Niech będzie wśród ludzi

Prawdziwe muzealnictwo potrzebuje bezinteresowności. Dziś przekonujemy się o tym po raz kolejny. Mariusz Hermansdorfer – wieloletni, odchodzący na emeryturę dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu – przekazuje mu swoją kolekcję.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

Marek Oberländer, Figura, 1963 r. / Fot. Reprodukcje dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Mariusza Hermansdorfera
Marek Oberländer, Figura, 1963 r. / Fot. Reprodukcje dzięki uprzejmości Muzeum Narodowego we Wrocławiu i Mariusza Hermansdorfera

Dzieje zbiorów sztuki polskiej powstałej między rokiem 1958 a 1990, którą zgromadził urodzony w 1940 r. we Lwowie wychowanek Uniwersytetu Wrocławskiego, zaskakują, jeśli spojrzymy na nie ze współczesnej perspektywy, dla której kluczowe pozostaje pojęcie „rynku sztuki”. Kolekcja rodziła się bowiem w czasach wyjątkowych: gdy „produkcja artystyczna” nie była towarem.

Mariusz Hermansdorfer tak to wspomina: „Artyści, nawet ci najwybitniejsi, mieli ograniczone możliwości sprzedaży. Jedynym odbiorcą były instytucje państwowe, przede wszystkim muzea. (...) Przyjacielskie kontakty owocowały m.in. darami obrazów, grafik, rysunków, wyrobów rzemiosła artystycznego. »Niech będzie wśród ludzi« – słyszałem wielokrotnie od tych, często już teraz nieżyjących, których dzieła osiągają obecnie astronomiczne ceny”.


Krytycy przyjaciół


Bo też inna była w owych czasach rola krytyka sztuki. Był niezbędny nawet w popularnych mediach. Mógł uprawiać wywodzącą się od Apollinaire’a „krytykę towarzyszącą”, obserwować artystów i zjawiska, które uznawał za ważne. Zachowywał przy tym – mimo cenzury politycznej – sporą niezależność. Przyjmując prezent od kolegi-malarza wiedział, że nie chodzi o łapówkę, bo sztuka miała wartość niemal wyłącznie niematerialną. Kolega-malarz wiedział zaś, że może liczyć nie na materiał promocyjny, ale na rzetelną ocenę.

Hermansdorfer był wtedy zarówno muzealnikiem, jak i krytykiem, publikującym m.in. na łamach szanowanej „Odry”. Jednym z niewielu, którzy zamiast siedzieć w Krakowie czy Warszawie, przyglądali się życiu artystycznemu Śląska. W 1964 r. wygrał konkurs na recenzję z Wystawy Ziem Odzyskanych (przypomnijmy na wszelki wypadek, że nie chodzi o wydarzenie propagandowe towarzyszące Światowemu Kongresowi Intelektualistów w Obronie Pokoju w 1948 r.).

Nagrodą okazał się „Jeździec w czarnej kurtce” Eugeniusza Gepperta, współtwórcy przedwojennej grupy „Zwornik” – starszego o pokolenie reprezentanta koloryzmu. Od tego też obrazu rozpoczyna się wystawa prezentująca kolekcję rodziny Hermansdorferów, która w połowie przechodzi na własność wrocławskiego Muzeum Narodowego, w połowie zaś pozostaje depozytem – ze wskazaniem, że o ile nie wydarzy się nic nieprzewidywalnego, część ta powinna w przyszłości dołączyć do reszty zbiorów Muzeum.

Choć prezentacja ma klarowny, niemal wykładowy charakter, nie ukrywa intymności i prywatności, które cechują tę kolekcję. „Przyjaźń może być i bywa powodem otrzymania cennego dzieła. Nie jest to jednak warunkiem.”– wspomina Mariusz Hermansdorfer w katalogu towarzyszącym wystawie.

Jakby zdumiony skalą zgromadzonej przez siebie kolekcji, która nie ma już charakteru „incydentalnego”, „wyspowego”, ale mogłaby stanowić – to prawda: subiektywne, ale przecież subiektywność stanowi w tym przypadku atut – wprowadzenie do podręcznika sztuki polskiej drugiej połowy XX w.


Spacerem po sztuce


Nie chodzi wyłącznie o spektakularne nazwiska, choć znajdziemy na tej wystawie klasyków współczesności – poczynając od sporego zbioru prac Henryka Stażewskiego. Dwie z nich mają szczególną wartość. Powstały zanim jeszcze prekursor konstruktywizmu, „zadebiutował” pierwszą indywidualną wystawą w Instytucie Propagandy Sztuki (1933), a co ważniejsze – przetrwały powstanie warszawskie (większość przedwojennego dorobku malarza przepadła).

Ważne, że dobrzy artyści reprezentowani bywają w tej kolekcji dobrymi, choć niekoniecznie oczywistymi pracami. Najlepszym przykładem są tu dwie kompozycje Zbigniewa Beksińskiego, który międzynarodową popularność (żywą do dziś np. w Japonii) zyskał dzięki drapieżnym, sadomasochistycznym erotykom oraz figuratywnemu malarstwu fantastycznemu.

W kolekcji Hermansdorferów malarz pojawia się w innym kontekście: jako reprezentant awangardy powojennej, poszukujący nowych, bliskich materii dróg abstrakcji. Ten okres jego twórczości nie jest może najbardziej spektakularny, kto jednak wie, czy te reliefy – gruntownie przemyślane, spójne artystycznie i oryginalne technologicznie – nie okażą się w dłuższej perspektywie istotniejsze dla historii sztuki (podobnie jak „fotografia subiektywna” Beksińskiego).

Wystawa przywraca też nazwiska istotne, ale dziś trochę zapomniane. O ile bowiem twórczość Jana Lebensteina przynajmniej od lat 90. cieszy się w Polsce niesłabnącym uznaniem, o tyle inny artysta działający na emigracji, Marek Oberländer, pozostaje w cieniu. Tymczasem wrocławska prezentacja dobrze wprowadza w świat wyobraźni malarza od 1963 r. mieszkającego w Nicei.

Pozwala dostrzec, że deformacje, którym poddaje on ludzkie ciało, zamieniając je w organiczną masę z pogranicza botaniki, zoologii i geologii, nie są efemerycznie spontaniczne. Wprost przeciwnie: każdy gest ogranicza dyscyplina i pewna surowość. Możemy także prześledzić zmiany zachodzące w twórczości Oberländera – najstarsza praca „Nigdy więcej getta” z cyklu „Tułaczka” powstała w 1953 r. i łączy się ją z „ekspresyjnym realizmem” autora. Część „Figur” powstała w czasie, gdy malarz podejmował decyzję o emigracji, część już po zawale serca, który przebył w 1964 r. i który odmienił jego myślenie o sztuce.

I jeszcze jedno: zaskakuje zestawienie Oberländera z Lebensteinem. Często słychać zdanie, że artyści ci są sobie pokrewni. Tu zauważamy, jak bardzo są różni.


***


Tego typu kolekcje wiele też mówią o osobowości artystów. Jedna tylko anegdota. Podczas odwiedzin w krakowskim domu Jerzego i Zofii Nowosielskich malarz zaproponował Mariuszowi Hermansdorferowi, by wybrał sobie jakiś obraz. Pech chciał, że spodobał mu się ten, który artysta wcześniej podarował żonie. Kolekcjoner nie zgodził się zabrać obrazu wręczanego mu przez Nowosielskich niemal siłą. Kilka dni później prezent dotarł do Wrocławia – wysłany pocztą.

Wielkie wrażenie robi osobna sala poświęcona Zbigniewowi Makowskiemu. Jak pisze Mariusz Hermansdorfer: „Życzliwy ludziom (nie wszystkim) Zbyszek uwielbia dokumentować każde spotkanie, z którego jest zadowolony, podarowaniem własnej pracy. Ze mną spotkał się od tego czasu 74 razy, oprócz tego przysłał mi 20 artystycznych listów i życzeń, w tym samym okresie ofiarował także do zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu 102 prace. Jesteśmy przyjaciółmi”.

Sala Makowskiego to niejako „wystawa w wystawie”. Bardzo inspirująca. Każe postawić pytanie, czy „staremu mistrzowi” – który odbiorcy ofiarowuje radość patrzenia, ale stawia też wysokie wymagania – nie należy się duża monografia, w którejś z instytucji „narodowych”. Na pewno znalazłoby się na niej miejsce dla prac z kolekcji Hermansdorferów.  


„KOLEKCJA HERMANSDORFERÓW”; Muzeum Narodowe we Wrocławiu; wystawa z cyklu: „Artyści i mecenasi Muzeum Narodowemu we Wrocławiu”; otwarta do 19 stycznia 2014 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013