Ostatnia pocztówka do Bohdana Paczowskiego

Przede wszystkim był architektem i myślicielem. Ale najlepiej kojarzymy go jako autora portretów wielkich Polaków: Gombrowicza i ludzi z kręgu paryskiej „Kultury”. Sam usuwał się skromnie w cień.

30.01.2017

Czyta się kilka minut

Bohdan Paczowski, Warszawa 2010 r. / Fot. Jerzy Dudek / FORUM
Bohdan Paczowski, Warszawa 2010 r. / Fot. Jerzy Dudek / FORUM

Szczęście spotkania drugiego człowieka nie jest ani zasłużone, ani nie wynika z naszych starań. Dzieje się i w całym swoim pięknie od samego początku naraża nas na nieuchronność utraty. Śmierć Bohdana Paczowskiego, który odszedł od nas 26 stycznia, jest stratą nie tylko dla jego wspaniałej żony Marii, bliskich i przyjaciół. Straciliśmy wszyscy człowieka, który swoim talentem, intelektem, erudycją, czarem i elegancją przerastał dzisiejszą byle- jakość. Starał się co chwila zachwycać się ludzkością i jej dokonaniami, nie przypisując sobie żadnych nadzwyczajnych cech.

Ludzki szałas

Kim był Bohdan Paczowski? Tak, oczywiście, był architektem. Pozostawił po sobie wiele realizacji, przede wszystkim w Luksemburgu, w którym spędził wiele lat życia. Wśród nich – siedzibę Komisji Europejskiej „Jean Monnet”, rozbudowę Trybunału Europejskiego, terminal pasażerski luksemburskiego lotniska, dworzec pociągów TGV, pawilon Luksemburga na EXPO w Sewilli. Zostały też po nim budynki we Francji. W Polsce nie doczekał się realizacji, mimo że w 2009 r. zwyciężył w konkursie na projekt Muzeum Historii Polski. Był jednak mocno obecny w życiu polskiej architektury jako przewodniczący jury wielu konkursów, w tym na projekt Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.

Bohdan, mówiąc o współczesnej architekturze, używał dwóch bardzo obrazowych określeń: ciastko i pudełko. Jak łatwo się domyślić, był zwolennikiem pudełek, czyli architektury prostej, która stawia odbiorcy wyzwanie dialogu, sama skłonna szybko zniknąć z pola widzenia, usuwając swoje dominujące przesłanie. W Polsce architektura czasów transformacji miała raczej upodobanie do ciastek, dlatego pewnie nasza przestrzeń wspólna wygląda jak jakaś nieszczęsna cukiernia, pełna trujących wyrobów polanych pastelowym lukrem.

Na początku było więc pudełko, ale zaraz potem zaczynała się poważna rozmowa filozoficzna. Bo chyba to jest jedno z określeń niezbędnych dla podsumowania dzieła Bohdana Paczowskiego. Był teoretykiem architektury i sztuki oraz jej filozofem. Pozostały po nim świetnie pisane teksty, w których zaczynając od pierwszych budowli ludzkości (szałas umieszczony w księdze Witruwiusza), pokazał, jak konstruując świat określamy nasze człowieczeństwo bądź barbarzyństwo; choć trzeba od razu powiedzieć, że Bohdan wolał wierzyć, że człowiek jest z natury dobry. Ten szałas, będący bohaterem tekstu „Dom Natury, dom jako druga natura i świat bezdomny”, który wszedł do zbioru esejów opublikowanych w książce pt. „Zobaczyć”, był też jednym z fundamentów wiary w ludzkość i możliwość jej ocalenia. Pamiętam rozmowę mailową na temat „Melancholii” Larsa von Triera. Bohdan nie miał wątpliwości, że szałas, który główna bohaterka buduje pod koniec filmu, by stworzyć poczucie bezpieczeństwa dziecku przerażonemu lecącą na Ziemię destrukcyjną planetą, to właśnie odwołanie do początku cywilizacji oraz wyznanie wiary w jej siłę i moc sprawczą.

Świadomość i wieża

Bohdan oprócz architektonicznej skalówki, którą zawsze nosił w kieszeni marynarki, miał przy sobie jeszcze dwie rzeczy: nieduży aparat fotograficzny i notes.

Fotografował dużo, prowadził rodzaj fotodziennika. Ale jego fotografie utrwaliły też dla naszej pamięci Witolda Gombrowicza i krąg jego bliskich oraz wiele osób związanych z paryską „Kulturą”. W dziedzinie fotografii Bohdan był nieomylnym artystą. Kadrował rzeczowo, ale tak, by portretowane osoby zachowywały prawo do nierzeczowości własnych otchłani.
Jest takie zdjęcie Bohdana, na którym widać stłoczonych turystów w Luwrze fotografujących „Monę Lisę”. Tu było wiadomo, że z tego najsławniejszego portretu świata wyssano już wszystko, że jego życie żyje poza nim. Ale na ogół fotografowane obiekty demonstrowały, bo wszak nie ujawniały, swoje tajemnice.

Gombrowicza zapamiętamy przede wszystkim tak, jak go sfotografował Bohdan, który razem z Marią przyjaźnił się z pisarzem aż do jego śmierci. Nie chciał o tym opowiadać, miał obsesję, że ktoś może go posądzić o to, że przywołując Gombrowicza buduje na tym jakiś własny kapitał.

W rezultacie wiemy o tym jedynie tyle, ile sam napisał. A zaczęło się tak: „Kiedy po raz pierwszy rozmawiałem z Gombrowiczem, zadał mi na wstępie pytanie: »Co to jest to, co jest tym, czym nie jest?«. Dla ułatwienia wskazał na prostokątny masyw kamiennej wieży, jaśniejący w oknie, tuż nad platanami wypełniającymi place du Grand Jardin. Był to początek roku 1965, mieszkaliśmy wówczas we Włoszech, gdzie dużo pisano i czytano wtedy o Husserlu, domyśliłem się więc, że chodzi mu o świadomość skazaną na to, by być zawsze świadomością czegoś, czym sama nie jest, na przykład właśnie tej wieży za oknem. Niewypełniona niczym jest pusta i nie można sobie w ogóle wyobrazić jej samodzielnego istnienia”.

W naszym coraz bardziej schamiałym świecie nie ma już takich rozmów, takich pierwszych spotkań ze sfinksem, szukającym na pozór ofiary, a w rzeczywistości rozmówcy i przyjaciela. (Maria kiedyś w rozmowie potwierdziła, że pierwsze spotkanie z Gombrowiczem dla niej także było bardzo trudnym i surowym egzaminem z filozofii). To pokazuje, jak bardzo zmienił się świat w ciągu zaledwie półwiecza, a ci, którzy tamten świat tworzyli, odchodzą pozostawiając nas w smutku i poczuciu nieodżałowanej straty.

Guzik bez ucha

Cytat pochodzi z eseju „Potomkowie Peer Gynta”. Dla Bohdana chłopiec z norweskich fiordów, w wieku męskim wiecznie niedorosły i zawsze nieodpowiedzialny, okazał się modelem naszego funkcjonowania w czasach, w których podmiotowości już się nie ma, lecz się ją produkuje: „Peer Gyntowi było przeznaczone – jak mówi Odlewacz Guzików – stać się »lśniącym guzikiem na szacie świata«, tylko że »narodził się bez ucha«. Niezaczepiony o świat, jak sam mówi, »umarłby na długo przed śmiercią, wykluczony z arystokracji tych, którzy byli naprawdę samymi sobą«, musi przepaść w masie innych, podobnych sobie, przeciętnych guzików, przeznaczonych do przetopienia. (...) Życie w pustej pogoni za chimerą »prawdziwego siebie« odcina od świata i staje się niepostrzeżenie życiem odrażającego »trolla«, który żyje samolubnie dla samego siebie”.

Bohdan zobaczył już dawno kierunek, w którym zmierzamy. Będąc entuzjastą postępu i technologii, wierzył tylko we własną pracę i nieustanny wysiłek, który czyni nas ludźmi możliwymi do zniesienia. Czasami grywał na fortepianie; myślę, że robił to także dla rozniecania iskier człowieczeństwa.

Maria zaś całe życie maniakalnie czytała. Nie znam osoby tak wszechstronnie wykształconej i tak przenikliwie traktującej teksty. Zobaczyć w nich wszystko, na wskroś, i potem już bronić swoich sądów do upadłego.

A teraz, kiedy Bohdan odszedł, jesteśmy jak guzik bez ucha. Nie mamy się o kogo zaczepić. Nie ma kto nas uspokajać, prostować w sądach i studzić w zapalczywości. Kiedy czasem wysyłałem im swoje fotografie, Bohdan zawsze najpierw prostował kadr i odsyłał mi uspokojoną wersję. I rzeczywiście, świat od razu nabierał formy.

Spotkaliśmy się ponad 20 lat temu. Marcin Król wysłał mnie do Krakowa na wywiad dla „Res Publiki Nowej”, Bohdan odwiedzał Polskę. Denerwowałem się, bo przecież nie znam się na architekturze, a rozmówcy bywają różni. To spotkanie było jak coup de foudre! Natychmiastowe poczucie, że to piękny człowiek, za którym trzeba pójść. Ma rozmarzone oczy, wie wszystko i wszystkim chce się podzielić, mówi melodyjnie i rytmicznie, jak poeta czytający swój wiersz. Miał w sobie coś chłopięcego, nie tylko wtedy, kiedy opowiadał o obrazach i miejscach zapamiętanych z przedwojennej Warszawy, o której zresztą mówił, że nie była nigdy pięknym miastem.

Ta chłopięcość była istotą jego wielkiego serio. Świata dorosłej odpowiedzialności, zbudowanego na dziecięcej wierze w możliwości. Bohdan był entuzjastą. Uwielbiał nowe technologie. Ktoś (on sam?) niedawno utworzył jego profil na Facebooku. Zdumiony zapytałem przez Messengera: „Bohdanie, czy to naprawdę Ty?”. Odpowiedzi nie otrzymałem, ale myślę, że to tylko kwestia czasu i odpowiedź nadejdzie.

Nasza znajomość wieloletnia i tylko kilka spotkań, kolacje lub śniadania w Polpalu (tak Bohdan nazywał dawny hotel Polonia, przemianowany na Polonia Palace, w którym zwykle zatrzymywał się z Marią), kolacje z przyjaciółmi w domu. I pocztówki wysyłane czasem z podróży. Pisałem częściej, Bohdan uważał, że wiercę się jak owsik i powinienem się uspokoić, ale bez tego wiercenia się nie byłoby tych kartek, więc może wszystko miało jakieś uzasadnienie? To jest ostatnia kartka do Bohdana. Przechodzimy na zaszyfrowany tryb nadawania. Listy będą dyktowane nocą. Dlatego na koniec, Bohdanie, dobranoc. Wiesz przecież dlaczego. ©

PIOTR GRUSZCZYŃSKI był w latach 90. krytykiem teatralnym „Tygodnika Powszechnego” i redaktorem miesięcznika „Res Publica Nowa”. Od 2008 r. jest dramaturgiem Nowego Teatru w Warszawie. Wykładowca Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2017