Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mieszkam w Warszawie już prawie 20 lat. Myślę, że w większości swych przejawów jest to miasto brzydkie, ale przecież tak zwana historia ciężko na ten stan rzeczy pracowała. W listopadzie albo w lutym przejazd peryferiami miasta, w zabłoconych korkach, wywołuje przygnębienie nawet u najweselszych warszawiaków. Można by opracować szlaki przejażdżek po najbrzydszych miejscach stolicy. Na pewno bliżej nam do Moskwy niż do Paryża, za którym Polacy tęsknią jak trzy siostry za wiadomo czym. A jednak to właśnie Warszawa i tylko Warszawa ma energię, a może brutalność, która pozwala mi zaspokoić emocjonalne ADHD i przeżywać baumanowskie upłynnienie.
Mieszkańcy Warszawy specjalizują się w wyszukiwaniu tak zwanych miejsc magicznych, podświadomie próbując uczynić swoje miasto istotniejszym przeżyciem. Myślę, że jednak ważniejsi są ludzie, którzy tutaj działają, i może na nich, na magicznych osobowościach powinniśmy się koncentrować. Skoro jednak poproszono mnie o listę moich warszawskich miejsc, spróbuję ją ułożyć.
Idealne pogranicze
Kabaty - symbol nowobogackiego osiedla. Tu mieszkam, konsekwentnie od kilkunastu lat, przekabacony. Może dlatego, że nie umiałbym żyć w ścisłym centrum, ale na pewno też nie poza miastem. Kabaty to idealne pogranicze. Z okien patrzę na las, za plecami Warszawa. Jedno w odległości spacerowej, drugie codziennie do zdobycia metrem albo samochodem, ale szturmem. Domy brzydkie, każdy inny. Niektóre zaspokoiły niewyżyte, koślawe utopie prezesów spółdzielni i deweloperów, inne zostały pomyślane wedle zasady: "jak zarobić najwięcej, wydając jak najmniej". Pośrodku, przy ostatniej stacji metra, a jeszcze przed zajezdnią - ją też widzę z okna, stoi pod samym lasem i przypomina obóz zagłady: bocznice, wagony i wysoki betonowy mur - Tesco. Skuteczniej niszczy tkankę tworzącego się tu życia niż Nowa Huta stary Kraków. Z metra wysiadają tłumy mieszkańców śródmieścia, do którego można się łatwo dostać bez samochodu.
A przecież tworzy się tu odpowiedzialna społeczność (patrz frekwencja wyborcza). A przecież rozwija się tu życie sanatoryjno-sportowe. W weekendy wszyscy wyciągają rowery, kije do nordic walking, kosze piknikowe i ruszają do lasu albo do ogrodu botanicznego, albo do Konstancina. Można też w lewo do Wilanowa lub w stronę miasta do Natolina. Jest cicho, ale w nocy w wielu oknach pozapalane światła. Myśli się? Czyta się? Pisze się? Telewizyjna szklana pogoda kończy się dość wcześnie. Jest spokój - być może tego w wielkim mieście potrzeba najbardziej?
Zarozumiałość
Moje "miejsca magiczne"?
Kilka restauracji, każda z innego powodu. "Qchnia Artystyczna" z powodu wspaniałego tarasu z widokiem na pół świata. "Słodki... Słony", gdzie dają ciastka, jakich nie ma w całej Polsce, a może i na świecie. "Przekąski, Zakąski", bo są genialne, tanie i zawsze otwarte; i "Antrakt" z uwagi na towarzystwo i usytuowanie na tyłach Teatru Wielkiego (jedzenie i obsługa są tu najgorsze na świecie).
Dla ducha?
Tymczasowa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej (właściwie powinno się powiększyć ją o resztę sklepu zwanego Emilką i dać spokój z budowaniem nowego), Zachęta, Zamek Ujazdowski. A byliście kiedyś w Instytucie Teatralnym? Pięknie i niezobowiązująco.
Dla widoków?
Jazdów z domkami fińskimi, spacery po Łazienkach, Agrykoli, po Mokotowie, Żoliborzu, Ochocie, Śródmieściu - fajnie się chodzi i patrzy na miasto, które cały czas się zmienia, rozbudowuje, pięknieje (?). Popatrzeć na palmę Rajkowskiej i pomyśleć, co ona tak naprawdę znaczy, nie na rondzie de Gaulle’a, tylko w Alejach Jerozolimskich. Poza tym przeżywamy boom na odkrywanie nowych-starych miejsc. Podnieca mnie udział w tworzeniu Nowego Teatru, który nie ma jeszcze siedziby, a działa, anektując rozmaite przestrzenie nieteatralne i tworząc nowy sposób rozumienia i współistnienia tego, co teatralne, z innymi dziedzinami sztuki i działań społecznościowych. Ale o tym nie wypada mi pisać, bo tam pracuję, z nadzieją spoglądając na przedwojenny garaż MPO, w którym ma być scena Nowego.
Lubię Warszawę za jej zarozumiałość, pozbawioną w sumie racjonalnych podstaw. Ona tworzy wiarę, że wszystko tu jest możliwe, i pewnie tylko dlatego niektóre rzeczy się udają. Powstaje nadzieja, że kiedyś naprawdę będzie to wspaniałe miasto i zachwyci się nim każdy przyjezdny. Na razie trzeba tu najpierw trochę pożyć, żeby docenić to, co w nim ukryte. Ale warto. W zamian irracjonalna pewność, że w każdym miejscu może się zdarzyć coś niezwykłego. W pewnym sensie Warszawa jest więc artystką, może bardziej konceptualną? Na szczęście nie nosi wystylizowanych krakowskich kapeluszy.
Piotr Gruszczyński (ur. 1965) jest krytykiem teatralnym, dramaturgiem w Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Opublikował m.in. książki "Ojcobójcy. Młodsi zdolniejsi w teatrze polskim" (2003) oraz "Szekspir i uzurpator. Z Krzysztofem Warlikowskim rozmawia Piotr Gruszczyński" (2007).