Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Niezależnie od tragedii, którą wprowadził w swe życie syn marnotrawny, trzeba przyznać, że na skomplikowanych ścieżkach losu zachował ostrość teologicznej oceny swego życia. Potrafił, bez presji otoczenia, powiedzieć: "zgrzeszyłem". Zło popełnionego grzechu umiał ująć zarówno w relacji do Boga, jak i bliźnich. Podobna postawa okazuje się dziś zjawiskiem kulturowo niezwykłym. Owszem, nawet nagłówki tabloidów informują o inwazji zła. Nie zjawia się tam jednak ani pojęcie grzechu, ani też nikt, kto w pierwszej osobie powiedziałby: "Przepraszam, to moja wina, zgrzeszyłem, raniąc niewinnych".
Ta kulturowa niemożność uznania własnego zła tym bardziej zdumiewa, że na początku każdej Mszy św. zgodnie stwierdzamy: "moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina". W Modlitwie Pańskiej prosimy natomiast: "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy". Przy konkretnych pytaniach o odpowiedzialność za zło prawie wszyscy okazują się jednak niewinni. Porównuję dziennikarskie teksty sprzed roku zawierające oceny o podstawowej doniosłości moralnej. Oceny zmieniły się dziś na przeciwne; nikt jednak nie zdobył się na zwykłe "przepraszam".
Gdyby w czasach Jezusa słowo "przepraszam"
należało do słownika wyrazów nieużywanych, starszy brat powtórzyłby swe zastrzeżenia skierowane w stronę ojca rodziny, (Łk 15, 29n). Brat marnotrawny łatwo zbiłby je, zwracając uwagę, że z podobnym braciszkiem pracoholikiem można w domu najwyżej nabawić się nerwicy i każdy chciałby wtedy uciec na kraj świata. Ostatecznie winowajcą okazałby się ojciec jako ten, który bezkrytycznie kultywował patriarchalny model rodziny. Całe piękno przypowieści ukazuje się w tym, że wracający syn odważnie uznaje: "zgrzeszyłem". Czy potrafimy naśladować jego odwagę, czy też słowo "przepraszam" będziemy cytować jedynie w kontekście mówiącym o dinozaurach?