Msza za ciebie

Przed naszymi oczami defilują wymarłe kultury, narody, języki, zaginione dzieła sztuki, budowle. Entropia, jak to entropia, nie oszczędza niczego. A jednak wciąż na widowni czujemy się bezpiecznie. Do czasu.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

W.A. Mozart „Requiem”, reż. Romeo Castellucci, teatr operowy La Monnaie, Bruksela, 26 kwietnia 2022 r. / BERND UHLIG
W.A. Mozart „Requiem”, reż. Romeo Castellucci, teatr operowy La Monnaie, Bruksela, 26 kwietnia 2022 r. / BERND UHLIG

Nie zastanawiamy się dziś już, czy coś jest materiałem dla teatru, czy nie, i czy powinno się mu dawać sceniczne życie. Odkąd teatr przestał być tylko maszynką inscenizacyjną, wiemy, że badania, które prowadzi, dotyczą nieograniczonych terytoriów. Czasami jednak decyzje reżyserskie budzą w nas wielkie emocje oraz oczekiwania wynikające z rangi dzieła, które ma trafić na scenę, i rangi artysty, który się za to zabrał. Tak musi być w przypadku spotkania „Requiem” Wolfganga Amadeusa Mozarta z teatrem Romeo Castellucciego.

Pierwszy raz „Requiem” pokazano na festiwalu w Aix-en-Provence w 2019 r. Teraz, po pandemii, ma swoje wznowienie: stało się prologiem festiwalu Wiener ­Festwochen, można je zobaczyć/wysłuchać w brukselskiej La Monnaie. Muzyczną stroną przedsięwzięcia kieruje znakomity Raphaël Pichon, dyrygujący stworzoną przez siebie orkiestrą i chórem Pygmalion.

Prowokacje i przebudzenia

Co zrobił Castellucci z mszą żałobną Mozarta? Dramaturgiczne metody tego bardzo osobnego włoskiego reżysera, założyciela teatru Socìetas Raffaello Sanzio (w 1981 r. w Cesenie), są zawsze radykalne. Zarówno spektakle dramatyczne, jak i muzyczne sięgają po rozbudowane olśniewające obrazy oraz gesty brutalne w swej prowokacyjności. Przypomnę spektakl pokazywany w 2011 r. na festiwalu Dialog we Wrocławiu „O twarzy. Wizerunek syna Boga”, który wzbudził protesty organizacji katolickich zarzucających twórcy obrazę uczuć religijnych. Reżyser zmagał się z tematem poniechania losu człowieczego przez Boga. Niewypowiedziany krzyk „czemuś mnie opuścił” słyszalny był w tragikomicznym traktacie o zniedołężniałej starości. Oskarżenie dotyczyło obojętności na niedołęstwo starego mężczyzny defekującego w nieskazitelnie białym pokoju. Na widowni przed rozpoczęciem spektaklu i w trakcie rozpylano zapach kału.

W wiedeńskiej wersji opery „Orfeusz i Eurydyka” śpiewający partie Orfeusza stał na pustej scenie przed mikrofonem, a jego śpiew był transmitowany do hospicjum, w którym leżała młoda kobieta w komie doznanej wskutek zawału serca. Miała na uszach potężne słuchawki, widzieliśmy na zbliżeniach jej twarz, mimikę, oczy szeroko otwarte. Czy można mocniej zarysować dziś linię napięcia pomiędzy Hadesem a życiem? Castellucciemu udało się doprowadzić widownię do stanu niemej histerii, gdzie nasze oczekiwanie graniczyło z pewnością, że oto staniemy się świadkami cudu, uzdrowienia przez niebiański śpiew, wyciągnięcia z krainy śmierci jednej z wielu Eurydyk. Te radykalne gesty ocierające się o prowokacje moralne naruszają emocjonalność widzów – widziałem kiedyś bójkę na widowni, podczas której ci zachwyceni, którzy bili brawo na stojąco, byli szarpani przez tych oburzonych i zgorszonych.

Castellucci był też jednym z pierwszych twórców, który wprowadził na scenę ciała nienormatywne, jak choćby ciała anorektyczek czy ciało komunikujące się przez otwór tracheotomijny. Takie reprezentacje człowieczeństwa uwierzytelniają całą teatralność, przenoszą doświadczenie sceniczne w wymiar doświadczenia życiowego. Słowo ciałem się staje i odwrotnie.

Parada wymierań

W „Requiem” na scenie pojawia się inne ciało, zbiorowe, a ściślej – chóralne, które oczywiście śpiewa, ale śpiew jest tylko jednym z przejawów jego życia. To ciało roztańczone, w ruchu, tylko czasami solowym. To my, nasi przedstawiciele, albo – jak powiedzielibyśmy w branży teatralnej – „nasza reprezentacja”. Tańczą bardzo intensywnie. W ogóle nie przeszkadza im to w czystym śpiewie. Żadnej zadyszki. Cóż to za chór!

Ale zacznijmy od początku. Na środku sceny stoi łóżko. Naprzeciwko włączony telewizor. Obok łóżka stolik nocny. Na nim jabłko. Wchodzi stara kobieta. Pali papierosa, patrząc „w telewizor”. Zza sceny słyszymy śpiewany pojedynczym głosem chorał gregoriański. Kobieta bierze jabłko, zjada kawałek, odkłada na podłogę. Kładzie się, przykrywa cała kocem i znika w łóżku. To znaczy zapada się w materacu, rozpuszcza, ulatnia, jakoś dziwnie i niepokojąco. Nieprzyjemnie się zapadła. Odeszła. Świat nawet nie drgnął. Wszystko pozostało nieporuszone.

Ten drobiazgowy opis wynika z tego, że u Castellucciego każda rzecz coś znaczy. Ale niedobrze jest przekombinować z interpretacją. Lepiej zaufać prostocie myślenia. Rebus z prologu jest prostszy od jolki. Lawina symboli i odwróconych znaczeń dopiero nadciąga.

Pomysł Castellucciego jest jak zawsze pojedynczy i bardzo mocny. Wystawić „Requiem” jako „Święto wiosny”, czyli pogańskie święto życia i odrodzenia. Chór wyłania się z czerni zaraz po zniknięciu kobiety na marach. Pojawia się w ubraniach codziennych, współczesnych. Kiedy zacznie tańczyć, wykona prosty folklorystyczny układ choreograficzny. Taniec w kręgu, trzymamy się za ręce. Ale już za chwilę cały chór zacznie intensywnie podskakiwać, będzie drżała cała widownia.

Chwilę później chór powróci na scenę w kostiumach przypominających szwedzkie stroje ludowe, a przynajmniej nasze wyobrażenie o nich powzięte z filmu „Midsommar” Ariego Astera, który zdefiniował dla masowej wyobraźni przebieg skandynawskiej najkrótszej nocy w roku, a także otworzył nowe możliwości dla horrorów, pokazując sielankę podbitą podszewką żarłocznej śmierci i potrzebą krwi. Budując swój całkowicie oryginalny obraz najsłynniejszej mszy za umarłych, Castellucci osadza nas w łatwo rozpoznawalnych kontekstach. Czując się zaniepokojeni tym, co widzimy, rozpoznajemy oswojone obrazy i zabiegi.

Muzyce towarzyszy dramaturgia napisów wyświetlanych na tylnej ścianie sceny. To druga oś dramaturgiczna: opowieść o wielkich wymieraniach. Zaczyna się od wymierania gatunków. Oto złowróżbna zapowiedź naszego losu, w który tak trudno nam uwierzyć. Przecież nasza inteligencja nie pozwoli nam zginąć głupio, jak to się przytrafiło ogromnym dinozaurom albo znacznie wcześniej trylobitom i mszywiołom. Łańcuchy wymierań będą się rozwijać przez cały spektakl. Nie sposób zapamiętać wszystkich.

Przed naszymi oczami defilują wymarłe kultury, narody, języki, zaginione dzieła sztuki, budowle (tu silna reprezentacja terenów Polski z nieistniejącymi synagogami, tutaj też znalazł się teatr w Mariupolu). Entropia, jak to entropia, nie oszczędza niczego. A jednak wciąż na widowni czujemy się bezpiecznie, wierząc, że nas to wszystko nie dotyczy. Nawet kiedy chór pod koniec „Lacrimosy” pada cały w jednej sekundzie na ziemię niczym ścięty niewidzialną kosą ludzki łan – trywialność tego opisu może tylko świadczyć o kunsztowności obrazu.

Tutti morti

Ale Castellucci nam nie odpuści. Nie wywiniemy się łatwo, bo kupiliśmy bilety, żeby bezpiecznie posłuchać i popatrzeć. Zmierzamy do finału narracji prowadzonej w napisach. Pojawiają się nasze codzienne wymierania. Zmarli w poszczególnych dzielnicach miasta, w którym oglądamy spektakl. W tym czasie chórzystki i chórzyści rozbierają się do naga (w większości, nie wszyscy, zwolennicy tropienia przemocy w teatrze mogą się uspokoić). Stłoczeni w bezładną grupę, przypominają zbiorowości znane ze średniowiecznych obrazów. Oczekujący na Sąd Ostateczny czy już potępieni? Zatrwożeni i bezradni. Opadają białe płachty zasłaniające finalny czarny horyzont. Ostatni napis jest trwały, nie wyświetlany, ale wypisany na ścianie. To aktualna data, która łączy nas wszystkich z grupą umarłych – znów – reprezentującą nas na scenie. Wszyscy tam stoimy bezradni i nadzy. Wszyscy umarliśmy. Tutti morti.

Chór powoli wysuwa się w kulisy. Na scenie pozostaje ziemia i białe szaty ludzkości. I teraz ta scena, której się nie zapomina. Gigantyczna podłoga zaczyna podnosić się do pionu. Powoli w naszą stronę zsuwają się białe ubrania i czarna ziemia. Jakby pochłaniał nas grób, zamykał w brutalnej i nieprzyjemnej czeluści. Ta tocząca się ziemia wydaje w sumie kojący dźwięk. Przypomina deszcz? Deszcz ziemi bębni o wieko trumny. Ale to nie koniec. Oglądamy przecież spektakl o śmierci, jako życiu jako śmierci.

Czas na kobiety, one zawsze niosą nadzieję odrodzenia. Wchodzą trzy: stara, młoda i dziewczynka. Jest już cała ludzkość. Młoda wnosi na scenę niemowlę. Położy je na środku sceny i zniknie. Dziecko zostaje samo z jakąś kolorową zabawką, której nie jest w stanie dosięgnąć. Z kanału orkiestry wychodzi kilkuletni chłopiec. Biegał wcześniej po scenie, kopiąc piłkę zrobioną z ludzkiej czaszki – niektórzy mówią, że to już przesada w banalności symboliki. Śpiewał też chybotliwym głosem jedną część „Requiem”. Teraz do niego należy końcowy chorał gregoriański. Kiedy skończy, kładzie palec na ustach. Cisza, nie mówcie o tym, co przeżyliście, i tak o najważniejszym przeżyciu, którego nie przeżyjecie, nie opowiecie nikomu. Dziecko zaczyna gaworzyć w nadziei dotarcia do zabawki.

Po wypadku

Nie wiemy, czy mamy do czynienia z wiecznym kołem wymierania i odradzania. Nie umiemy sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Dlatego pewnie tak trudno uwierzyć nam w katastrofę klimatyczną, bo przecież zawsze w końcu nadchodzi wiosna, kwitną drzewa i odradza się nasza życiowa energia.

Spektakl Castellucciego nie jest zresztą przestrogą przed pazernym wykorzystywaniem naszej planety. Koniec świata następuje wielokrotnie, nieskończoną liczbę razy. Czasem wskutek katastrofy. Na scenę wpychana jest karoseria ­zmiażdżonego samochodu. Wypadki i nagłe śmierci są obsesją Castellucciego. Jeden z jego spektakli, ­„Metopa z Partenonu” (2015), eksplorował ­śmiertelne ­nagłe ­przypadki: śmierć na wojnie, porażenie słoneczne, zatrucie, porażenie prądem, wypadek przy pracy na budowie.

Widzowie funkcjonowali jak tłum gapiów tworzący zbiegowisko wokół ­miejsca wypadku. Do każdej ofiary charakteryzowanej na naszych oczach na osobę w agonii przyjeżdżało pogotowie na sygnale z zawodową ekipą ratowniczą. Akcja ratunkowa kończyła się niepowodzeniem. Pogotowie odjeżdżało. Zostawaliśmy z żałosnym trupem.

W „Requiem” wypadek zdarzył się wcześniej. Poszczególni członkowie chóru ubrani na biało zastygają na krótką chwilę przed zmiażdżonym samochodem w pozach ekstatycznych. Dusze ulatujące nie wiadomo dokąd, bo system religijny nie jest tu zdefiniowany. Są tylko elementy różnych przekonań, nieskładające się w spójną całość. Chwilę później ofiary wypadków przechodzą na drugą stronę sceny i kładą się rzędem na rozsypanej ziemi. Koniec ekstazy.

Muzyczne spektakle Castellucciego są same w sobie wydarzeniami kultowymi. Słyną nie tylko z artystycznej jakości, ale także z gigantycznych kosztów produkcji. Kiedy na festiwalu w Salz­burgu w 2018 r. wystawił on „Salome” Richarda Straussa, bilety u „koników” kosztowały tysiąc euro i więcej. Na „Requiem” grane w czasie postcovidowym i wojennym można było zdobyć bilety z odpowiednim wyprzedzeniem. Myślę, że idącym na spektakl towarzyszył lęk, jakiego rodzaju będzie to doświadczenie. Czy msza za umarłych pogłębi traumę, czy pozwoli rozpocząć jakąś pracę nad stratą, która jest nieodłączną częścią życia? Tańczący chór plecie nici życia, nie śmierci. Ale śmierć podcina nogi tańczącym. Ta msza za umarłych jest mszą za ciebie. ©

W.A. Mozart, REQUIEM, reżyseria Romeo Castellucci, kierownictwo muzyczne Raphaël Pichon. Premiera w Aix-en-Provence w 2019 r. Spektakle w operze La Monnaie w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022