Priorytety polityczne

Kogo obchodzi fakt, że polityk, który nienawidził innego polityka, teraz jest gotów podać mu rękę? A jeżeli ma to wyglądać tak, jak zachowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego w niedawnej telewizyjnej rozmowie z Lechem Wałęsą, po co komu taka skrucha, bliższa raczej buty niż odrobiny chociażby skłonności do pokajania się.

26.06.2005

Czyta się kilka minut

Rozpoczęła się już de facto kampania wyborcza. Partie polityczne, zgodnie z obyczajem i pragmatyką dzisiaj obowiązującą w całym demokratycznym świecie, składają pierwsze deklaracje programowe. Z wieloma z nich - walka z korupcją, przyzwoite i sprawiedliwe rozliczenie z przeszłością, ułatwienia dla przedsiębiorczości - łatwo się zgodzić (chociaż uważam je za niewykonalne). Inne mają znaczenie bardziej propagandowe niż realne, np. zniesienie Senatu, jeszcze inne są mało realne, ale sensowne (zmiana ordynacji wyborczej w kierunku większościowej), wreszcie są i takie, które mają charakter absurdalny, jak idee wycofania się z Unii Europejskiej lub tylko sprawdzenia, czy członkostwo w Unii jest dla nas korzystne.

A co z "bazą"?

Zauważmy, że w programach wszystkich partii politycznych (gwoli prawdy wyjątkiem jest “Samoobrona", ale partia ta mówi o problemach społecznych w tonie walki z innymi partiami, a nie troski o obywateli) nieobecne są wątki społeczne. Wiele się mówi o “nadbudowie", ale prawie nic o “bazie"; wiele się mówi o świadomości, pamięci, postawach obywateli, ale bardzo mało o bezrobociu, głodzie, nędzy i tragicznie niskich dochodach emerytów i rencistów. Można próbować to wyjaśnić na dwa sposoby: albo problemy socjalne są zbyt trudne do rozwiązania i partie boją się je podejmować, albo też problemy socjalne ma rozwiązać wzrost gospodarczy sam z siebie, bez interwencji państwa lub z interwencją wielce ograniczoną.

Obydwa wyjaśnienia ucieczki polskiej polityki od tego, co bez najmniejszej wątpliwości najważniejsze, czyli od całkowitego załamania się zarówno rynku pracy, jak opieki społecznej (większego niż po kryzysie 1929 r.), są co najmniej niedostateczne. Po kryzysie 1929 r. bezrobocie w Polsce sięgnęło 17 proc., dzisiaj dane oficjalne mówią o około 20 proc., ale trzeba je korygować w obie strony. Istnieje praca na czarno, jest wieś, gdzie ukryte jest następne 15 proc. bezrobotnych, bowiem małe gospodarstwa nastawione nie na zysk, lecz na przeżycie, to forma ukrytego bezrobocia. Tym zresztą jest spowodowany brak reform w rolnictwie, które musiałyby radykalnie zmniejszyć zatrudnienie w tej dziedzinie gospodarki, a więc zwiększyć bezrobocie.

Dlaczego zatem politycy i partie nie podejmują problemów bezrobocia, głodu, nędzy czy coraz liczniejszej “podklasy"? Dlaczego mówią o rewolucji moralnej, pamięci, rozliczeniach i, niestety, po śmierci Jana Pawła II chcą sobie nawzajem wybaczać? Kogo obchodzi fakt, że polityk, który nienawidził innego polityka, teraz jest gotów podać mu rękę, kogo interesuje naprawdę, czy można było z komunizmu do wolności przejść inaczej niż organizując Okrągły Stół? Przecież to już się stało i to ponad piętnaście lat temu. Przecież na rozmaite formy powiedzenia sobie nawzajem prawdy i pogodzenia się jest już za późno. A jeżeli ma to wyglądać tak, jak zachowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego w niedawnej telewizyjnej rozmowie z Lechem Wałęsą, po co komu taka skrucha, bliższa raczej buty niż odrobiny chociażby skłonności do pokajania się.

Marzenie o bogatym śmietniku

Zauważmy, że Jaruzelski stanowi niewyczerpane źródło tematów zastępczych, skoro ostatnio jego ewentualna współpraca z wojskową służbą informacyjną sprzed ponad 50 lat stała się przedmiotem powszechnej uwagi, a w wiadomościach telewizyjnych potraktowano ją jako najważniejszą. Rozumiem, że to ciekawe, ale doprawdy i dziennikarze, i politycy mają lepsze i ważniejsze sprawy do podjęcia, zwłaszcza w okresie przedwyborczym. Jak już się posuwamy tak daleko, może warto podebatować, czy zamach majowy dokonany przez Józefa Piłsudskiego był uzasadniony i potrzebny, czy też raczej stanowił zbędne i krwawe naruszenie prawa? Na pewno chętnych do dyskusji i jej posłuchania byłoby wielu, a politycy z poszczególnych partii mieliby odmienne i - ich zdaniem - jedyne słuszne poglądy. A Powstanie Styczniowe, a Konstytucja 3 Maja, a domniemana zdrada Stanisława Brzozowskiego? Same ciekawe i aktualne tematy.

Podejrzewam jednak, że nie są to sprawy interesujące większość Polaków. Na podstawie badań, a nie tylko sondaży opinii publicznej dotyczących aktualnych szans poszczególnych partii, można sformułować priorytety normalnego Polaka, którego dochody nie mieszczą się w grupie 5 proc. najlepiej zarabiających. Oto one: jak dotrwać do końca miesiąca, jak spłacić kredyt, z czego kupić dzieciom podręczniki i zeszyty przed początkiem roku szkolnego, czy starczy na najtańszy urlop, czy uda się jeszcze rok przejeździć dwunastoletnim samochodem bez większych inwestycji? A ponadto: czy akcyza na olej, prąd, benzynę, gaz znów pójdzie w górę? Czy da się jakoś załatwić swoje sprawy w tak wrogich obywatelom instytucjach jak ZUS? No i najważniejsze: czy nie grozi utrata pracy?

Natomiast priorytety biednego Polaka i tego, który prawie zupełnie lub zupełnie nie ma z czego żyć (blisko 30 proc. społeczeństwa), są jeszcze prostsze. Marzenie o pracy, jakiejkolwiek, na czarno, za poniżające pieniądze i w poniżających warunkach, marzenie o jedzeniu i o tym, żeby dzieci tak ubrać, by się w szkole koledzy z nich nie śmiali, wreszcie - w najgorszym przypadku - marzenie o dachu nad głową i bogatym śmietniku.

Bez nadziei i znaczenia

Te 30 proc. na pewno nie pójdzie głosować, więc politycy nie muszą się nimi specjalnie przejmować. Mamy do czynienia z podobną sytuacją, jak w wielu innych krajach, gdzie skazani na ekonomiczną porażkę przestają uczestniczyć w życiu politycznym. Politycy, a także publicyści i wszyscy inni, z wyjątkiem organizacji charytatywnych, przestają brać ich pod uwagę w swoich kalkulacjach i walce o głosy, przez co ich problemy znikają z politycznego horyzontu i politycznej wyobraźni. To zaś z kolei powoduje, że sytuacja ludzi straconych nie ulega zmianie, że na stałe już trafiają do świata bez nadziei i bez znaczenia.

Jeżeli dodamy do nich mniej więcej połowę grupy średniej (nie żadnej klasy średniej), czyli tych, którzy jakoś z trudem wytrzymują do końca miesiąca, to mamy razem 62,5 proc. polskiego społeczeństwa. Nie należy się zatem dziwić, że w wyborach w Polsce uczestniczy około 40 proc. obywateli, a w nadchodzących frekwencja może być jeszcze niższa. Politycy zatem kierują przedwyborcze apele i hasła jedynie do najwyżej 40 proc. społeczeństwa i to raczej do tych zamożniejszych i w miarę pewnych swojej przyszłości.

Trzeba jednak zauważyć, że - jak wskazują wyniki poprzednich wyborów - prawie połowa tej grupy to ludzie uczciwie lub mniej uczciwie wykorzystujący swój dawny status w PRL, więc mało zainteresowani “rewolucją moralną" i podobnymi frazesami. To ludzie, którzy dawniej głosowali na SLD lub na partie sprzyjające rozwojowi biznesu, i ich postawa się nie zmieni. Z ich punktu widzenia jest bowiem kompletnie obojętne, kto rządzi, aby tylko udało im się zachować w miarę uprzywilejowaną sytuację. Jest to grupa bardzo zróżnicowana: od balansujących na granicy łamania prawa wielkich biznesmenów po nauczycieli z mianowaniem. Ale jest to grupa o stosunkowo wysokiej przeciętnej wieku, bowiem jeżeli umieli się jakoś urządzić już w PRL, muszą mieć ponad 40-45 lat. Dla młodszych nie ma tu miejsca.

Dla młodszych w ogóle nie ma miejsca i nie jest kwestią przypadku, że młodzieżówki partyjne albo nie istnieją, albo są niewielkimi grupami. Przecież młodzi ludzie nie mogli być agentami, nie dotyczy ich problem (niewątpliwie realny) odrzucenia duchowego i zdeprawowanego dziedzictwa komunizmu. Owszem, i tu znajdą się radykałowie, jak niektórzy publicyści czy historycy z IPN, ale to tylko garstka. Wreszcie to wśród młodych ludzi (oraz na terenach popegeerowskich) bezrobocie jest największe, więc i oni nie są dobrym celem dla politycznej przedwyborczej agitacji.

Najmniej ważne - najważniejsze

Jeżeli zatem od wspomnianych blisko 40 proc. głosujących odejmiemy 20 proc. zainteresowanych jakąkolwiek stabilizacją pod dowolnym przywództwem oraz 15 proc. młodzieży nie interesującej się partiami, która klasę polityczną odrzuca lub tylko wyśmiewa en bloc, okaże się, że zostaje jedynie 10 proc. tych, do których może być adresowana celowo i sensownie kampania wyborcza. Z tego 5 proc. to ludzie najzamożniejsi.

Jednak najzamożniejsi oraz osoby po pięćdziesiątce nie bardzo interesują się polityką z natury swojej sytuacji. Im zależy jedynie na tym, by nie wygrali żadni “rewolucjoniści", którzy albo odbiorą im możliwość swobodnego działania w gospodarce, albo pozbawią przywilejów wspieranych i bronionych przez związki zawodowe, które także popierają nie partie “zmiany", ale “ciągłości", jakkolwiek by się te partie nazywały i jakkolwiek by się promowały. W radykalną przemianę ani nikt nie wierzy, ani nikt w tej grupie nie widzi jej potrzeby. Trochę mniej korupcji, trochę więcej skutecznej administracji - oto całe oczekiwania tej jedynej liczącej się politycznie grupy.

W gruncie rzeczy, co zresztą nie jest aż tak dziwne, jak by się mogło wydawać, partie polityczne prowadzą kampanię wyborczą dla siebie nawzajem, bo nie dla obywateli, których ona nie dotyczy. W rezultacie zawarcia niepisanego porozumienia nie poruszają żadnych poważnych i dramatycznych tematów społecznych, bo musiałyby składać zobowiązania, których nie chcą zaciągać. Znacznie wygodniejsza jest sytuacja, kiedy priorytetami są sprawy nieważne, można o nie toczyć zażarte boje, a telewizja z braku laku i tak to pokaże. Innej polityki w Polsce nie będzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2005