Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdyby rzeczywistość była wyjęta z lepszego gatunku thrillera, można uznać, że tygodnik „Wprost” przygotował okładkę na prośbę Kamila Durczoka.
Zawarty w numerze koktajl insynuacji jest tak przerysowany i pełen logicznych luk, że nie może nie budzić odruchu współczucia dla dziennikarza i rozmywa aurę skandalu, jaką tygodnik roztacza. Dwa tygodnie temu bowiem ten sam tytuł opisał praktyki mobbingu na tle seksualnym w jednej z telewizji, nie podając nazwisk, ale tak prowadząc opowieść, że stugębna plotka jednoznacznie wskazała winnego.
Sprawy wykorzystywania podległości w relacjach seksualnych w miejscu pracy są z natury trudne do rozstrzygnięcia, także dlatego, że nasza mentalność wciąż premiuje zmowę milczenia, nawet w środowiskach tak skłóconych jak pracownicy telewizji. Dlatego można przypuszczać, że nowy materiał, „uszyty” z wątłych poszlak i naciąganych skojarzeń, powstał, by wzmocnić smrodek obyczajowy i zmusić dziennikarza lub jego szefów do dymisji, bez względu na to, czy był winny tego, czego ponoć „wszyscy” w środowisku byli świadomi i milcząco akceptowali.
W rezultacie wszystko, co „nie-wszyscy” dostają, to insynuacje tygodnika, który nieraz dawał powody do zastanowienia, czy rezultatów swoich „śledztw” nie powinien drukować jako tekstów sponsorowanych. Kto tym razem kręci lody przy okazji dętej lub mającej podstawy w faktach demaskacji „molestatora”? Tego się raczej nie dowiemy, choć teorie wskazujące na delikatny moment w procesie sprzedaży TVN brzmią całkiem logicznie.