Proces pokazowy

Kazimierz Malewicz, George Grosz, Pablo Picasso – dzieli ich niemal wszystko, prócz słabości do eksperymentu i komunizmu. Za to właśnie František Mikš sadza ich na ławie oskarżonych.

11.12.2016

Czyta się kilka minut

Picasso wstąpił w szeregi Francuskiej Partii Komunistycznej w 1944 r., a wydarzenie to zostało starannie zaplanowane i nagłośnione. Stał się propagandowym „pawim piórkiem” zachodnich komunistów, „egzotycznym ptakiem” pokazywanym na mityngach albo po prostu „czerwonym kogutem”. Jego artystyczną ekscentryczność tolerowano za cenę sygnowania odezw i protestów oraz firmowania sowieckiego Ruchu Obrońców Pokoju. Picasso musiał mierzyć się z partyjną doktryną lansującą socrealizm. Jego gołąbek pokoju stał się emblematem lewicującego pacyfizmu, ale już pośmiertny portret Stalina – nie dość eksponujący „jasność, uśmiech i inteligencję” chorążego pokoju – ściągnął na niego gwałtowną krytykę. Nie potępił, pomimo nalegań, sowieckich interwencji na Węgrzech i w Czechosłowacji. Coraz częściej wyrażał wątpliwości wobec radzieckiej polityki, ale do końca życia wytrwał w roli artysty zaangażowanego.

Mikš nazywa rzecz dosadniej. Pisze o „pożytecznym idiocie, który swoim autorytetem osłaniał zbrodniczy system”. Taki oskarżycielski ton dominuje w jego narracji. Picasso, pozbawiony hamulców moralnych i autodystansu, miałby okazać się „politycznym analfabetą”, a także cynicznym karierowiczem, gdyż to protekcja partyjnych kolegów zapewniła mu światowy rozgłos. Czeski historyk sztuki nie stara się zrozumieć ani fascynacji komunistyczną utopią, ani ideologicznego zaślepienia, które kazało ignorować zbrodnie Rosji stalinowskiej. Zamiast tego postanawia naświetlić „intelektualną i moralną porażkę” twórców, którzy „oddali swój dar w służbie przestępczych ideologii”.

Widać to wyraźnie w eseju o Groszu. Za młodu, jako ekspresjonista, przedstawia schyłek wilhelmińskich Niemiec, potem staje się „cynicznym antyartystą w ruchu Dada”, a następnie bolszewikiem numer jeden Republiki Weimarskiej, wielokrotnie sądzonym o obrazę moralności, państwa i Kościoła. Swój czas trwoni na agitacyjną działalność, a talent – na doraźnie interwencyjne karykatury. Na emigracji w USA rewiduje światopogląd i porzuca buntowniczą postawę, a równocześnie przeżywa artystyczny impas i depresję. Przedwojenny epizod komunistyczny wystarcza jednak Mikšowi, by sformułować oskarżenie o zdradę powołania.

W XX wieku – dowodził Julien Benda w „Zdradzie klerków” – twórcy kultury porzucili bezinteresowną miłość do sztuki i zaangażowali się po stronie polityki, podkopując swoją pozycję i cały ład społeczny. Podobna teza zostaje wyłożona w opowieści o Malewiczu. Kojarzymy go zwykle ze słynnym „Czarnym kwadratem”. Abstrakcyjne płótna pochodzą z epoki wiary w symbiozę nowego ładu i nowej sztuki. Suprematyzm – jak pisał malarz – miał „wyzwolić wszystkich, którzy wiodą świat ku doskonałości”. W latach 1915-27 kierował on państwowymi instytucjami radzieckiego świata sztuki i z zapałem oddawał się projektom użytkowym (ozdabianie elewacji, ceramika). Ale rychło władze zaczęły temperować swobodę eksperymentatorów, by w latach 30. rozpętać przeciwko nim kampanię. Jej ofiarą padł Malewicz; aresztowany, przesłuchiwany i torturowany, nigdy już nie powrócił do pełni sił i zmarł w pięć lat po przesłuchaniach, spędziwszy ostatnie lata życia na ogarniętej Wielkim Głodem rodzinnej Ukrainie. W tym czasie powrócił do swoich pierwszych inspiracji, czyli do tematyki wiejskiej i ludowego prymitywizmu. Ale czy to wystarcza, by stwierdzić, że suprematyzm „zawiódł artystę w ślepą uliczkę”?

Autor „Czerwonego koguta” ewidentnie nie pojmuje fenomenu Wielkiej Awangardy, która od początku łączyła utopie estetyczne z politycznymi. Inscenizuje swoisty proces pokazowy, a na koniec zabiera głos i atakuje wszelki abstrakcjonizm, który „wyjałowił sztukę”, a co gorsza, wylał się w przestrzeń miejską i trwale ją zeszpecił. Wini za to fanatycznie usposobionych artystów, piętnuje ich pęd do negacji, słabość do pustych prowokacyjnych gestów, wreszcie próżność i żądzę sławy. Książka, skądinąd pełna ciekawych anegdot, staje się nieznośna przez ten wojowniczy pryncypializm. Trudno być równocześnie prokuratorem i czułym portrecistą. ©


František Mikš, CZERWONY KOGUT PICASSO, przeł. Maciej Szymanowski, Wydawnictwo M, Kraków 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, redaktor Magazynu Literackiego „Książki w Tygodniku”, prozaik, eseista, poeta.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016