Rosja nie zna słowa „pokój”

Co prezydent Zełenski chciał uzyskać lub czemu zapobiec, gdy przez kilka długich dni obstawał przy tym, że pocisk, która spadł na Przewodów, nie był ukraiński?

20.11.2022

Czyta się kilka minut

HANDOUT/AFP/East News /
HANDOUT/AFP/East News /

Od dziewięciu miesięcy Wołodymyr Zełenski funkcjonuje pod podwójną presją. Z jednej strony w codziennych wystąpieniach do swoich obywateli musi dawać im nadzieję, dowodzić, że opór i ofiary mają sens, że sprawy idą w dobrym kierunku. Z drugiej – wobec polityków zachodnich musi zabiegać o broń, pieniądze i wszelkie możliwe wsparcie, którego znaczenie dla przetrwania jego kraju rośnie z miesiąca na miesiąc (jeden szczegół: ponad połowa budżetu Ukrainy pochodzi już z międzynarodowych donacji). Musi też szukać sposobów, aby ci z nich, którzy wciąż wahają się przed uczynieniem kolejnego kroku, jaki chwilę wcześniej zdawał się im nie do pomyślenia, mieli odwagę go uczynić – i mieli też argumenty dla swoich obywateli, często już „znużonych Ukrainą”.

Przyczyna i skutek

Co Zełenski chciał więc uzyskać albo czemu zapobiec, gdy przez kilka irytująco długich dni obstawał przy tym – wbrew sugestiom najwierniejszych partnerów, USA i Polski – że pocisk, który spadł na Przewodów i zabił polskich obywateli, nie został wystrzelony przez ukraińskich przeciwlotników, rozpaczliwie broniących swojego nieba przed rosyjskimi rakietami „Kalibr” i irańskimi dronami „Szahid”?

Czy była to niezdolność do przyznania się do... no właśnie, do czego? Bo przecież nie do błędu podwładnych – ci nie wystrzeliliby antyrakiety S-300, gdyby wcześniej Rosja nie wypuściła tylko tego jednego dnia ponad stu pocisków manewrujących, rakiet i dronów, celujących w elektrownie, w tym być może także w tę w miasteczku Dobrotwór, kilkanaście kilometrów na wschód od Przewodowa. Teoretycznie gdy taka antyrakieta nie trafia w cel, powinien zadziałać jej mechanizm samozniszczenia – ten nie zadziałał. Niemniej ciąg przyczynowo-skutkowy jest jasny: winę za tę tragedię ponosi agresor, który terrorystycznymi nalotami dzień w dzień demoluje ukraińską cywilną infrastrukturę, z poczuciem absolutnej bezkarności.

Czerwona linia dla Zachodu

Czy ukraiński prezydent obawiał się, że uznanie faktów (tj. zapisu toru lotu pocisku, bez wątpienia zarejestrowanego przez liczne „uszy i oczy” aliantów zachodnich) doprowadzi do tego, iż opinia publiczna w Polsce odwróci się od Ukrainy? Tymczasem powstała sytuacja paradoksalna – i w gruncie rzeczy świadcząca o tym, że Kremlowi polskie społeczeństwo niełatwo jest rozgrywać: koniec końców więcej szkód niż ukraińska antyrakieta mógł wywołać tu upór Zełenskiego.

Możliwa jest też i taka interpretacja, że ukraiński prezydent miał nadzieję, iż tragedia ta skłoni kraje zachodnie do choćby niewielkiego włączenia się w obronę przestrzeni powietrznej, choćby Ukrainy zachodniej, np. poprzez ogłoszenie jej strefą zakazu lotów – z uzasadnieniem, iż rosyjskie rakiety zagrażają bezpieczeństwu państw sąsiadujących z Ukrainą.

Jeśli Zełenski miał taką nadzieję, byłaby to nadzieja rozpaczliwa – aby zdecydować się na tak ryzykowny krok, konieczna byłaby jeśli nie jednomyślność krajów NATO, to przynajmniej akceptacja dla niego ze strony głównych krajów Sojuszu. Takiej akceptacji by nie było – zakładając teoretycznie, że ktoś by coś takiego zaproponował.

Skuteczna kontrofensywa

Ale też sytuacja Ukrainy dzisiaj, pod koniec dziewiątego miesiąca inwazji, jest naprawdę rozpaczliwa – choć nie na froncie.

Tutaj oczywiste jest już bowiem chyba dla każdego (także dla dyktatora Rosji), że zasadnicze cele polityczno-militarne tej agresji – jakimi było podporządkowanie sobie Ukrainy, narzucenie jej rządu powolnego Kremlowi, likwidacja ukraińskiej demokracji i wolności, a w dalszej perspektywie likwidacja niezależnej ukraińskiej państwowości i tożsamości (i sprowadzenie jej – sądząc po słowach samego Putina – do roli XVIII-wiecznej kolonialnej „Noworosji”) – są niemożliwe do zrealizowania.

Podobnie jak niemożliwe jest dziś przejęcie przez armię rosyjską inicjatywy na froncie w wymiarze strategicznym, czyli podjęcie nowej ofensywy lądowej, która przełamałaby obronę w jakiejś poważniejszej skali i doprowadziłaby do większych zdobyczy terytorialnych. Po kwietniowym odwrocie Rosjan spod Kijowa i Sum, po wrześniowym wyzwoleniu okupowanej Charkowszczyzny i listopadowym odbiciu prawego brzegu Dniepru wraz z Chersoniem – po tym kolejnych etapach ukraińskiej kontrofensywy możliwości armii Putina na lądzie skurczyły się do terenu obwodu donieckiego.

A i tutaj jej notowane dziś sukcesy to zajęcie raptem jednej czy drugiej zrujnowanej wioski – za cenę dużych strat oraz z zastrzeżeniem, że za chwilę mogą one zostać odbite przez obrońców.

„Donieckie Verdun”

Jednak także oni ponoszą straty. Z ich skąpych relacji o tym, co dzieje się pod Bachmutem czy Wuhłedarem, z cząstkowych informacji o ukraińskich ofiarach, rannych i poległych (żegnanych przez społeczności lokalne), można zrekonstruować obraz walk, których intensywność zamiast maleć (skoro jesień przechodzi już w zimę), stale narasta.

Wróg rzuca dziś na odcinek doniecki swoje ostatnie wartościowe zasoby ludzkie i materiałowe (jak „psy wojny” z Grupy Wagnera) – tak, jakby zajęcie całego Donbasu, maltretowanego od ośmiu lat, miało być namiastką chybionej „pobiedy”.

Front w obwodzie donieckim staje się jakby współczesnym odpowiednikiem pierwszowojennego Verdun – nie z powodu skali ofiar, lecz skalkulowanego (i skrajnie nieludzkiego w swej intencji) zamysłu taktycznego. Wówczas Niemcy skoncentrowali się na bardzo wąskim odcinku Verdun, aby zmusić Francuzów do jego obrony i maksymalnie ich wykrwawić, licząc, że przewidywana proporcja ofiar własnych do ofiar francuskich doprowadzi do ich wyczerpania.

Po co Rosja to robi?

W przypadku Ukrainy agresor działa jednak z technologicznie większym rozmachem: koncentrując ataki lądowe na wąskim odcinku donieckim (i raczej bez nadziei na sukces wychodzący poza ten obszar), Rosja prowadzi równocześnie od półtora miesiąca intensywną kampanię niszczenia nalotami całego tego zaplecza infrastrukturalnego, od którego zależy funkcjonowanie nowoczesnego społeczeństwa – w wymiarze i materialnym, i psychologicznym.

To uderzenie nie tylko w takie jego sfery jak prąd, gaz, woda, ogrzewanie, ale też w bankowość i całą sferę online, w transport i wreszcie w ogóle w gospodarkę, która nie może normalnie funkcjonować bez prądu. Nawet gdyby Europa dostarczyła tu „armię” mobilnych agregatów na benzynę, ropę i gaz, pozwoli to trwać na społecznym poziomie elementarnym – skutkom gospodarczym raczej nie zapobiegnie.


Anna Łabuszewska: Moskwa czeka na reakcję Stanów Zjednoczonych. Jedyną drogą utrzymania autorytetu jest udowodnienie, że solidarność sojusznicza działa.


 

Jak daleko Rosja – bezkarna, bo pewna, że nikt nie „wyłączy” jej energetyki – się tutaj posunie? I po w ogóle to robi, skoro – jak widzimy – i tak nie jest w stanie osiągnąć swoich celów? Czy dewastując infrastrukturę Ukrainy, Kreml zamierza przymusić ją do negocjacji na możliwie niekorzystnych dla niej warunkach – takich jak rozejm „zamrażający” linię frontu? Dałoby to Putinowi nieco pola manewru w relacjach z Zachodem, pozwoliłoby podjąć grę o złagodzenie sankcji – „skoro nie leje się już krew”, skoro „Rosja wykazała dobrą wolę”, „podjęła dialog”?

Strategiczna cierpliwość

Jednak problem z negocjacjami z Putinem polega jednak na tym, że Rosja pod jego rządami nie zna słowa „pokój” – on od początku budował swój system na tzw. zarządzaniu konfliktami (wewnętrznymi i zewnętrznymi, hybrydowymi i otwarcie wojennymi – Czeczenia, Gruzja, Donbas od 2014 r.). Także ewentualne „zamrożenie” wojny przeciw Ukrainie byłoby dla dyktatora jedynie narzędziem, a nie wartością samą w sobie – pozwoliłoby mu zebrać siły, odbudować potencjał militarny, skonsolidować własne społeczeństwo i elity, złapać oddech przed nową kampanią. Bo przecież i Putin, i ludzie z jego otoczenia mówili już nie raz i zupełnie otwarcie, że ich celem nie jest ani kawałek Donbasu, ani nawet zalegalizowanie aneksji Krymu, lecz likwidacja niepodległej Ukrainy – oraz, na dalszym etapie, uczynienie na powrót z Europy Środkowej, także z Polski, szarej strefy w dziedzinie bezpieczeństwa, pomiędzy „starym” Zachodem a Rosją.

Wygląda na to, że świadomi tego Ukraińcy (tj. wciąż zdecydowana ich większość) są nadal gotowi płacić wysoką cenę – ludzką i materialną – za to, aby nie dopuścić do sytuacji, gdy ich śmiertelny wróg pod pozorem rozmów pokojowych odpocznie i odbuduje swój potencjał, by potem znów uderzyć pod byle pretekstem. To jest ich wybór i mają prawo do takiego wyboru. Podobnie jak jest naszym wyborem, aby ich wspierać – z przekonaniem, że jest to w naszym interesie.

Jeśli tak uważamy i jeśli tego chcemy, pozostaje nam dziś podtrzymywać to, co politolodzy nazywają strategiczną cierpliwością – to cecha, o którą w krajach demokratycznych nie jest tak łatwo jak w dyktaturach (na to liczy Putin). Cierpliwość, a czasem też wyrozumiałość – gdy rozpacz popycha naszych ukraińskich przyjaciół do słów bądź działań pochopnych – koniec końców także z punktu widzenia interesu Ukrainy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2022