIBUTOR / GETTY IMAGES

Gruba Indianka ze słoniem na arenie, ścigające się żółwie, kowboj z lassem unoszącym się w powietrzu metr nad wygiętym w łuk grzbietem konia, Apacz w eleganckim kubraku i cylindrze za kierownicą limuzyny, czerwonoskórzy atakujący dyliżans...

Pocztówki ze świata, który minął bezpowrotnie, ślady twórczej gorączki z okresu, kiedy cyrki objazdowe z Dzikiego Zachodu i jedno- lub dwurolkowe nieme filmy opowiadały Amerykanom o niedawnej, a zarazem wyobrażonej przeszłości. Okres, kiedy imigranci, którzy dopiero co przybywali do Nowego Świata, uczyli się historii podboju amerykańskiego Zachodu m.in. z przedstawień Buffalo Billa, Pawnee Billa, a osadnicy oglądali na nowo wydarzenia, w których sami uczestniczyli zaledwie kilka lat wcześniej. Setki z nich np. wzięły udział w odtworzeniu na Ranczu 101 tak zwanego Cherokee Strip Run, czyli największego w historii wyścigu osadników po indiańską ziemię z 1893 r.

Jestem w Marland Mansion – rezydencji barona naftowego Ernesta Whitwartha Marlanda w Ponca City, w północnej Oklahomie. Kilka mil na południe stąd na początku XX w. mieściła się główna kwatera braci Miller, właścicieli największego na świecie cyrku z egzotycznymi zwierzętami, kowbojami, Indianami i zdeformowanymi przez naturę ludzkimi „egzemplarzami”, takimi jak opasła Jolly Ollie – zdjęcie z 1925 r. przedstawia siedzącą i najwyraźniej zadowoloną z siebie młodą dziewczynę. Podpis na fotografii informuje, że waży ona 538 funtów.

Jayne Detten, wicedyrektor Marland Mansion, dzisiaj zamienionej na muzeum, postawiła przede mną pudło pełne zdjęć sprzed stu lat, wśród których pozwala mi buszować do woli. Muzeum jest już zamknięte, ale Jayne o to nie dba. Mam szczęście, w przeciwnym razie musiałbym odbyć innego dnia kolejną dwugodzinną jazdę z Bartlesville we wschodniej Oklahomie, gdzie mieszkam u przyjaciół. A to by oznaczało ruinę misternie skonstruowanego, napiętego planu podróży po kraju Indian.

Koniokrad zakłada imperium

Zaczęło się od George’a Washingtona Millera, pułkownika Konfederacji, który po zakończeniu wojny secesyjnej opuścił dom w Kentucky i zajął się przeganianiem bydła z Teksasu do Kansas. Ale tak naprawdę zamierzał założyć imperium bydlęce na Terytorium Indiańskim, czyli w dzisiejszej Oklahomie. Zrobił to w 1881 r., w należącej do Czirokezów północnej części Terytorium, tak zwanym Cherokee Strip. W 1893 r. rząd zmusił Czirokezów do udostępnienia części swoich ziem dla białych osadników i przepędził stąd wielkich ranczerów (to wtedy miał miejsce ów wielki wyścig po ziemię). Pułkownik wcale się tym nie zraził, lecz udał się do zaprzyjaźnionych Indian Ponka – jak wiele innych ludów indiańskich ściągniętych do Oklahomy, która zrazu miała być ziemią indiańską, dopóki rosłaby tu przysłowiowa trawa. Biały Orzeł, wódz biednego ludu Ponków, był zresztą jego przyjacielem.

Indianie wydzierżawili Millerowi część swego rezerwatu, on zaś dostarczał im żywność. Nad Salt Fork, dopływem rzeki Arkansas, Miller wybudował dom z darniny i pni drzewnych i zaczął grodzić teren dla stad bydła. Pułkownik zmarł w 1903 r. Schedę po nim odziedziczyli trzej synowie: Joseph, George Junior i Zack. Rodzina mieszkała wtedy już w nowym wielkim domu.

Na ranczu hodowano bydło, konie, muły i świnie, ale uprawiano też kukurydzę, pszenicę czy lucernę. Millerowie zasadzili drzewa owocowe, warzywa i melony, których sprzedaż przynosiła duże zyski. W czasach, kiedy z powierzchni Ameryki znikały ostatnie stada bizonów, wytrzebionych przez białych myśliwych, Millerowie hodowali stado złożone z kilkuset sztuk.

W 1908 r. część ziemi Millerów wydzierżawił Marland, poszukujący w niej ropy. Znalazł trzy lata później. Fortuna zaprowadziła go na fotel kongresmena i gubernatora Oklahomy. Swoją firmę Marland nazwał Spółka Naftowa Rancza 101. Millerowie zaś z imperium bydlęcego uczynili imperium rozrywki z Dzikiego Zachodu: Ranczo 101 Braci Miller.

Skąd wzięła się nazwa rancza? Najprostszą odpowiedź podsuwa wielkość terytorium wydzierżawionego od Indian, które w którymś momencie obejmowało 101 tysięcy akrów. Zack Miller pisał jednak później, że nazwa istniała już wcześniej i została przyjęta na pamiątkę saloonu pod San Antonio, w którym chłopcy Millera pewnego razu tak dobrze się zabawili, że roznieśli go w pył. Samemu pułkownikowi też daleko było do wizerunku statecznego ranczera i ojca klanu. W przeszłości parał się kradzieżą koni, a i później, już w czasach świetności, swym zachowaniem niejednokrotnie przynosił wstyd rodzinie. Jego wnuczka Alice wspominała, że miał skórę niczym dzikie zwierzę, a jego ubrania przesiąknięte były brudem i pyłem. Ale nie było wątpliwości, że potrafił robić wielkie pieniądze.

Po jego śmierci synowie powiększali imperium, kupując nowe ziemie, aż ostatecznie obszar rancza osiągnął 110 tysięcy akrów (widać nie byli przesadnie przywiązani do nazwy).

Ranczo 101, z własną elektrownią, garbarnią, mleczarnią, sklepem, młynami, siecią telefoniczną, pocztą, restauracją, a nawet własną walutą, zatrudniające setki kowbojów, było prawdziwym imperium. Ale stało się sławne dzięki przedstawieniom z Dzikiego Zachodu, zwanym „Real Wild West Shows”.

Prawdziwy Dziki Zachód

Apacki wojownik ze zdjęcia w samochodzie Locomobile Model C to słynny Geronimo. 11 lipca 1905 r. uczestniczył w paradzie na Ranczu Braci Miller. Była zorganizowana z okazji zjazdu stowarzyszenia amerykańskich wydawców. Do rezydencji Millerów pod Ponca City przybyły tysiące widzów i dziennikarzy, nie tylko z Oklahomy, ale nawet z Kalifornii czy Nowej Anglii. Zadaniem Apacza było „upolowanie” bizona. Za przyjazd i ubezpieczenie Geronima, ówcześnie będącego więźniem wojennym Stanów Zjednoczonych, zapłacili Millerowie.

Geronimo miał ustrzelić bizona, ale za pierwszym razem nie trafił. Stado przepędzono więc ponownie, tym razem tuż obok samochodu. Kula z karabinu powaliła zwierzę. To jedna z wersji opowieści o „ostatnim polowaniu” słynnego Apacza. Według innej nieszczęsnego bizona zastrzelił biały biznesmen z Chicago, a Geronimo wypalił dwukrotnie do martwego już zwierzęcia. Obie wersje zgadzają się co do jednego: z bizoniego mięsa przygotowano dania dla najwytworniejszych gości, lecz nie dla kowbojów i Indian.

„Polowanie” Geronima było równie żałosne co polowanie na krowy, jakie urządzali osadzeni w rezerwacie w zachodniej części Oklahomy. Tam Komancze strzelali z łuków do trzymanych w zagrodzie krów, przydzielonych im przez rząd.

W show braci Miller zaczynały karierę takie legendy jak bohater niemych westernów, „szlachetny obrońca białych osadników” Tom Mix czy Will Rogers, półkrwi Czirokez, aktor, komik, pisarz i dziennikarz, ulubiony syn Oklahomy.

– Tom Mix był szeryfem w Dewey, w Oklahomie – wspomina mój znajomy z Bartlesville, Jim Rementer, sam zajmujący się mieszkającymi tutaj Delawarami. – Krążą o nim nieprzyjemne opowieści. Jako szeryf lubił bić czarnych. Indianie też nie mają o nim dobrego zdania.

Wszyscy za to kochają Willa Rogersa, który sam z kolei mawiał, że w życiu nie spotkał człowieka, którego by nie lubił.

Obydwaj zginęli w wypadkach. Mixa zabiła umieszczona na tylnym siedzeniu walizka, która zleciała mu na głowę niczym topór, gdy stracił panowanie nad zbyt szybko prowadzonym samochodem. Will Rogers zginął z przyjacielem podczas lotu nad Alaską. Awaria silnika sprawiła, że samolot runął do jeziora.

W show braci Miller wystąpił gościnnie sam Buffalo Bill Cody, na kilka miesięcy przed śmiercią w 1917 r.

Ranczo 101 zatrudniało, oprócz setek białych i indiańskich kowbojów, ponad 150 Indian – aktorów i statystów. Wielu z tych Indian jeszcze parę dekad wcześniej toczyło boje z Custerem, Crookiem, Ranaldem Mackenziem i innymi słynnymi oficerami amerykańskiej kawalerii.

Na terenie rancza powstała prawdziwa wioska fikcyjnego plemienia. Mieszkali w niej obok siebie przedstawiciele różnych ludów osadzonych przez rząd amerykański na Terytorium Indiańskim: Ponkowie, Szejenowie, Komancze, Kiowowie, Saukowie i Lisy. Millerowie sprowadzili nawet Siuksów Oglala i Brule z rezerwatów w Dakocie Południowej.

Wojownicy, przeobrażeni w pomocników od krów, aktorów i kuglarzy, odgrywający samych siebie podczas przedstawień, także i tutaj byli przedmiotem obserwacji gapiów spragnionych obrazków z codziennego życia „dzikich ludzi”.

Na lewo i prawo od wejścia do wioski indiańskiej wisiały wielkich rozmiarów plakaty reklamujące dodatkowe atrakcje, np. kobietę-zaklinaczkę węży, trzynogiego mężczyznę czy „najwyższą i najszczuplejszą na świecie” dziewczynę.

Bracia Miller / ARCHIWUM MARLAND MANSION

 

Tak jak inne show z Dzikiego Zachodu, na Ranczu Braci Miller odgrywano sceny z podboju kontynentu, ataki Indian na osadników i bitwy oraz sceny polowań. Oprócz popisów w Oklahomie, cyrk Millerów podbijał Amerykę, a potem cały świat, w latach 1907-31 odbywając kilka tournée po Ameryce Południowej, Europie i Rosji. Podczas występów w Anglii w 1914 r. wojsko brytyjskie zarekwirowało całe wyposażenie cyrkowców, łącznie ze zwierzętami, uważając, że potrzeby walczących żołnierzy są ważniejsze niż uciecha gawiedzi. Kiedy po wybuchu wojny członkowie trupy występujący akurat w Niemczech usiłowali opuścić Europę, przedostając się do Danii, policja zaaresztowała jej indiańską część, sądząc, że ma do czynienia z serbskimi szpiegami. Potrzebna była interwencja amerykańskiego konsulatu.

Do ulubieńców publiczności należała Lucille Mulhall, nazywana „pierwszą kowbojką Ameryki”, oraz Bill Picket, półkrwi Czoktaw, który wynalazł nową technikę poskramiania byków podczas rodeo organizowanych na Ranczu 101. Cwałował ku rozjuszonemu zwierzęciu na koniu, skakał na nie i wpijał się zębami w jego pysk lub nos. Nie puszczał, dopóki przerażony, oszalały z bólu byk nie padał na ziemię.

W odróżnieniu jednak od innych show z Dzikiego Zachodu, bracia Miller usiłowali także odtwarzać sceny z codziennego życia kowbojów, traktując indiańskie spektakle jako dodatkowe ozdobniki.

Thomas Ince i Indianie

Jesienią 1911 r. wytwórnia New York Motion Picture Company, ówcześnie największy producent westernów, ubiła z braćmi Miller interes, wypożyczając z ich rancza kowbojów, Indian, bizony, woły, konie, dyliżansy i wozy osadnicze. W ten sposób Siuksowie i Indianie z Oklahomy trafili do Kalifornii, gdzie w malowniczym kanionie Santa Ynez spółka Bison-101 (westernowe odgałęzienie New York Motion Picture Company) kręciła nieme filmy. Powstało ich kilkaset. Reżyserem pierwszych z nich i producentem następnych był Thomas Ince, który dzięki zatrudnieniu prawdziwych Indian nadał dość schematycznym obrazkom z Dzikiego Zachodu odrobinę autentyczności. Nigdy wcześniej ani później w historii amerykańskiego przemysłu filmowego nic podobnego się nie wydarzyło. Wcześniej Indian grywali Meksykanie, później postaci Indian zaczęły znikać z westernowych scenariuszy.

W filmach Ince’a Indianie tradycyjnie stawali na przeszkodzie cywilizacji, ale Ince przynajmniej czasem próbował przedstawiać historię z ich punktu widzenia. Na przykład w „Sercu Indianki” z 1912 r. ukazał dramat Indianki, której w wojennej zawierusze ginie dziecko. W najpopularniejszym indiańskim filmie Bison-101, „Ostatniej walce Custera” z tego samego roku, zamiast tradycyjnej opowieści o krwiożerczych Indianach atakujących oddział szlachetnego generała o długich blond włosach, mamy opowieść o inwazji osadników na ziemie Siuksów, która staje się przyczyną wojny i finałowego dramatu.

Współpraca New York Motion Picture Company z Ranczem Braci Miller skończyła się w 1914 r. na skutek biznesowych nieporozumień, tym samym zamykając złoty okres „kina indiańskiego” w epoce niemych filmów. Na następne dobre chwile Indianie będą musieli poczekać do „Fortu Apaczów” Johna Forda z 1948 r. i obrazoburczych filmów Penna, Altmana i Ralpha Nelsona z początku lat 70.

Gdy firma Bison-101 zbankrutowała, Millerowie odkupili od niej sprzęt i sami kręcili filmy.

Upadek

Chociaż przez kilka lat show braci – ostatnie show z Dzikiego Zachodu w Stanach – istniało równolegle, a nawet współpracowało z przemysłem filmowym, to właśnie zdobywające popularność kino zadało mu pierwszy dotkliwy cios. Drugim był Wielki Kryzys z 1929 r., kolejnym śmierci braci. W 1927 r. Joe Miller został znaleziony w garażu, w samochodzie z włączonym silnikiem. George Miller Junior zginął dwa lata później w wypadku samochodowym. Zack Miller samotnie nie zdołał utrzymać rancza. W 1931 r. odbyło się ostatnie show Rancza 101, rok później ogłoszono bankructwo. Tego samego roku zmarł Bill Pickett, ikona przedsięwzięcia.

Imperium zostało podzielone na prywatne działki i rozsprzedane, prawie wszystkie budynki rozebrano. Dziś z kwatery głównej braci Miller pozostały tylko fundamenty. Ostatni budynek, sklep Rancza 101, spalił się w 1987 r. Jedynie dzięki staraniom członków założonego ok. 1970 r. stowarzyszenia 101 Ranch Old Timers Association z Ponca City w miejscu siedziby Millerów postawiono tabliczki informujące o istnieniu rancza. Stowarzyszenie, liczące 250 członków w całych USA (zarówno kowbojów, farmerów, jak i miastowych), gromadzi też memorabilia po ranczu w piwnicy rezydencji Marlanda. Oglądam tu makietę miasteczka, siodła, strzelby, kowbojskie buty, plakaty, film o show braci Miller z fragmentami kręconych przez nich filmów.

Tu czytam też oświadczenie burmistrza Ponca City, który tak zareagował na próbę kupna rancza przez braci Capone w 1932 r.: „Przetrwaliśmy Ala Jenningsa, Bena Warensa i wielu innych bandytów. Jeżeli bracia Capone są w stanie dostarczyć nam nowych emocji, niech tu przyjeżdżają, ale uprzedzam: niech zabiorą ze sobą ochroniarzy. Każdy mieszkaniec Oklahomy jest twardzielem i umie się obchodzić ze strzelbą”.

Interesuje mnie, czy w jakikolwiek sposób w pielęgnowaniu pamięci o Ranczu 101 uczestniczą Ponkowie. Oddany im pułkownik Joe Miller, najstarszy z braci, który kierował ranczem po śmierci ojca, znał ich język, brał udział w każdym plemiennym pogrzebie i dawał zatrudnienie na farmie setkom Ponków.

– W naszym stowarzyszeniu nie ma ani jednego Indianina – mówi historyk Joe Glasser, sekretarz Old Timers Association. Jego ojciec pracował na Ranczu 101. – Kilka razy próbowaliśmy ich wciągnąć w naszą działalność, ale nigdy nie doszło do trwałej współpracy. Ich to nie interesuje, jak zresztą historia w ogóle. Ponkowie to biedne i skłócone plemię, na głowie mają własne problemy. Co roku organizujemy paradę i rodeo upamiętniające Ranczo 101. Wtedy pojawiają się młodzi Ponkowie, są też indiańskie księżniczki.

Wybory plemiennej miss to dość nowe zjawisko, bardzo popularne wśród plemion USA i Kanady. Najładniejsze i wykazujące się największą znajomością historii i kultury swojego plemienia dziewczyny zapraszane są na parady organizowane czy to przez samych Indian, czy to np. przez lokalne władze.

Joe Glasser opisuje działalność swojej organizacji z nutką donkichoterii i smutkiem Syzyfa: – Podczas odczytów w szkołach o Ranczu 101 zauważam wielkie zainteresowanie dzieciaków, ale jak tylko wracają do domu, to zainteresowanie umiera. Brak jakiejkolwiek ciągłości. W programach szkolnych nie przewidziano lekcji o Ranczu Braci Miller. Gorąco wierzę w historię, obojętne, jaka ona jest. Dzisiaj szkoły nie uczą historii, jak powinny. A więc to starsi muszą starać się ją zachować. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2017