Upadek

Biskup może być seksualnym agresorem i przestępcą. Może kłamać. Jego koledzy mogą kłamać, że o niczym nie wiedzieli, i wspierać się w awansach. Źródłem zła, które drąży Kościół, jest system władzy.

16.11.2020

Czyta się kilka minut

Po mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II  w Bazylice św. Piotra. Watykan, 1 maja 2011 r. / FRANCO ORIGLIA / GETTY IMAGES
Po mszy beatyfikacyjnej Jana Pawła II w Bazylice św. Piotra. Watykan, 1 maja 2011 r. / FRANCO ORIGLIA / GETTY IMAGES

Jestem arcybiskupem, więc nic się nie stanie” – mówił Theodore ­McCarrick do kleryków, którym proponował wspólne łóżko. To zdanie z opublikowanego w ubiegłym tygodniu przez Watykan raportu o nadużyciach seksualnych byłego kardynała lapidarnie ujmuje całą istotę problemu.

Raport o stanie Kościoła

To nie jest trzęsienie ziemi. Ci, którzy spodziewali się udowodnienia tezy, że były arcybiskup Waszyngtonu zrobił kościelną karierę dzięki pieniądzom i gejowskiemu lobby, mogą być zawiedzeni. „Nie wykazano, żeby fundusze pozyskiwane przez kard. McCarricka kiedykolwiek znacząco wpływały na decyzje Stolicy Świętej wobec niego” – czytamy już na pierwszych stronach raportu. Choć czytamy też, że do końca kariery „nie przestawał dawać prezentów urzędnikom kurii rzymskiej czy nuncjatury, jak to miał w zwyczaju”. Pieniądze, które pozyskiwał od sponsorów, i którymi hojnie dysponował, na pewno mu w awansach nie przeszkodziły. Podobnie jak homoseksualne skłonności, których od pewnego momentu nie ukrywał.

Ale za to dowiedzieliśmy się dużo o funkcjonowaniu Kościoła. O tym, że można w nim zrobić karierę, choć przez lata wykorzystuje się seksualnie młodych mężczyzn i coraz więcej osób o tym mówi. Raport miał odpowiedzieć, jak to możliwe.

Przedstawiciele Sekretariatu Stanu przesłuchali ponad 90 osób. Są wśród nich księża i byli klerycy, którzy świadczyli o nagannym zachowaniu biskupa, są pracownicy nuncjatury w USA, urzędnicy kurii rzymskiej, ale też były sekretarz osobisty Jana Pawła II, kard. Stanisław Dziwisz, papież emeryt Benedykt XVI i papież Franciszek. A jako że pamięć ludzka jest ułomna, co dla niektórych z pewnością stało się błogosławioną wymówką, zeznania konfrontowano z dokumentami zebranymi w archiwach sześciu kongregacji i w nuncjaturze w USA, a także zgromadzonymi podczas wcześniej zakończonego procesu karno-administracyjnego czy nadesłanymi przez kościelne instytucje i diecezje ze Stanów Zjednoczonych.

Szczęśliwie w zbiurokratyzowanej kurii każdy dokument jest rejestrowany i archiwizowany; z każdego spotkania sporządzana jest notatka, często przez wszystkie strony; najdrobniejsze decyzje przekazywane są na piśmie i kontrasygnowane. Pisemnie potwierdza się niemal wszystko. Może z wyjątkiem datków, tradycyjnie przekazywanych w zaklejonych kopertach.

Ma być dyskretnie

Z perspektywy światowych i polskich mediów najważniejsze wydaje się pytanie o odpowiedzialność Jana Pawła II za nominację McCarricka na metropolitę Waszyngtonu w 2000 r. i wyniesienie go do godności kardynalskiej w 2001 r. Ile wiedział papież o krążących już oskarżeniach wobec 70-letniego wówczas hierarchy?

„Z pewnością czasem zabrakło mi roztropności, ale przez 70 lat mojego życia nie miałem żadnych stosunków seksualnych [sexual relations] z żadną osobą, mężczyzną czy kobietą, młodym czy starym, duchownym czy świeckim, ani nigdy nie wykorzystałem nikogo, ani nie potraktowałem bez należnego szacunku” – napisał bp McCarrick w 2000 r. do bp. Stanisława Dziwisza. To kluczowy moment historii i najważniejszy dokument raportu. Czy osobisty sekretarz mógł wpłynąć na papieża w sprawie nominacji?

– Nie wierzę w to – mówi „Tygodnikowi” Luigi Accattoli, jeden z najważniejszych watykanistów z lat pontyfikatu Jana Pawła II. – Oczywiście, wraz z upadkiem sił papieża pomagał mu w podejmowaniu decyzji, ale raczej tak, by były zgodne z ogólnym kierunkiem polityki Jana Pawła II. Nie manipulował papieżem, bo myślał dokładnie tak samo jak on: im obu chodziło o unikanie publicznego skandalu. „Problemy należy rozwiązywać dyskretnie”: tak uważali Jan Paweł II i sekretarz stanu, kard. Angelo Sodano. Dziwisz nie nadużywał ich zaufania, tylko ułatwiał prowadzenie polityki zmierzającej głównie do dbania o interes i wizerunek instytucji.

Pomysł, by Jan Paweł II pytał bp. Dziwisza o radę w ważnych sprawach Kościoła, rzeczywiście brzmi niedorzecznie. Watykański raport sugeruje, że powodem, dla którego papież bardziej uwierzył w zapewnienia McCarricka, niż wysuwane wobec niego oskarżenia, było osobiste doświadczenie z komunistycznej Polski, gdzie władza niejednokrotnie rozsiewała plotki o niemoralnym prowadzeniu się księży (w tym samego Wojtyły), by uderzyć w Kościół.

Nie bez znaczenia była też znajomość papieża z nominatem. Oraz dobra opinia bp. Agostina Cacciavillana, który był nuncjuszem w USA i konsekwentnie bronił McCarricka. Papież ściągnął go właśnie z Waszyngtonu do Watykanu, by powierzyć mu kierowanie Administracją Dóbr Stolicy Apostolskiej, i na pewno traktował jako eksperta w sprawach amerykańskich. Uwierzył jemu, a nie nieprzychylnemu McCarrickowi nowemu nuncjuszowi, abp. Gabrielowi Montalvo. W lutym 2001 r. Cacciavillan został kardynałem. Na tym samym konsystorzu czerwone birety dostali Theodore McCarrick i Jorge Bergoglio.

Żadnych uwag

McCarrick urodził się w 1930 r. w Nowym Jorku. Gdy miał trzy lata, zmarł mu ojciec. Matka poszła do pracy, a chłopca wychowywały ciocia i babcia. Skończył prestiżową katolicką szkołę średnią Fordham Preparatory School, później spędził rok w Szwajcarii, w międzynarodowym kolegium Rosenberga, gdzie uczył się głównie języków: francuskiego, niemieckiego i włoskiego. Po powrocie do kraju obronił pracę z filozofii na Fordham University i – w wieku 24 lat – wstąpił do saminarium, a po skończeniu teologii został wyświęcony na księdza diecezji nowojorskiej. Był dobrze wykształcony (zrobił jeszcze doktorat z socjologii), ponadprzeciętnie uzdolniony, pracowity i bardzo ambitny. Przełożeni szybko to dostrzegli, zaczął więc otrzymywać coraz bardziej odpowiedzialne funkcje, które zwykle są szczeblami do kościelnej kariery: był rektorem małej uczelni (w Ponce), wicerektorem dużej (Catholic University of America) i wreszcie sekretarzem kard. Terence’a Cooke’a, dzięki któremu poznał nie tylko najważniejsze osoby w Kościele, ale też wszedł w świat polityki i biznesu. Prowadził działalność duszpasterską i charytatywną. Wśród biednych rodzin Nowego Jorku znany był jako „wujek Ted”, który co roku zabiera dzieci na wakacje.

Biskupem został w 1977 r. W tajnych ankietach, które nuncjatura przeprowadza przed przesłaniem kandydatur do Watykanu, otrzymał pochlebne opinie, jako osoba „o zdrowej moralności, która na pewno nie stanie się przyczyną żadnego skandalu, kapłan pobożny i gorliwy, rozważny, dobrze przygotowany, oddany służbie bliźniemu i Kościołowi”. Nikt nie słyszał o „ewentualnym niewłaściwym zachowaniu seksualnym wobec dorosłych i dzieci”.

Z raportu wiemy jednak, że pierwsze zarzuty o molestowanie seksualne chłopców dotyczą początku lat 70. Na jaw wyszły dopiero w 2017 r., za pontyfikatu Franciszka.

Szczodry Ted

W 1976 r., gdy był jeszcze sekretarzem arcybiskupa Nowego Jorku, McCarrick został ściągnięty z wakacji na Bahamach, by zaopiekować się odwiedzającym USA kardynałem z Krakowa, „który nie wiadomo, czy dobrze zna angielski”. Tak poznał kard. Karola Wojtyłę i jego sekretarza, ks. Dziwisza.

Gdy dwa lata później świat obiegła sensacyjna wiadomość o wyborze Polaka na papieża, ambitny Amerykanin wiedział już, że z szans od losu trzeba korzystać. Opowiadał dziennikarzom, że wkrótce po konklawe poleciał do Rzymu, by spotkać się z Janem Pawłem II. „Jestem Ted McCarrick, sekretarz kardynała Cooke’a”, powiedział, całując pierścień. „Pamiętam, pamiętam – odpowiedział papież. – Udało się księdzu dokończyć tamte wakacje?”. Watykański raport potwierdza, że Jan Paweł II doceniał błyskotliwą inteligencję i poczucie humoru amerykańskiego opiekuna. I że bp McCarrick był częstym gościem w Watykanie.

W 1981 r. Jan Paweł II mianuje go ordynariuszem niewielkiej diecezji Metuchen. 5 lat później stoi już na czele archidiecezji Newark. Pod koniec lat 80. zakłada Papal Foundation, która przekazuje Watykanowi ofiary od najbogatszych Amerykanów. Ma też własną fundację, której pieniędzmi rozporządza w sposób niemal niekontrolowany. Bo McCarrick jest nie tylko świetnym organizatorem, ale też wyjątkowo skutecznym fundriserem.


Czytaj także: Sebastian Duda: Pozew zbiorowy


Jego sekretarka powiedziała watykańskim śledczym, że codziennie pisał dziesiątki listów – każdy w innym, w zależności od adresata, stylu i tonie. Spotykał się z setkami osób, szybko przełamując konwenanse. Dużo podróżował, pełniąc dla Kościoła mniej lub bardziej oficjalne misje dyplomatyczne. Zaczynał pracę o 5, kończył po 22. Był wymagającym, ale hojnym pracodawcą. Lubił wręczać prezenty.

Kuria w Waszyngtonie potwierdziła, że w dokumentach przekazanych ostatnio Watykanowi były listy osób, które otrzymywały pieniądze od kard. ­McCarricka. I że figurowały na nich postacie z najwyższych stanowisk w Watykanie. Zresztą już rok temu dziennikarze „Washington Post” pisali, że w latach 2001-18 na konta biskupów, kardynałów i papieży McCarrick przekazał w sumie ponad 600 tys. dolarów. Wśród beneficjentów wymieniano nazwiska kard. Leonardo Sandriego, zastępcy (substytuta) Sekretarza Stanu, kard. Josefa Di Noję (podsekretarza w Kongregacji Nauki Wiary) oraz kolejnych sekretarzy stanu: kard. Angela Sodano, kard. Tarcisia Bertonego i kard. Pietro Parolina. Pieniądze mieli też otrzymywać bezpośrednio papieże Jan Paweł II i Benedykt XVI (mowa tu o przelewach realizowanych przez „prywatną” fundację McCarricka; Papal Foundation przekazywała sumy wielokrotnie większe, ale trafiały one na cele charytatywne wskazane przez papieża, m.in. na wspieranie Kościoła i opozycji demokratycznej w krajach Europy Środkowo-Wschodniej).

Bo będzie skandal

Pierwsze informacje o niestosownym zachowaniu biskupa trafiły do nuncjatury w Waszyngtonie i do wielu amerykańskich hierarchów w połowie lat 80. Dotyczyły okresu pracy ks. McCarricka w Nowym Jorku. Zignorowano je jako anonimowe. Z raportu wiemy, że wysłała je kobieta, której rodziną opiekował się „wujek Ted” i która zauważyła jego niestosowne zachowanie wobec jej synów. W 1989 r. jeden z młodych księży poinformował bp. Edwarda Hughesa, następcę McCarricka w diecezji Metuchen, o molestowaniu, którego dopuszczał się wobec niego poprzedni ordynariusz. W latach 90. podobne świadectwa składali inni wykorzystani księża. Bp Hughes nikogo o tych oskarżeniach nie powiadomił aż do roku 2000, gdy nuncjatura próbowała wyjaśnić pogłoski o zachowaniu McCarricka, wówczas już kandydata na objęcie „kardynalskiej” stolicy biskupiej w Waszyngtonie. W raporcie wymienieni są też inni biskupi amerykańscy, którzy widzieli niestosowne zachowania kolegi wobec kleryków i młodych księży, ale nie reagowali.

Choć nie wynika z tego, że nikt nic nie robił. W raporcie widać zwiększoną aktywność kilku osób – tak w USA, jak i w Watykanie – które przeczuwają, że „może wybuchnąć jeszcze większy skandal”. O skłonnościach biskupa pisze lokalna prasa, mówią duchowni. Gdy abp McCarrick zabiega, by Jan Paweł II podczas pielgrzymki do USA odwiedził Newark, nuncjatura prosi o „rozeznanie sprawy” kard. Johna O’Connora z Nowego Jorku. Już wcześniej część doniesień trafiała także na jego biurko. Zawsze lojalnie informował o nich McCarricka, który radził się go nawet, czy nie powinien uruchomić swoich kontaktów w FBI, by odnaleźć autorów anonimów. Gdy pojawiły się pierwsze oskarżenia i żądanie odszkodowań ze strony ofiar biskupa, zastanawiano się, jak odpierać ataki. Nad tym problemem pracowało kilku prawników zatrudnionych przez McCarricka, konferencję biskupów USA i nuncjaturę.

Kolejne zintensyfikowanie działań mających zapobiec „większemu skandalowi” nastąpiło w 1999 i 2000 r., gdy nazwisko McCarricka pojawiło się na listach kandydatów do objęcia najważniejszych diecezji: Chicago, Nowego Jorku i Waszyngtonu. Nominację do pierwszej z nich Watykan rozstrzygnął dość szybko, natomiast nad obsadą dwóch kolejnych dyskutowano dłużej. Kard. O’Connor, mimo że oficjalnie nie wierzył w zarzuty wobec McCarricka, sprzeciwił się mianowaniu go swoim następcą. Jego pisma do nuncjatury i Watykanu przekonały bp. Giovanniego Battistę Re, nowego szefa Kongregacji ds. Biskupów, że na wszelki wypadek biskup Newark powinien zostać w dotychczasowym miejscu. Była ku temu dobra wymówka – McCarrick zbliżał się do 70. roku życia, więc można było uznać, że powierzanie mu nowej, ogromnej diecezji na 5 lat przed emeryturą jest nieracjonalne.

Ale tu do akcji wkroczył sam zainteresowany, któremu zamarzył się kardynalski kapelusz. Napisał cytowany wcześniej list do bp. Dziwisza.

Zgorszenia muszą przyjść

– Myślę, że taki raport nie mógłby powstać 20 lat temu, za Jana Pawła II – mówi Luigi Accattoli. – Gdyby papieżem był wtedy Ratzinger, też nie. Prawdopodobnie nie mógłby powstać nawet, gdyby papieżem był wówczas Bergoglio. Nie było jeszcze przekonania, że upublicznienie skandalu może pomóc w wykorzenieniu zła.

Bądźmy precyzyjni: takie raporty powstawały od wieków, tylko nie oglądały światła dziennego. Śledztwa są w Watykanie niemal rutyną. Dotyczą czasem złego prowadzenia się, czasem np. nieprawomyślnych poglądów. Ale dotąd dowiadywaliśmy się o nich – jeśli w ogóle – po minimum 60 latach, gdy odtajniano kolejne partie watykańskich archiwów. Raport McCarricka dotyczy wydarzeń bieżących i wciąż żyjących osób.

Przez ostatnie dwie dekady Kościół rzeczywiście przeszedł długą drogę. Wszystko zaczęło się od Drogi Krzyżowej: – W marcu 2005 r., na niespełna dwa tygodnie przed śmiercią Jana Pawła II, kard. Ratzinger napisał rozważania na to wielkopiątkowe nabożeństwo w Koloseum, pod hasłem: „Ileż brudu w Kościele” – przypomina Accatoli. – Potem, jako nowy papież, prosi o przebaczenie, spotyka się z ofiarami, chce finalizacji procesu Maciela Degollady. Najszybciej pojmuje pedagogikę ewangelii, która mówi, że skandale, zgorszenia, muszą przyjść.


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Kardynał D.


Owszem, Benedykt XVI też nie uchronił się od błędu. O ile decyzja Jana Pawła II z 2000 r. przepełniła czarę goryczy, i pojawiły się nowe, już nie anonimowe, doniesienia o ciemnych stronach życia McCarricka, o tyle brak reakcji kolejnego papieża na te wiadomości był jeszcze bardziej gorzki. Benedykt XVI nie nałożył żadnych sankcji na McCarricka i nie zlecił żadnego formalnego dochodzenia w jego sprawie. Trudno uwierzyć, by długoletni prefekt Kongregacji Nauki Wiary o niczym nie wiedział. A jednak przyjmował McCarricka w Watykanie, wysyłał mu okolicznościowe listy z życzeniami, powierzał kolejne misje, przyjmował „hojne ofiary”, a nawet poprosił go o pozostanie na czele archidiecezji, gdy przyszedł czas emerytury. Dopiero w obliczu kolejnych doniesień prasowych i głosów oburzenia zgodził się z opinią kard. Re, że był to błąd: po roku McCarricka nakłoniono, by jednak ustąpił z urzędu. Poproszono go też o zaprzestanie aktywności publicznej i opuszczenie apartamentu w seminarium duchownym.

Tylko druga z tych próśb została spełniona. W latach 2007-08 emerytowany kardynał bez ograniczeń uczestniczył w życiu Kościoła, święcił księży, otrzymywał nagrody, wygłaszał odczyty. Podczas pielgrzymki Benedykta XVI do USA odprawiał z papieżem mszę w katedrze waszyngtońskiej i uczestniczył we wspólnej kolacji w Nowym Jorku. Prowadził też – na prośbę lub przynajmniej za zgodą Watykanu – liczne misje dyplomatyczne. I nawet jeśli wiele osób odczuwało z tego powodu dyskomfort, kończyło się na tradycyjnej wymianie korespondencji pomiędzy nuncjaturą, Sekretariatem Stanu i kongregacjami. Nikt nie miał pomysłu, jak wyjść z kłopotliwej sytuacji.

Nic więcej

Przez pierwsze lata swego pontyfikatu Franciszek też żył w przekonaniu, że za emerytowanym arcybiskupem Waszyngtonu ciągną się jakieś plotki o bliżej nieokreślonych „homoseksualnych incydentach” sprzed pół wieku, jednak gruntownie już wyjaśnione za Jana Pawła II, gdy hierarcha był awansowany, albo za Benedykta XVI, który nie zdecydował się nawet na wszczęcie kanonicznego postępowania. Zwłaszcza że czarujący i dobrze ustosunkowany kardynał przyznawał się – owszem – do błędów młodości, ale zapewniał, że nigdy nic poważniejszego mu nie udowodniono. Podkreślał, że trzy duże tytuły prasowe („Boston Globe”, „Washington Post” i „Washington ­Times”) prowadziły dziennikarskie śledztwa w jego sprawie i niczego nie znalazły.

Bo wersja McCarricka wyglądała tak: wyjazd z klerykami na plażę, na ryby albo na mecz New York Yankees. Domek nad morzem albo mieszkanie w Nowym Jorku, zawsze z mniejszą liczbą łóżek niż gości. Oswajanie młodych mężczyzn z niecodzienną, intymną sytuacją („bo przecież wszyscy tak robią”), bez jakichkolwiek gestów, które mogłyby ich zaniepokoić. Dobieranie do towarzystwa tych, którym „to może się spodobać” (jak się okazało, nie zawsze trafnie). Potem wspólne łóżko, przypadkowy dotyk, żartobliwy gest, masowanie obolałych barków. Przytulenie się w nocy. Nic więcej.

„Być może McCarrick jeszcze się nam do czegoś przyda” – powiedział w marcu 2016 r. Franciszek. Ale już rok później nakazał wszczęcie przeciwko niemu dochodzenia. W czerwcu 2017 r. do archidiecezji nowojorskiej, która wprowadziła specjalny program pomocy ofiarom duchownych, wpłynęła informacja, że w początku lat 70. ks. McCarrick „dotykał w niedopuszczalny sposób” osobę niepełnoletnią (16-17 lat). Zadziałały nowe procedury, dotyczące pedofilii.

Gdyby nie one, amerykańskiemu kardynałowi do dziś kłaniano by się w pas, choćby i z dwuznacznym uśmieszkiem. Dalej jeździłby po świecie, zbierał fundusze i rozdawał prezenty.

Obrona przez atak

Trzeba powiedzieć wprost, że ubiegłotygodniowy raport miał na celu także obronę papieża Franciszka przed zarzutami o bezczynność i wspieranie homoseksualnego lobby w Kościele. Postawił je w sierpniu 2018 r. abp Carlo Maria Viganò, kolejny nuncjusz apostolski w Waszyngtonie, wcześniej urzędnik Sekretariatu Stanu i autor kilku bardzo negatywnych wobec McCarricka opracowań. Decyzja o przygotowaniu raportu zapadła miesiąc po tym, jak Viganò wezwał Franciszka do dymisji. A efekt końcowy jest dla byłego nuncjusza miażdżący. Po pierwsze, Watykan wykazał, że Franciszek jako jedyny z papieży zadziałał szybko i zdecydowanie. Gdy okazało się, że sprawa dotyczy seksualnego wykorzystywania nieletnich, McCarrick został pozbawiony godności kardynalskich (czerwiec 2018), a gdy jeszcze udowodniono mu przestępstwo kanoniczne polegające na nakłanianiu do praktyk seksualnych podczas sakramentu spowiedzi, został wykluczony ze stanu duchownego (luty 2019).

Po drugie – wykazano, że bezpodstawne były zarzuty Viganò wobec kard. Sodano (nominacja McCarricka była decyzją Jana Pawła II, którą Sodano otrzymał na piśmie), jak i wobec kard. Bertone (nie tylko nie zlekceważył opinii Viganò, ale podzielał ją i optował za wszczęciem procesu kanonicznego wobec McCarricka; Benedykt XVI się na to nie zdecydował).

Po trzecie – w 2012 r., gdy Viganò był już nuncjuszem w USA, otrzymał z Watykanu polecenie zbadania wiarygodności nowego świadka, księdza z diecezji Metuchen, który zeznał w sądzie cywilnym, że był ofiarą molestowania przez biskupa. Nuncjusz ani nie skontaktował się z przedstawicielami diecezji, którzy mogli potwierdzić wiarygodność zeznań księdza, ani nie spotkał się z nim samym, ani nawet nie odpowiedział listownie, gdy ten prosił go o dokumenty. Jedyna aktywność, jaką się wykazał, to telefon do urzędującego biskupa Metuchen, który podczas rozmowy uznał świadka za osobę niewiarygodną.

Szukając kościelnego DNA

„Skandale dotyczące nadużyć seksualnych są wstrząsem, który porównałbym do splądrowania Rzymu przez Wizygotów” – mówił bp Heiner Wilmer na łamach „TP” dwa lata temu (czytaj na powszech.net/wilmer). Kościół przeszedł wówczas „tożsamościowy kryzys” – zaczęto się zastanawiać, dlaczego Bóg dopuszcza do zniszczenia chrześcijańskiego świata. Podobny problem – jak pogodzić Boską dobroć i wszechmoc ze złem świata i cierpieniem ludzi – podnoszono w Oświeceniu, po tragicznym trzęsieniu ziemi w Lizbonie. Czy teraz też będziemy świadkami zmiany myślenia o Kościele, zwłaszcza gdy zło wychodzi z samego jego środka? – zastanawiał się bp Wilmer. Proponował pożegnać wyświechtaną formułkę o „świętym Kościele grzesznych ludzi” i przyjąć do wiadomości, że istnieją w nim „struktury zła”. „Nadużywanie władzy jest w DNA Kościoła” – dodawał.


Czytaj także: Gen przemocy - rozmowa z bp. Heinerem Wilmerem


Raport na temat McCarricka jest tego dowodem. „Struktury zła” to niekoniecznie zorganizowane grupy o mafijnym charakterze. To brak kontroli nad kościelną hierarchią. Przekonanie, że władzy raz zdobytej nikt już nie skontroluje, a jeśli nawet, to będzie to kontrola pozorna, prowadzona przez znajomych. Że nie tyle o prawdę albo wsparcie dla ofiar chodzi, co o dobre imię instytucji.

System władzy w Kościele przez wieki budowany był na lojalności i dyskrecji. Na wygodnym manipulowaniu słowami i pojęciami – Kościół, w zależności od potrzeb, może być i świętą matką, której imienia się nie kala, i wspólnotą grzeszników, których trzeba zrozumieć. Na przekonaniu, że dobre imię, którego należy bronić, i monopol na prawdę, którą sam Bóg przekazał, dotyczą tak całego Kościoła, jak i poszczególnych jego urzędników.

Dokładne prześledzenie 450-stronicowego dokumentu pozwala zobaczyć, na jak nieprecyzyjnych, niejasnych i korupcjogennych zasadach opiera się system karier w Kościele. Jak hierarchiczna i autorytarna struktura władzy sprzyja hipokryzji, zakłamaniu, serwilizmowi, klientelizmowi. Jak wciąga i brudzi tych, którzy – nawet jeśli początkowo powodowani szczytnymi pobudkami – stają się jej częścią. Jak odbiera poczucie odpowiedzialności i chęć dążenia do prawdy.

Rzeczywiście, jeszcze 20 lat mogliśmy o tym nie wiedzieć. Dziś jednak ten zmurszały system opisują media, do których każdy ma równy dostęp (wiele czynów McCarricka ujrzało światło dzienne dzięki informacjom na blogach i stronach internetowych pojedynczych osób). Od środka natomiast rozbija go, systematycznie i po kawałku, jeden nieprzewidywalny człowiek, który w instytucji opartej na żonglowaniu pojęciami i świętej dyskrecji głosi, że trzeba wdrażać jasne procedury i być transparentnym. ©℗

Artykuł jest rozszerzoną i zaktualizowaną wersją tekstu "Raport o stanie Kościoła", który pierwotnie ukazał się na stronie internetowej "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020