Pozew zbiorowy

Kościół w Polsce przeżywa trzęsienie ziemi. Trudno powiedzieć, w jakiej formie i z jaką liczbą wiernych przetrwa.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

Kard. Stanisław Dziwisz podczas konferencji prasowej przed konsekracją kościoła  św. Jana Pawła II na krakowskich Białych Morzach, październik 2016 r. / JACEK BEDNARCZYK / PAP
Kard. Stanisław Dziwisz podczas konferencji prasowej przed konsekracją kościoła św. Jana Pawła II na krakowskich Białych Morzach, październik 2016 r. / JACEK BEDNARCZYK / PAP

Bardzo możliwe, że obecny rok zostanie kiedyś uznany za przełomowy w historii Kościoła katolickiego w Polsce. Autorytet instytucji przez wieki kształtującej nasze życie publiczne i duchowe błyskawicznie obraca się w ruinę. Po masowych ulicznych protestach przeciwstawiających się orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, łamiącego wieloletni „kompromis aborcyjny”, okazuje się, że duża część młodego pokolenia nie chce mieć z katolicyzmem nic wspólnego. Niemal dokładnie w tym samym momencie dwóch kardynałów traci szacunek wielu Polaków, a uderzenie w nich rykoszetem trafia w postać dotąd nietykalną: Jana Pawła II. Kościelny krajobraz to krajobraz moralnego spustoszenia.

Jesień hierarchii

Opublikowany 6 listopada komunikat nuncjatury brzmiał sucho. Poinformowano w nim, że 97-letni kard. Henryk Gulbinowicz ma zakaz uczestnictwa w celebracjach i spotkaniach publicznych oraz używania insygniów biskupich, a także traci „prawo do nabożeństwa pogrzebowego w katedrze i pochówku w katedrze”. Byłemu metropolicie wrocławskiemu (zmarł 10 dni później, 16 listopada) nakazano wpłacenie „pewnej sumy pieniędzy jako darowizny na działalność Fundacji św. Józefa powołanej przez Konferencję ­Episkopatu Polski w celu wspierania działań Kościoła na rzecz ofiar nadużyć seksualnych, pomocy psychologicznej oraz prewencji i kształcenia osób odpowiedzialnych za ochronę nieletnich”. Podobna degradacja nie ma precedensu w najnowszej historii Kościoła w Polsce.

Październik i listopad 2020 r. to również czas katastrofy wizerunkowej kard. Stanisława Dziwisza. Najpierw TVN wyemitował wywiad, jakiego osobisty sekretarz Jana Pawła II udzielił Piotrowi Kraśce. Pytania dziennikarza dotyczyły m.in. braku reakcji byłego metropolity krakowskiego na przekazaną mu przed laty informację o wielokrotnych gwałtach popełnionych w latach 80. przez ks. Jana Wodniaka – dawnego sekretarza kard. Macharskiego – na małoletnim wówczas Januszu Szymiku oraz tuszowania afer seksualnych i finansowych założyciela Legionu Chrystusa Marciala Maciela Degollado. Kraśko zastanawiał się, czy najbliższy współpracownik Jana Pawła II istotnie mógł o tych wszystkich sprawach nie słyszeć. Odpowiedzi kardynała były kuriozalne: zasłaniał się niewiedzą, niepamięcią czy brakiem odpowiednich prerogatyw do rozstrzygania w przypadkach nieleżących w jego kompetencji, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że oszczędnie gospodaruje prawdą.

9 listopada w TVN 24 obejrzeliśmy z kolei reportaż Marcina Gutowskiego zatytułowany „Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza”. I tym razem okazało się, że kardynał unika konfrontacji z niewygodnymi dla siebie kwestiami. Jego linia obrony to nie tylko zasłona (rzekomej) niepamięci, ale i nieustanne odwoływanie się do własnego 39-letniego trwania „w pokorze” przy świętym papieżu dla dobra Kościoła i Polski. Choć przecież w reportażu pojawiły się dobrze udokumentowane sugestie, że podczas pracy w Watykanie Dziwisz przyjmował raczej mało pokorną rolę „wicepapieża”: wpływał na obsadę kluczowych stanowisk w Kościele, cenzurował informacje docierające do Jana Pawła II (szczególnie w ostatnich latach pontyfikatu), tuszował rozmaite afery, a także zawierał bliskie znajomości z osobami, niekoniecznie wykazującymi się wysokimi kwalifikacjami moralnymi. Jeden z zarzutów wobec kardynała to przyjmowanie pieniędzy za możliwość udziału w prywatnych mszach celebrowanych przez Jana Pawła II.

Dzień po emisji „Don Stanislao” okazało się także, że nazwisko byłego metropolity krakowskiego 45 razy pojawia się w opublikowanym przez Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej raporcie na temat pozbawionego przed dwoma laty godności kardynalskiej, a następnie wydalonego ze stanu kapłańskiego Theodore’a McCarricka, byłego metropolity Waszyngtonu, który okazał się jednym z największych drapieżców seksualnych w amerykańskim Kościele. Z dokumentu [o którym więcej pisze na poprzednich stronach Edward Augustyn – red.] można wysnuć wniosek, że świadom padających wobec McCarricka zarzutów osobisty sekretarz Jana Pawła II przyczynił się do jego nominacji na arcybiskupią stolicę w Waszyngtonie.

Kard. Dziwisz zapowiedział, że będzie bronił swego dobrego imienia. Chce powołania niezależnej komisji, która zbadałaby zarzuty. Nie da się jednak zaprzeczyć, że informacje na jego temat kładą się cieniem na wizerunku Jana Pawła II.

Jesień patriarchy

Kard. Dziwisz był bowiem od lat strażnikiem spuścizny po zmarłym papieżu. I skoro jego autorytet z każdym dniem okazuje się coraz bardziej iluzoryczny, trzeba zadać pytanie, jak wpływa to na pamięć i postrzeganie Jana Pawła II. Kwestia ta jest szczególnie ważna dla Kościoła w Polsce, gdzie od lat najważniejsze strategie duszpasterskie budowane były na kulcie świętego z Wadowic. Episkopat, jak pamiętamy, nie przejmował się zbytnio utyskiwaniami, że to kult powierzchowny, często graniczący z groteską, o czym świadczyły nie tylko szpetne pomniki, męczące akademie ku czci czy powtarzana w nieskończoność opowieść o kremówkach. Wiernopoddańcze deklaracje o straży nad dziedzictwem Jana Pawła II nie przełożyły się na pogłębione zainteresowanie jego myślą. Cóż z tego, że na lekcjach religii od przedszkola po klasy maturalne o Janie Pawle II mówiono równie często jak o Jezusie?


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Kardynał D.


Skutki mogliśmy oglądać niedawno na ulicach. Dla wielu młodych postać polskiego papieża jest albo śmieszna, albo uosabia najgorsze cechy hierarchicznego Kościoła. Ci, którzy mimo wszystko próbują odnosić się do niej z szacunkiem, otwarcie przyznają, że nauczanie Jana Pawła II jest dla nich niestrawne ze względu na hermetyczny język i zmianę historyczno-kulturowych okoliczności. Czynienie ze świętego z Wadowic głównego bohatera w przekazie chrześcijańskiej wiary to teologiczne nieporozumienie i duszpasterska ślepa uliczka.

Problemem jest także odpowiedź na pytanie, dlaczego papież promował do najwyższych godności w Kościele ludzi tak zdeprawowanych jak McCarrick. Czy zawiniło tu „kłębowisko żmij” w jego bezpośrednim otoczeniu oraz ekspozytury tego „kłębowiska” w różnych krajach? A jeśli tak, to czy jednym z głównych współtwórców systemu tuszowania rozmaitych skandali (nie tylko seksualnych) nie był właśnie sekretarz Jana Pawła II?

Wielu próbuje usprawiedliwić brak koniecznych działań ze strony papieża albo przywiązaniem do celów „wyższych” niż kontrola struktur, albo nadmierną naiwnością i zaufaniem pokładanym w bliskich współpracownikach, albo zniedołężnieniem i chorobą, które uniemożliwiły mu jasny ogląd sytuacji w ostatnich latach życia. Są jednak też tacy, którzy wskazują na nieuleczalną chorobę Kościoła. Jego funkcjonariusze – nawet przy najlepszych intencjach – poddają się jałowemu biegowi trwania, w który wpisana jest zgoda na istnienie systemowej deprawacji (hasło „święty Kościół grzesznych ludzi” to teologicznie słuszne, ale w praktyce pozorne jej wyjaśnienie). Być może wszystkie te tłumaczenia są – przynajmniej częściowo – prawdziwe. Czy jednak są w stanie zwolnić Jana Pawła II z odpowiedzialności za tak dramatyczne skutki zarządzania instytucją w jego imieniu?

Większość polskich biskupów przyznaje się do głębokich więzi – osobistych bądź duchowych – ze św. Janem Pawłem II. Episkopat nieustannie powołuje się na jego przykład. W krajobrazie moralnego spustoszenia tego typu liczmany oddziaływać będą coraz słabiej. Abp Gądecki na publikację watykańskiego raportu w sprawie McCarricka zareagował wypowiedzią o „cynicznym wykorzystaniu Jana Pawła II” przez byłego metropolitę Waszyngtonu. Dla wielu to nie jest przekonujące wyjaśnienie, ale raczej dowód na intelektualną i duchową bezradność nie tylko metropolity poznańskiego, ale i wielkiej części hierarchicznego Kościoła w Polsce.

Zwłaszcza że problemy dotyczą nie tylko dalekiej przeszłości i odległego Watykanu.

Nie mów nikomu

Opublikowana w „L’Osservatore Romano” 7 listopada notatka jednoznacznie wskazuje na treść wysuwanych pod adresem kard. Gulbinowicza oskarżeń: watykański dziennik podał, że chodziło o przypadki molestowania, akty homoseksualne oraz współpracę z komunistyczną bezpieką. W polskim Kościele mówiło się o nich od lat, jednak wobec braku twardych dowodów i relacji osób pokrzywdzonych wszystko pozostawało na poziomie plotki.

Sytuacja zmieniła się w zeszłym roku. Po emisji filmu dokumentalnego braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu” o wykorzystywaniu seksualnym małoletnich przez katolickich duchownych poeta posługujący się pseudonimem Karol Chum oświadczył, że w 1990 r. jako 15-letni uczeń Niższego Seminarium Duchownego w Legnicy był molestowany przez kardynała. Pewnego dnia wysłano go z korespondencją do wrocławskiej kurii. O tym, co się wtedy stało, opowiedział „Gazecie Wyborczej”: „Poproszono mnie, żebym został na noc. Miałem kłaść się spać, kiedy do mojego pokoju bez pukania wszedł kard. Henryk Gulbinowicz. Był ubrany po cywilnemu, ale od razu go poznałem. Gdy jechałem do kurii, marzyłem, żeby go spotkać, chociażby zobaczyć. Kardynał był legendą. Jak wszedł do pokoju, szybko zakryłem się kołdrą, bo miałem na sobie tylko majtki. On spytał, jak mi się podoba w seminarium, czy mam kłopoty z nauką, a potem przysiadł się do mnie, włożył rękę pod kołdrę i zaczął masować mi penisa”.

Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie ze względu na przedawnienie, ale na tym się nie skończyło: w czerwcu na łamach czasopisma „Glaukopis” prof. Rafał Łatka z Biura Badań Historycznych IPN opublikował artykuł „Rozmowy operacyjne funkcjonariuszy SB z kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem (1969–1985)”. Dowodził w nim, że przez wiele lat hierarcha spotykał się z wysokimi funkcjonariuszami Departamentu IV MSW. Mówił m.in. o wewnętrznych konfliktach w episkopacie, a swoje kontakty utrzymywał – w przeciwieństwie do innych hierarchów – w tajemnicy. Prof. Łatka zasugerował, że jednym z powodów podjęcia przez Gulbinowicza współpracy z bezpieką była obawa przed publicznym ujawnieniem własnego „niemoralnego życia”. Komuniści niewątpliwie wiedzieli, że ks. Gulbinowicz podczas pracy w Wyższym Seminarium Duchownym „Hosianum” w Olsztynie (w latach 1963-70 był jego rektorem) i jako biskup administrator apostolski w Białymstoku (1970-76) miał kontakty seksualne z młodymi, choć już pełnoletnimi ­mężczyznami.


Czytaj także: Edward Augustyn: Upadek


Dotąd niektórzy mogli widzieć w kontaktach Gulbinowicza z SB rodzaj inteligentnej gry. Dziś mało kto byłby w stanie dać wiarę takiemu tłumaczeniu. A za kilka dni ukaże się książka „»Dialog należy kontynuować...«. Rozmowy operacyjne Służby Bezpieczeństwa z ks. Henrykiem Gulbinowiczem 1969–1985. Studium przypadku”, której prof. Łatka – wraz z prof. Filipem Musiałem – jest współautorem. Teza publikacji jest jasna: Henryk Gulbinowicz został metropolitą wrocławskim dzięki kontaktom z bezpieką. Komuniści uznali, że nie będzie dostatecznie lojalny wobec prymasa Wyszyńskiego.

Układ wrocławski

Gulbinowicz był przez wiele lat bardzo ważną postacią Kościoła. Miał m.in. duży wpływ na nominacje biskupie, a do grona jego najbliższych współpracowników należeli inni kontrowersyjni duchowni. Jednym z nich był Leszek Sławoj Głódź, który – jako młody ksiądz w Białymstoku – osobiście podwoził bp. Gulbinowicza na spotkania w Departamencie IV MSW i w esbeckich notatkach jest określany jako „zaufany” swojego pryncypała. Wdzięczny przełożony skutecznie promował kolejne awanse gdańskiego arcybiskupa seniora, który również ma dziś kłopoty: 4 listopada – na dwa dni przed publikacją komunikatu w sprawie kard. Gulbinowicza – nuncjatura poinformowała, że kard. Kazimierz Nycz został „upoważniony do przeprowadzenia dochodzenia w sprawie zasygnalizowanych zaniedbań arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia w prowadzenie spraw o nadużycie seksualne na szkodę osób małoletnich ze strony niektórych duchownych archidiecezji gdańskiej”.

Za rządów kard. Gulbinowicza w archidiecezji wrocławskiej biskupami pomocniczymi zostali jego wychowankowie: Jan Tyrawa (obecnie biskup ordynariusz bydgoski) oraz Edward Janiak (do niedawna biskup kaliski). Obaj duchowni to negatywni bohaterowie drugiego filmu braci Sekielskich, „Zabawa w chowanego”. Zarzucono im tuszowanie afer seksualnych z udziałem duchownych. Tyrawa miał przyjąć do swej diecezji (za poręczeniem Gulbinowicza zresztą) księdza z archidiecezji wrocławskiej, o którym doskonale wiedziano, że wielokrotnie dopuszczał się molestowania nieletnich. Oskarżenia wobec Janiaka okazały się jeszcze poważniejsze i zakończyły się rezygnacją z urzędu biskupa ­kaliskiego. Po przeprowadzonej naprędce wizytacji apostolskiej zamknięto czasowo kaliskie seminarium.

W kręgu bliskich znajomych kard. Gulbinowicza znajdował się również ks. Józef Kowalczyk – po upadku komunizmu nuncjusz papieski w Warszawie, a następnie metropolita gnieźnieński i prymas Polski. Obaj duchowni znali się z czasów, gdy w olsztyńskim seminarium Kowalczyk był klerykiem, a Gulbinowicz wykładowcą. Dziś już wiadomo, że nuncjusz także tuszował afery seksualne z udziałem duchownych (odegrał np. negatywną rolę w sprawie abp. Juliusza Paetza). A był przy tym osobą niezwykle wpływową – to on zbierał kandydatury na biskupie urzędy i wysyłał do ­Watykanu.

Nic dziwnego, że ów krąg ścisłych znajomych kard. Gulbinowicza niektórzy publicyści nazywają „układem wrocławskim” (obok wspomnianych hierarchów miał do niego należeć następca skompromitowanego kardynała w archidiecezji, abp Marian Gołębiewski, któremu zarzuca się tuszowanie afer seksualnych duchowieństwa w czasach, gdy był jeszcze ordynariuszem koszalińsko-kołobrzeskim). Obecnie układ ten jest w rozsypce. Trudno jednak uwierzyć, że była to jedyna tego rodzaju grupa w polskim episkopacie. Z poufnych informacji, jakie docierają z Watykanu, wynika, że w przypadku co najmniej kilkunastu byłych i obecnych ordynariuszy prowadzone są dochodzenia odnośnie do afer seksualnych z udziałem duchownych.

Idzie fala

Wygląda więc na to, że w polskim Kościele wybuchnie jeszcze niejedna bomba. W działaniach Stolicy Apostolskiej widać determinację. Konkubinat Kościoła z rządzącą w Polsce partią nie pomaga w odzyskaniu wiarygodności. Procesy sekularyzacyjne postępują błyskawicznie (czemu sprzyja czas pandemii, gdy w celebracjach liturgicznych uczestniczy z konieczności znacznie mniejsza liczba wiernych), a kompromitacji wielu biskupów i kapłanów będących największymi beneficjentami chorego systemu kościelnego nie da się powstrzymać. Ruszyła fala pozwów o odszkodowanie za krzywdy popełnione przez duchownych. Reakcją mogą być próby materialnego zabezpieczenia kleru i pokusy, by głoszenie Ewangelii odłożyć na bliżej nieokreślony „lepszy moment”. Dotychczasowe strategie duszpasterskie poniosły przecież klęskę, o czym najdobitniej świadczy odchodzenie młodych z Kościoła.

Upadek polskich kardynałów to jednak także symptom poważniejszej choroby. W Kościele powszechnym rośnie świadomość, że średniowieczny model papieskiej monarchii absolutnej – powielany w mniejszej skali w diecezjach całego świata – kompletnie się wyczerpał. Przestępstwa seksualne, korupcja, personalne intrygi w instytucji mieniącej się znakiem Boga dla ludzkości, w erze globalizacji i rewolucji komunikacyjnej nie dają się ukryć w zamkniętych przed postronnymi kościelnych komnatach. Świadomość, że funkcjonująca od wieków struktura władzy i hierarchii nie jest święta, staje się udziałem coraz większej liczby wiernych. Oni coraz częściej nie wierzą już, że lekarstwem może być tylko transparentność w ramach klerykalnego systemu czy kolejne komisje duchownych zajmujące się wyjaśnianiem różnorakich afer. Powierzchowne reformy struktury niewiele zmienią, nawet jeśli przerażone uwiądem swojej pozycji duchowieństwo (ów lęk na pewno nie dotyczy wszystkich prominentnych książąt czy książątek Kościoła) dawać będzie coraz więcej koncesji świeckim.

O Kościele trzeba zacząć myśleć zupełnie na nowo, jeśli istotnie ma on być sakramentem Boga dla świata. Do tego jednak potrzebna jest refleksja nie tylko o skandalach, ale o sprawach w chrześcijaństwie najbardziej podstawowych. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020