Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jedną z nielicznych grup zawodowych, której bezrobocie nie grozi, są prawnicy specjalizujący się w bankructwach. Mają pełne ręce roboty. Agencja Bloomberg informuje, że ci najlepsi za godzinę swej pracy biorą 1100 dolarów. Czyli 18,50 dol. za minutę.
Garść statystyk usłużnie przysyła pocztą elektroniczną tygodnik "Economist": w czwartym kwartale 2008 r. Freddie Mac i Fannie Mae, które w Stanach gwarantują znaczną część kredytów hipotecznych, odnotowały straty przekraczające 49 mld dolarów. Szwajcarski bank USB musiał uaktualnić statystyki, bo dobrał mu się do skóry Departament Sprawiedliwości. W ramach rekompensaty za dyskretną pomoc klientom, którzy "uchylali się" od płacenia podatków, USB ma zapłacić 1,1 mld dolarów kary. Zważywszy, że w ramach ratunkowego pakietu otrzymał z kasy amerykańskich podatników niemal pięć razy tyle, suma nie wydaje się dotkliwa. Ale psuje wyniki: straty banku w 2008 r. wyniosły 20 mld dolarów.
Straty luksusowej sieci domów towarowych Neiman Marcus wydają się w porównaniu z tym zupełnie "luksusowe": w ciągu 13 tygodni na przełomie 2008 i 2009 r. wyniosły 509 mln dolarów, a roczna sprzedaż spadła o 20 proc. Tylko czy te statystyki jeszcze do kogoś przemawiają? - zastanawia się zasłużony brytyjski tygodnik.
Chyba nie. "New York Times" donosi właśnie, że Amerykanie nie tracą... optymizmu. W sondażu przeprowadzonym przez ten dziennik na początku kwietnia (wspólnie z telewizją CBS) 61 proc. badanych chwali nowego prezydenta za poczynania na polu gospodarczym. Owszem, aż 70 proc. niepokoi się możliwością utraty pracy w ciągu najbliższych miesięcy, 40 proc. deklaruje, że wydaje mniej niż dawniej na luksusy, a co dziesiąty ogranicza wydatki na podstawowe potrzeby. Mimo to 39 proc. - ponad dwa razy tyle co w styczniu - uważa, że kraj zmierza w dobrym kierunku. Pesymistów jest wprawdzie więcej (53 proc.), ale ich szeregi topnieją; w styczniu było ich jeszcze 79 proc.
Statystyka to przedziwna dziedzina - przychodzi mi do głowy w nowojorskim sklepie firmy Apple. Choć ceny pięknych aluminiowych laptopów do niskich nie należą, panuje tu tłok, jakby ktoś rozdawał je za darmo. Znajoma, która na co dzień pracuje jako architekt, zabrała się ostatnio za produkcję ozdób i torebek z filcu. Chce je sprzedawać przez internet. Czy coś nie tak z jej zleceniami? Nie, wszystko w porządku, a torebki to tak tylko, na wszelki wypadek. Słyszeliście coś o eksmisjach? - pytam znajomych, którzy w zeszłym roku przeprowadzili się do jednej z najmodniejszych dzielnic Brooklynu. "Nie żartuj, przecież to Park Slope!". Chwilę później, między wierszami, wspominają o sąsiadce, która straciła pracę w magazynie "Time". Ma ogromny kredyt hipoteczny i zero oszczędności.
"Wszystko jest przerażające, ale nikt nie jest przerażony" - pisał Victor Hugo, obserwując ogarnięty rewolucyjnym fermentem XIX-wieczny Paryż. W Nowym Jorku rewolucji nic nie zwiastuje, ale nastroje są podobne. W barze Starbucks amatorzy cappucino za 5 dolarów w godzinach porannego szczytu nadal muszą stać w kolejce. Nie narzekają. W Nowym Jorku nie ma miejsca dla przerażonych. Chwytają papierowe kubki, rzucają "Miłego dnia!", wychodzą na ulice i prężnym, zdecydowanym krokiem ruszają do przodu.