„Przeoraliśmy to miejsce”

Mariusz Hermansdorfer, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu: Udało nam się uzyskać status instytucji współprowadzonej przez ministerstwo.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

Okładka dodatku "Muzeum Narodowe we Wrocławiu": Zbigniew Makowski, Voyelles, 1996 r. / Fot. Reprodukcje dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Mariusza Hermansdorfera
Okładka dodatku "Muzeum Narodowe we Wrocławiu": Zbigniew Makowski, Voyelles, 1996 r. / Fot. Reprodukcje dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Mariusza Hermansdorfera

TYGODNIK POWSZECHNY: – Obchodzące dziś swoje 65-lecie Muzeum Narodowe we Wrocławiu rodziło się w trudnej sytuacji. Władzom powojennym zależało, by uprawomocnić przynależność Śląska do PRL-u, zaś nowa społeczność nie czuła się tu jeszcze u siebie.
MARIUSZ HERMANSDORFER: – Proszę jednak pamiętać o inteligenckim etosie służby i entuzjazmie. Ludzie, którzy przybywali tu z Wilna czy Lwowa, marzyli o powrocie do domu, ale uważali, że nawet jeśli Kresy wrócą do Polski, Śląsk przy niej pozostanie. Pamiętam Wrocław w 1947 r., przyjechałem tu wtedy z mamą i babcią jako 7-latek.
To było najbardziej zniszczone miasto w Polsce po Warszawie. I w tej otchłani grupa entuzjastów zaczęła szukać ocalałych dóbr kultury. W lipcu 1945 r. udało się odtworzyć rejestr niemieckich składnic muzealnych. Wiele ze śląskich zabytków trafiło do Warszawy, gdzie umieszczał je prof. Stanisław Lorentz, szef Naczelnej Dyrekcji Muzeów i Ochrony Zabytków. Młodsi historycy sztuki źle oceniają tę jego działalność, zapominając, że status Śląska czy Pomorza był wtedy niepewny. Dzieła sztuki były w Warszawie bezpieczniejsze.
Pierwotnie Muzeum nosiło przydomek „Państwowe”, potem zmieniono je na „Śląskie”, od 1970 r. jest już „Narodowe”. Co oznacza to w praktyce?
Powołane do życia w 1947 r., a ­otwarte dla publiczności rok później, Muzeum wrocławskie nie mogło kontynuować działalności tutejszych instytucji przedwojennych – nie dziedziczyło bezpośrednio ich zbiorów. Wyznaczono mu zresztą inną rolę: „repolonizacji nauki w dziedzinach reprezentowanych przez muzeum, zbieractwa i eksploracji terenu w poszukiwaniu licznych jeszcze zabytków polskości”. Oznaczało to de facto „narodowy” charakter tej instytucji, co zdawała się potwierdzać przekazana do Wrocławia kolekcja zasobów lwowskich i kijowskich.
Niestety, na fali socrealizmu władze postanowiły nadać naszej instytucji charakter regionalny, co służyć miało budowaniu piastowskiego mitu Śląska. Poza wspaniałą kolekcją sztuki średniowiecznej pokazywano sztukę polską przekazaną nam przez Ukraińską Republikę Radziecką. Niemieckie malarstwo XIX czy XX w., które stanowiło ważny element wrocławskich zbiorów, nie mogło być prezentowane – cenzura by do tego nie dopuściła.
Zresztą, przemianowanie naszej placówki na Muzeum Narodowe także miało podtekst polityczny: władze chciały w ten sposób „dowartościować” propagandowo tzw. Ziemie Odzyskane. Sukces był połowiczny, bo w odróżnieniu np. od Krakowa nadal nie mogliśmy liczyć na finansowanie z ministerstwa – podlegaliśmy władzom wojewódzkim. Zmiana nazwy pozwoliła jednak rozszerzyć działalność i sprowadzić np. z Warszawy część przedwojennych zbiorów wrocławskich.
W czasach, gdy kierowałem już Muzeum – gdy za kulturę odpowiadał w rządzie Waldemar Dąbrowski – udało nam się uzyskać status instytucji współprowadzonej przez ministerstwo. Ale do równouprawnienia z innymi muzeami narodowymi jeszcze trochę brakuje.
Podjął Pan tu pracę jeszcze jako student w 1964 r., obejmując w 1972 r. kierownictwo Działu Sztuki Współczesnej, któremu nadał Pan obecny charakter.
Od początku zależało mi, by miała charakter ogólnopolski (co nie oznaczało, że chciałem wykluczyć artystów dolnośląskich). Najpierw dokładnie przejrzałem zasoby sztuki XX w. w innych muzeach, zastanawiając się, co mogłoby stanowić naszą specyfikę. W ramach nawiązywania do tradycji lwowskich opracowano w muzeum działalność grupy „artes” (1929-35). Artyści ci pozostawali pod wpływem surrelizmu, nie godząc się jednak na postulowany przez jego kodyfikatorów automatyzm. W sposób naturalny wszedłem więc w świat malarskiej metafory, postekspresjonizmu i nadrealizmu, w świat Abakanowicz, Hasiora, Lebensteina. Z drugiej strony zależało mi na artystach myślących konstruktywistycznie: Stażewskim, Winiarskim, Marczyńskim... Choć oczywiście nie chciałem i nie mogłem mierzyć się w tej „dyscyplinie” z Muzeum Sztuki w Łodzi. Ważne były też intuicje i przyjaźnie: nie bez powodu wielu zazdrości nam największej kolekcji prac Włodzimierza Borowskiego.
W kwietniu minęło 30 lat od chwili, gdy objął Pan stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Jak ocenia Pan ten czas?
Z ogromną satysfakcją, ale i wdzięcznością dla współpracowników. My po prostu przeoraliśmy to miejsce – od strychu po piwnice. Zmodernizowaliśmy wszystkie galerie i pracownie. Co równie ważne, podjęliśmy pracę żmudną, na pierwszy rzut oka mało spektakularną, trwającą latami: opracowaliśmy naukowo całość naszych zbiorów. Powstały rzetelne – a przy tym dobrze wydane – katalogi. Publikacji każdego z nich towarzyszyła wystawa. Mam nadzieję, że katalogi te wkrótce znajdą się w internecie. Każdy powinien mieć do nich łatwy dostęp.
W styczniu odchodzi Pan na emeryturę. Nie wierzę, by oznaczało to zerwanie z muzealnictwem.
Od kilku dziesięcioleci marzyło mi się, by Muzeum przejęło Pawilon Czterech Kopuł – zaprojektowany przez Hansa Poelziga i należący do zespołu Hali Stulecia. W 2010 r., kiedy istniał już pomysł przekształcenia tego budynku w Muzeum Sztuki Współczesnej, minister Bohdan Zdrojewski zaproponował mi przedłużenie kontraktu o 3 lata, by sfinalizować tę sprawę przed jubileuszem 100-lecia Hali Ludowej. Niestety, środki finansowe znalazły się zbyt późno i dopiero w lipcu bieżącego roku rozpoczęliśmy prace, potrwają do 2015 r. Nowa instytucja powinna zostać otwarta w roku 2016, kiedy Wrocław będzie Europejską Stolicą Kultury. Moja sytuacja nie ulega zmianie: odchodzę w grudniu. Jednak zarówno minister kultury, jak i nowy dyrektor Muzeum Piotr Oszczanowski deklarowali, że chcieliby, bym dalej zajmował się sztuką współczesną.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013