Myśmy wtedy żyli

Ktokolwiek chciałby wrzucić PRL w czarną dziurę, ten chce dla naszej wspólnoty nieszczęścia: niszczy resztki więzi społecznych, jakie tu i ówdzie przetrwały.

03.01.2007

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Wiem, że interpretacji słów Tadeusza Mazowieckiego "Przeszłość odkreślamy grubą linią" jest wiele, ale ja chciałbym pozostać przy niewątpliwych intencjach autora, czyli: nie odpowiadamy za przeszłość, lecz za to, co teraz będziemy czynić. I takie jednak sformułowanie może budzić wątpliwości, bowiem na pewien sposób za przeszłość odpowiadamy jako zbiorowość, a przestać odpowiadać możemy jedynie pod warunkiem, że zrezygnujemy z uczestnictwa we wspólnocie (narodowej, bo innej na tę skalę nie ma). Mniemanie, że my jako jednostki przyszliśmy na świat w 1989 lub 1990 r. jest po prostu absurdalne.

Na czym polega ten specyficzny rodzaj odpowiedzialności? Na tym, że istnieje ciągłość historyczna, której wszystkie spekulacje o pamięci czy o polityce historycznej nie zniosą, gdyż tylko ona jest faktem. Jak pisał niedawno Andrzej Walicki ("Europa" z 25 listopada 2006), zerwanie z PRL to pomysł, który już podejmowano i który nigdy do końca udać się nie może. Przecież PRL tworzyli także ludzie, którzy nie mają powodu się wstydzić, bo budowali swój kraj.

Lekcje z historii

Po Rewolucji Francuskiej nadeszły czasy Termidora i Dyrektoriatu, a potem Restauracji, ale przez wszystkie te okresy przetrwali tacy politycy jak Tallien czy Fouche, którzy byli wyjątkowo okrutnymi mordercami. Co więcej: hymnem narodowym Francji jest do dzisiaj rewolucyjna "Marsylianka", a sama Rewolucja, choć wciąż krytykowana, zajmuje poczesne miejsce we francuskiej wyobraźni zbiorowej. Nie została wycięta z przeszłości ani z pamięci, a kolejne numery francuskich Republik zaczynają się od I (1792-1804) i uwzględniają rewolucję lipcową. Każda kolejna republika różni się od poprzedniej przede wszystkim formą prawno-ustrojową, a nie moralnością, tradycją czy pamięcią.

Drugi przykład: po ostatnim rozbiorze Polski w licznych pamiętnikach (chociażby Kajetana Koźmiana) nie znajdziemy wielu uwag na temat tego, że stało się coś strasznego. Życie trwało jak dawniej, szlachta odwiedzała się w swoich siedzibach, a wiele instytucji życia publicznego kontynuowało pracę, co wymagało złożenia przysięgi carowi. Skomplikowany stosunek do zaborców najlepiej ukazują losy księcia Adama Czartoryskiego, przyjaciela i ministra spraw zagranicznych cara Rosji, a potem przywódcy polskiej emigracji. Dopiero po powstaniu listopadowym podział na zdrajców i patriotów stał się jaśniejszy, choć też nie do końca - by wspomnieć Aleksandra Wielopolskiego. Dla większości Polaków najważniejsza była nie pamięć Konstytucji 3 Maja (wydarzenia spornego), lecz właśnie zachowanie ciągłości, i dlatego Branickich, zdrajców z Targowicy, nie potępiano. Niektórzy z nich zresztą, jak wnuk targowiczanina Ksawery, używali niecnie przez przodków zdobytych pieniędzy na wielce patriotyczne cele.

Trzeci przykład: stosunek do Polaków, którzy przed 1918 r. pracowali lub współpracowali z administracją, wojskiem czy innymi służbami państw zaborczych. Olbrzymia większość tych ludzi została zatrudniona w administracji II Rzeczypospolitej. Mało kto wie również, że po 1918 r. nikomu (łącznie z Kościołem) nie zwracano dóbr zagrabionych w różnych momentach przeszłości przez zaborców i oddanych lub sprzedanych w obce ręce. Postawiono na ciągłość i okazało się, że była to decyzja słuszna.

Ostatnim przykładem może być postępowanie generała de Gaulle'a, który po wojnie potrafił zażegnać grożące wojną domową spory o to, kto kolaborował, i jak go ukarać (a akcja "oczyszczania" Francji, w której dominującą rolę odgrywali komuniści, już się rozpoczęła). Potem, w latach 70. i później, spory o historię powróciły, ale już nie było zagrożenia zerwaniem ciągłości.

Towarzysze i docenci

Jaka z tego nauka? Dla istnienia wspólnoty niezbędne jest zachowanie elementarnej ciągłości. Wiedzieli o tym Hiszpanie po śmierci generała Franco, chociaż potem sprawa oceny zachowań poszczególnych grup i jednostek stała się ważnym tematem. Zachowanie ciągłości nie oznacza zachowania ciągłości ustrojowej - po 1989 r. nastąpiła w Polsce zmiana ustroju. Żeby powstała IV RP, też taka zmiana ustroju byłaby potrzebna - tyle że nie ma żadnej palącej potrzeby jej dokonania.

Polska wspólnota (narodowa) istniała przez 120 lat rozbiorów i istniała także w okresie PRL. Kiedy Lech Wałęsa przejmował insygnia władzy od prezydenta Kaczorowskiego, bliski był uznania legalnej ciągłości między II a III Rzeczpospolitą. Na szczęście do tego nie doszło: po pierwsze, spowodowałoby to niewyobrażalne problemy prawne, po drugie właśnie - zerwaniu uległaby ciągłość.

To, że wszyscy jesteśmy kontynuatorami tej ciągłości, nie oznacza, że jesteśmy kontynuatorami PRL. Nie stawiam pod znakiem zapytania ani potrzeby lustracji tych, którzy chcą uczestniczyć w życiu publicznym, ani potrzeby dekomunizacji, ani konieczności wywołania wstydu za komunistyczną przeszłość (co jest, niestety, mało prawdopodobne). Jednak moja, nasza ciągłość polega na banalnym fakcie, że myśmy wtedy żyli, że wieczorami opowiadaliśmy sobie o świecie, w którym żyjemy, że chodziliśmy do dobrego teatru i na dobre filmy, że rodziliśmy się, umieraliśmy, kochaliśmy się i zdradzaliśmy.

Nie było wśród osób mi bliskich ani jednego członka partii. Jeżeli ich znałem, to tylko z okazji kontaktów służbowych na uniwersytecie, ale bardzo wielu ludzi miało krewnych, którzy opowiadali o tym, jakie mają w partii kłopoty i problemy. Byli milicjanci, ubecy i wszyscy inni, niektórzy godni najwyższego potępienia, ale oni też żyli między nami i oni też należą do naszej ciągłości. Ten fakt nie jest ani przyjemny, ani nieprzyjemny - jest po prostu faktem. Niektórzy ludzie mieli pieniądze i na ogół były to pieniądze o niejasnym pochodzeniu, ale myśmy ich nie rozliczali, bo pieniądze były raczej rzeczą wstydliwą, zaś marzenie o willi z basenem - sprzeczne z etosem opozycji.

Byli także ludzie, którzy wstąpili do partii, a potem zmienili zdanie i surowo ją krytykowali. I co z tego? Przecież lepiej, że tak się zachowali, niż gdyby postąpili jak inni, którzy byli wiernymi aparatczykami do końca. Czy musimy ich z tego rozliczać? Jeśli tak, to tylko po to, żeby dobrze znać naszą historię. Cóż to zresztą znaczy rozliczać? Jeżeli tylko mieć sąd na ich temat, to zgoda, ale jeżeli wyrzucać ze wspólnoty, to co nas do tego uprawnia? Historycy nie wydają sądów, stanowczo się przed tym bronią, a nie ma innej instancji.

Rzeczywistość, nie bajka

Fenomen ciągłości polega na tym, że tylko dzięki niej podtrzymywane są więzi społeczne. Kto miał to szczęście, że mieszkał w Warszawie czy Krakowie i pochodził z inteligenckiej rodziny, ten miał o wiele mniej do czynienia z obrzydliwością tamtych czasów od kogoś, kto mieszkał na głębokiej prowincji, gdzie wszystkie ważne miejsca były zajęte przez tzw. komunistów. Były też kościoły, do których niemal wszyscy chodzili i które wzmacniały w nas poczucie wspólnoty. Więzi, jakie nas łączyły, były nieporównanie silniejsze niż obecnie. Nie ma oczywiście powodu z tej racji wychwalać czasów PRL, ale i o tym warto pamiętać.

Ktokolwiek więc chciałby wrzucić PRL w czarną dziurę i zerwać ciągłość, kto w rozmaitych zachowaniach widzi jedynie wspomnienie PRL, a nie wspomnienie naszej wspólnej społecznej i narodowej przeszłości, ten chce dla naszej wspólnoty nieszczęścia. Nieszczęście to zresztą już się stało. Spory o PRL, ale nie spory historyczne, lecz moralne, i to prowadzące do potępienia ludzi, którzy w tych czasach żyli, powodują rozpad więzi społecznych. Nikt już nie chce wspominać życia codziennego, chyba że oglądając dobre i śmieszne filmy z tamtych czasów, jakby to była bajka, a nie rzeczywistość. Dla nas to była rzeczywistość: zarówno wyjazdy na narty, jak lata odmów paszportu czy nawet aresztów i więzień. Ale także zabawy, przyjaciele i studia, lepsze niż kiedy indziej.

Obecnie więzi się rwą, gdyż nikt nie chce nie tyle pamiętać, co uznać faktu ciągłości. Mnie już się kompletnie znudziło potępianie tych moich znajomych, którzy byli po prostu oportunistami, a chciałbym zasadniczego, sądowego rozliczenia z tymi, którzy byli oprawcami, nawet jeżeli umiarkowanie łagodnymi. To jest rozliczenie z przeszłością, ale nie z ciągłością. I ostrzegam wszystkich zwolenników uczynienia z PRL czarnej dziury, że są społecznymi szkodnikami, że chcą zniszczyć resztki wspólnoty, jaka tu i ówdzie przetrwała.

Nasza przeszłość nie była godna pochwały, ale my - niektórzy spośród nas - umieliśmy w niej żyć. Bez wspomnień, które przywołują ciągłość i bez których nie ma wspólnoty (bo o czym rozmawiać, skoro wszystkie wspomnienia są rzekomo wstydliwe, podłe lub u zarania podejrzane?) - bez tych wspomnień nie ma nas. Istniejemy tylko życiem codziennym i doraźnym, czyli tym, co Tusk zrobi Rokicie, albo odwrotnie, a to jest straszne życie. Szanujmy więc ciągłość, jak to czyniły rodziny polskie w przeszłości, te rodziny, dzięki których zachowaniu polskość w ogóle przetrwała.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2007