Rakieta spada na Polskę. Co teraz?

To nie była rakieta wystrzelona przez Rosjan, lecz ukraińska antyrakieta przeciwlotnicza – taką informację Joe Biden miał przekazać w środę nad ranem czasu polskiego politykom z innych państw.
Tekst aktualizowany 16 listopada o godz. 10:15

15.11.2022

Czyta się kilka minut

Komunikat rządu po spotkaniu Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego przekazują szef BBN Jacek Siewiera i rzecznik rządu Piotr Muller, 15 listopada 2022 r. Fot. Piotr Molecki/East News /
Komunikat rządu po spotkaniu Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego przekazują szef BBN Jacek Siewiera i rzecznik rządu Piotr Muller, 15 listopada 2022 r. Fot. Piotr Molecki/East News /

Aktualizacja z dn. 16 listopada w dalszej części tekstu

Co się stało, to już wiadomo. To znaczy: bez wątpienia wiadomo to decydentom w Waszyngtonie, Warszawie oraz w innych zachodnich stolicach. Teren Ukrainy oraz Rosji i Białorusi jest dzisiaj pod tak intensywną kontrolą wywiadowczą krajów NATO, przy użyciu wszelkich możliwych środków technicznych, że jeśli jakaś rakieta zostaje wystrzelona z terytorium Rosji lub sprzymierzonej z nią Białorusi, to można mieć pewność, iż jej tor lotu jest pilnie śledzony i dokumentowany. Podobnie jak tory lotów ukraińskich rakiet przeciwlotniczych.

Jeżeli więc rakieta, która we wtorek 15 listopada po południu spadła na gospodarstwo rolne we wsi Przewodów, położonej blisko granicy z Ukrainą w powiecie hrubieszowskim, zabijając dwóch polskich obywateli, przyleciała zza wschodniej granicy, to można być pewnym również i tego, że zachodnie radary śledziły ją od początku – od momentu, gdy została wystrzelona przez Rosjan bądź Białorusinów (albo też ukraińską obronę przeciwlotniczą – bo, nie mając tej wiedzy, jaką mają decydenci, teoretycznie nie można – chcąc być rzetelnym – wykluczyć i takiej opcji).

Armia rosyjska zdążyła już określić swoje stanowisko: jej oświadczenie głosi, że informacje o rzekomym uderzeniu rosyjskiej rakiety na polskim terytorium to „celowa prowokacja”, która ma prowadzić do eskalacji, i że szczątki domniemanego pocisku, pokazywane w polskich mediach, to nie jest rosyjska broń.

Strona amerykańska twierdziła w pierwszych godzinach (do godziny 22, gdy ten tekst trafił na stronę „Tygodnika”), że bada sprawę i nie ma jeszcze pełnej wiedzy, i że jest w stałym kontakcie z Polską. Ponieważ – jak już powiedziano – jeśli ktoś ma od początku taką wiedzę, to są to Amerykanie, a zatem tak sformułowane oświadczenie można interpretować dwojako. Albo jako: nie podjęliśmy jeszcze decyzji, jak zareagować. Albo: decyzję podjęliśmy, ale nadal konsultujemy ją z sojusznikami (zapewne nie tylko z Polską). Niemniej warto zwrócić uwagę, że wieczorem agencja AP podała, iż anonimowy przedstawiciel amerykańskiego wywiadu powiedział AP, iż była to rakieta rosyjska. Strona polska zapewne podziela taką opinię, skoro we wtorek wieczorem rząd miał rozważać uruchomienie artykułu 4 traktatu NATO (mówi on o realnym zagrożeniu kraju członkowskiego).

Przyjmując, że byli to Rosjanie, powstaje pytanie – jak kraje NATO mogłyby zareagować? Wyobrażalne są trzy opcje.

Pierwsza: udajemy, że nic się nie stało. To znaczy, oczywiście, podkreślamy, że stała się tragedia, zginęli ludzie, ale ograniczamy się do werbalnych deklaracji, potępień itd., itp.

Druga opcja, połowiczna: w ślad za deklaracjami podejmujemy ograniczone działania, np. przesuwamy bliżej granicy elementy polskiej obrony przeciwlotniczej (lub też sojuszniczej – amerykańskie systemy przeciwlotnicze w Jasionce sprawiają, że to Rzeszów jest dziś chyba najlepiej bronionym od ataków z powietrza miastem Europy). Wykorzystujemy sytuację, by zwiększać presję na sojuszników, żeby szybciej i obficiej dostarczali Ukrainie efektywne systemy obrony przeciwlotniczej – albo też inne rodzaje broni, dotąd wstrzymywanej – i sami to robimy w większym niż dotąd zakresie.

Wreszcie opcja trzecia (niewykluczająca opcji drugiej, bo będąca jej rozwinięciem): wykorzystujemy sytuację – rosyjski błąd albo też rosyjski test (jeśli był to test, tj. wykreowanie sytuacji mającej sprawdzić reakcje krajów NATO) – aby zmienić jakościowo dotychczasową politykę wobec rosyjskiej agresji i wejść naprawdę twardo do gry. Na przykład ogłaszając przynajmniej część Ukrainy (jak dużą?) strefą zamkniętą dla lotów i grożąc zestrzeliwaniem rosyjskich samolotów, rakiet lub dronów, jakie się tam znajdą, pod pretekstem (nie bójmy się tego słowa), iż zagrażają one realnie bezpieczeństwu Polski i NATO. Taka opcja wymagałaby nie tylko podjęcia ryzykownych decyzji, ale także sojuszniczej determinacji. Gdyby jej zabrakło, pozostałoby działać w ramach „koalicji chętnych”, jednak to z kolei byłoby bardzo ryzykowne dla spójności NATO, gdyby – po hipotetycznym zestrzeleniu przez naszą obronę przeciwlotniczą rosyjskiej rakiety lecącej np. na Lwów – Rosjanie postanowili naprawdę przetestować odporność i spójność Sojuszu i odpowiedzieli w sposób rażąco naruszający integralność Polski. Kraje spoza „koalicji chętnych” mogłyby wtedy odmówić udziału w kolektywnej obronie.

Z tych trzech opcji najbardziej prawdopodobna wydaje się dziś druga. Chociaż, być może, stawianie na nią jest jednak wyrazem zbytniego optymizmu…

Aktualizacja z dn. 16 listopada, godz. 10.15

To nie była rakieta wystrzelona przez Rosjan, lecz ukraińska antyrakieta przeciwlotnicza – taką informację Joe Biden miał przekazać w środę nad ranem czasu polskiego politykom z innych państw, którzy wraz z prezydentem USA przebywają na szczycie grupy G20 na indonezyjskiej wyspie Bali.

W następnych godzinach także kolejne agencje prasowe podały, iż jest coraz więcej przesłanek (jak przede wszystkim rekonstrukcja toru lotu) wskazujących, że pocisk, który dzień wcześniej spadł na wieś Przewodów w powiecie hrubieszowskim i zabił dwóch mieszkańców, to antyrakieta typu S300 – jedna z wielu takich, które w ciągu dnia zostały wystrzelone, by przechwytywać rosyjskie pociski.

Dla Ukrainy wtorek 15 listopada był bowiem dniem bardzo długim i dramatycznym: w ciągu całego dnia Rosja wypuściła prawie sto rakiet, dronów kamikadze dalekiego zasięgu oraz pocisków manewrujących. Zaprogramowane były na cele na terenie całego kraju, w tym także w zachodnich obwodach graniczących z Polską. Wprawdzie ukraińska obrona przeciwlotnicza twierdzi, że udało się jej przechwycić 90 procent z nich, ale te, które osiągnęły swój cel, wyrządziły wielkie szkody w infrastrukturze energetycznej – w godzinach popołudniowych i wieczornych prądu nie miało około 10 mln Ukraińców (czyli prawie co trzeci mieszkaniec nieokupowanej części kraju).

Były to najbardziej intensywne naloty od 24 lutego, przewyższające swoją skalą nawet ataki z 10 października – tamtego pierwszego dnia zmasowanej kampanii, wymierzonej w elektrownie, elektrociepłownie i energetyczne sieci przesyłowe. Wieczorem prądu nie było także w znacznej części Lwowa – w związku z tym nie działało również ogrzewanie, nie było bieżącej wody. Wielu mieszkańców także zachodniej Ukrainy, którzy wcześniej ignorowali alarmy przeciwlotnicze, tym razem zeszło do piwnic – pod wrażeniem intensywności tych ataków, a także po wiadomości, że w Kijowie rosyjskie pociski uderzyły – przypadkowo bądź nie – w kilka bloków mieszkalnych, i że są tam ofiary.

Tyle z grubsza faktów. Co natomiast z nich wynika?

Po pierwsze tragedia, która się wydarzyła w Przewodowie, jest konsekwencją rosyjskiej agresji – nie byłoby tej ukraińskiej antyrakiety, gdyby nie rakiety rosyjskie (we wtorek wieczorem pojawiły się spekulacje, że Rosjanie mogli celować w ukraińską miejscowość Dobrotwór, położoną nad Bugiem kilkanaście kilometrów na wschód od Przewodowa – jest tam elektrownia, elektrociepłownia oraz stacje przesyłowe). Ostatecznie winę za tę sytuację – winę polityczną, moralną i zwyczajnie ludzką – ponosi Rosja.

Po drugie jest możliwe, że Moskwa wykorzysta tę sytuację do zintensyfikowania swoich operacji informacyjnych wymierzonych w kraje zachodnie, także w Polskę. Można sądzić, że celem takiej operacji będzie nie tyle bezpośrednio wzbudzanie w Polsce nastrojów antyukraińskich – na zasadzie: „Ukraińcy ostrzelali Polskę” (ciąg przyczynowo-skutkowy jest tutaj jednak zbyt oczywisty), lecz propagowanie opinii, którą można streścić zdaniem: „lepiej trzymajmy się od tego wszystkiego z daleka”. Im dłużej trwa rosyjska inwazja, tym częściej takie głosy słychać w państwach zachodnich. W Polsce również, choć jak dotąd słabiej niż np. w Niemczech (gdzie odbywają się wręcz uliczne demonstracje z takim właśnie przesłaniem). Podsycanie zmęczenia, zniechęcenia, rozczarowania – taka rosyjska strategia może okazać się w przypadku Polski skuteczniejsza, zwłaszcza że można odwoływać się również do realnych obaw i problemów (inflacja, drożyzna).


Anna Łabuszewska: Moskwa czeka na reakcję Stanów Zjednoczonych. Jedyną drogą utrzymania autorytetu jest udowodnienie, że solidarność sojusznicza działa.


 

Po trzecie, reakcje sojuszników Polski z NATO po tragedii w Przewodowie pokazują jasno, że Polska jest realnie, a nie tylko na papierze częścią najsilniejszego paktu polityczno-wojskowego na świecie. Że jako państwo jesteśmy bezpieczni. To jest koniec końców budujące – mimo wszystkich tych dramatów, które we wtorek 15 listopada rozgrywały się w licznych ukraińskich miastach oraz w malutkiej polskiej wsi pod Hrubieszowem.

Reakcje te zresztą jeszcze się nie skończyły – otwarte pozostaje pytanie, czy i jakie konkretne kroki podejmą teraz kraje NATO. Czy np. to, co działo się 15 listopada – i w Przewodowie, i w Kijowie, Równem czy Lwowie – stanie się impulsem do zintensyfikowania pomocy wojskowej dla Ukrainy. Prosi ona nieustająco o nowoczesne systemy przeciwlotnicze, a także o samoloty i czołgi. Bo dostawy broni dla Ukrainy to nie tylko pomoc dla samopomocy, dla samoobrony, ale także najlepsza dziś droga, aby zmusić Rosję do sprawiedliwego pokoju.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej