Władza dla władzy

Kaczyńscy nie mogli dokonać radykalnej naprawy państwa ijuż jej nie dokonają, gdyż tak się wplątali wwalkę owładzę dla władzy, że nie mogą się ztego zawikłania wydostać.

23.07.2007

Czyta się kilka minut

Rys. MARCIN WICHA /
Rys. MARCIN WICHA /

Mamy do czynienia z przypadkiem w nowożytnej historii państw demokratycznych dziwacznym, co powoduje, że trudno jest jasno i bez zastrzeżeń go opisać. Mimo wszystkiego, co się zdarzyło w Polsce od półtora roku, przywódcy PiS - bracia Kaczyńscy i ich najbliższe otoczenie - zachowali przekonanie o swoich dobrych intencjach. Ich podstawowym celem było naprawienie państwa polskiego. Nie ma powodu ani w to wątpić, ani spierać się, czy cel ten był słuszny. Bo był. Aby go zrealizować, Kaczyńscy i ich najbliższe otoczenie uznali, że muszą dysponować pełnią władzy. Nawet to nie budzi moich zasadniczych zastrzeżeń.

W demokracji w zasadzie nie jest to możliwe, ale w szczególnych okolicznościach można przyznać władzy wykonawczej taki mandat na określony czas. Polega on na uprawnieniu do podejmowania decyzji poza kontrolą parlamentarną i społeczną, pod warunkiem, że jeżeli po tym czasie - powiedzmy po dwu latach - okaże się, że mandat ten został niewykorzystany lub został źle wykorzystany, dojdzie do bezwzględnego politycznego rozliczenia, dla którego właściwym organem jest Trybunał Stanu. W Polsce to nie nowość.

Inną drogą do podobnego celu zmierzał przecież Lech Wałęsa w okresie prezydentury i stąd wzięło się określenie "falandyzacja prawa". Lech Falandysz był bardzo inteligentnym doradcą i chciał w trudnej sytuacji rodzącej się demokracji przeprowadzić wiele ustaw w trybie uproszczonym - naturalnie dla dobra państwa. Kaczyńscy też działają dla dobra państwa, tyle że zamiast falandyzacji prawa postanowili uzyskać władzę nad wszystkim, również nad prawem.

***

Minęło ponad półtora roku i władzę tę praktycznie uzyskali. Wciąż wielu obywateli, w tym także rozumnych komentatorów politycznych, rozważa intencje, a nie rzeczywiste skutki tych działań. Powtórzmy jednak: co do intencji można toczyć spór, ale na pewno nie były one naganne. Skutki okazały się więcej niż katastrofalne. Jak to się stało?

PiS po uzyskaniu przewagi wyborczej nie miał zamiaru dzielić się władzą z Platformą Obywatelską, co zostało ujawnione niemal natychmiast. Nie miał zamiaru dzielić się władzą z nikim, bo dla realizacji wizji było to niebezpieczne, ale z powyborczej arytmetyki wynikało, że nie ma innego wyjścia - i to był pierwszy krok ku przepaści. Zarówno Samoobrona, jak i LPR nie mają co prawda władzy w żadnej ważnej dla państwa instytucji, ale mają nieco władzy w sprawach z punktu widzenia PiS marginalnych, jak oświata czy rolnictwo. Tam rozmiary szkód dokonane przez współkoalicjantów są imponujące. PiS jednak de facto nie podzielił się władzą. Giertychowi czy Lepperowi tylko się zdaje (zdawało), że są ważnymi ludźmi, choć nigdy nimi nie byli. Rzucili jednak cień na wszelkie poczynania głównego koalicjanta.

Na rzeczywistość polityczną składa się (czego PiS nigdy nie zrozumie) nie tylko stan faktyczny, ale także stan opinii - polskiej i zagranicznej. Wzięcie takich sojuszników sprawiło, że intencje PiS przestały być wiarygodne dla obywateli Polski i dla opinii międzynarodowej, która ma olbrzymie znaczenie dla losów naszego państwa, gdyż sprzyja lub nie sprzyja rozwojowi gospodarczemu i cywilizacyjnemu Polski.

Partnerzy, których PiS sobie dobrał, to nie tylko partie, ale i ludzie. Tu klucz był i jest jeden: mają być znani, chociażby z ławki szkolnej, pewni oraz pozbawieni samodzielnej pozycji politycznej. Według pragmatycznych reguł gry, jeżeli ktoś chce rządzić możliwie skutecznie i ograniczyć do minimum spory wewnątrz ośrodka władzy - było to postępowanie słuszne. Jednak nikt z nas nie ma dostatecznie wielu kolegów ze szkoły i z działalności publicznej, zaufanych i bezwzględnie podporządkowanych, którzy zarazem byliby wystarczająco kompetentni, by objąć wszystkie kluczowe stanowiska w państwie. W intencji braci Kaczyńskich Polską rządzić miało kilka osób, a reszta miała tylko realizować ich polecenia. Taki zabieg - znowu teoretycznie pozwalający na skuteczne władanie - jest w dzisiejszych czasach, przy niesłychanie skomplikowanym i rozbudowanym systemie instytucjonalnym i potrzebie wysokiej klasy ekspertyzy, niemożliwy do wykonania. Demokratyczny absolutyzm oświecony (wyznam, że mam ślad sympatii do takiej wizji ustrojowej) jest w XXI wieku nie do zrealizowania.

Według niezastąpionych rad Machiavellego, władza może być surowa i nawet bezwzględna, jeżeli służy to interesowi państwa. Musi jednak aktów surowości dokonać szybko i skutecznie, a potem natychmiast wrócić do łagodnego traktowania obywateli. Rewolucja, jakiej chcieli dokonać bracia Kaczyńscy - obojętne jak ją nazywać: IV Rzeczpospolita, rewolucja moralna, polityka historyczna - powinna być już dawno przeprowadzona, a my obywatele powinniśmy już odczuwać jej dobroczynne skutki. Rewolucja kontrolowana i odgórna - jeżeli w ogóle możliwa do przeprowadzenia - może trwać kilka tygodni, a nie wiele miesięcy, bo przekształca się w stan wiecznego niepokoju i nie stwarza nawet samej władzy poczucia bezpieczeństwa, a tym bardziej poczucia, że cokolwiek osiągnęła.

***

Powolne i - z natury rzeczy - żmudne odzyskiwanie instytucji państwa demokratycznego, z jakim mamy do czynienia, jest sprzeczne z ideą rewolucji. Nie ma powodu oburzać się na samo ich odzyskiwanie, skoro Kaczyńscy chcieli pełni władzy w celu zasadniczej naprawy państwa. Natomiast sposób ich odzyskiwania okazał się nie tylko nieskuteczny, ale w wyniku złego doboru współpracowników (na poziomie partyjnym i personalnym) katastrofalny dla samej idei rewolucji. Ludzie całkowicie podporządkowani nigdy bowiem nie przeprowadzą rewolucji, a mogą jedynie zdominować scenę polityczną, narzucając jej paraliżującą bierność. Również z taką porażką rewolucji mamy od pewnego czasu do czynienia.

Radykalna naprawa państwa to radykalna naprawa wspólnoty politycznej. Państwo bowiem nie jest zrzeszeniem instytucji, ale opiera się na istnieniu wspólnoty politycznej. Tego bracia Kaczyńscy nie rozumieli nigdy (zresztą w najnowszej historii Polski nie tylko oni). A zatem zamiast dokonać zasadniczej próby połączenia większości Polaków dla interesu państwa, od razu wzięli się za ich dzielenie. Nie trzeba podawać przykładów - znamy ich dziesiątki. Prezydent nie jest prezydentem wszystkich Polaków i nawet nie próbuje nim być, a Kazimierz Marcinkiewicz (żaden wielki polityk), który próbował łączyć, właśnie dlatego musiał odejść.

I w tym przypadku rozumiem logikę braci Kaczyńskich. I w tym przypadku jest to logika bliska logiki rewolucyjnej. Nigdy jednak w nowożytnej historii postępowanie według tej logiki nie zakończyło się dobrze. Zasada jest następująca: najpierw trzeba usunąć wszystko co złe, a potem budować od nowa to, co dobre. Jednak - ileż jest takich doświadczeń historycznych! - i taki zabieg nie może się powieść, gdyż jego nieuniknioną konsekwencją jest wyłącznie skupienie się na walce z prawdziwym, domniemanym i wymyślonym złem, a nie budowanie dobra. Ponieważ zła nie da się z życia (publicznego i politycznego) do końca wyrugować, więc można z nim też bez końca walczyć. A to oznacza odłożenie budowy dobra do nieokreślonej przyszłości, czyli w gruncie rzeczy - porzucenie idei budowy dobra.

Ze wspomnianych wyżej powodów bracia Kaczyńscy nie mogli dokonać radykalnej naprawy państwa i już jej nie dokonają, gdyż tak się wplątali w walkę o władzę dla władzy, że nie mogą się z tego zawikłania wydostać, co prowadzi do degradacji polityki i życia publicznego do niespotykanego w demokracji poziomu. Władza dla władzy stała się z projektu państwowego projektem nihilistycznym.

***

Katastrofalna porażka braci Kaczyńskich ma dla nas bezpośrednie i pośrednie konsekwencje. Wszyscy je znamy, ale dwie trzeba wymienić, chociaż brzmi to banalnie. Pierwszą konsekwencją jest zastój państwa polskiego, a w gruncie rzeczy dramatyczny marsz do tyłu. Nic tu nie pomoże, nawet zmniejszenie bezrobocia dzięki emigracji zarobkowej i dzięki inwestycjom zagranicznym (co do których decyzje zapadły kilka lat temu). Drugą konsekwencją jest obraz Polski na świecie. Bracia Kaczyńscy, ze swojego punktu widzenia słusznie, zupełnie się tym nie przejmują. Jednak Polska jest nieuchronnie włączona w system światowy, w tym - europejski, określany mianem "cywilizacji zachodniej". Z punktu widzenia jej standardów w Polsce dzieją się rzeczy nie do przyjęcia. Możemy nie przejmować się światem, ale świat przejmuje się nami. Obserwuje nas i z kłopotem zrobi to, co zawsze robił: odepchnie lub co najmniej zmarginalizuje.

Katastrofa polityczna, do jakiej bracia Kaczyńscy już doprowadzili, nie była naturalnie w ich planach, ale dokonała się w wyniku zastosowanego przez nich sposobu myślenia i działania. I, co gorsza, nie ma z tej sytuacji żadnego roztropnego wyjścia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2007