Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak już mam, że odruchowo staję po stronie ściganego, który powoli się topi – nawet z własnej winy – w grzęzawisku. Fakt: wszyscy, czy prawie wszyscy, jesteśmy na kardynała D. wściekli. Cóż: ludzie są na ogół wściekli na tych, na których się zawiedli. Przyznam, że sam byłem wściekły, słuchając jego wykrętnych słów, widząc uniki zamiast klarownych odpowiedzi. Nie wiem też, dlaczego nie mógł uznać własnej winy w sprawie Janusza Szymika, którego, mimo obietnic, nigdy nie odwiedził. Niepojęte.
W efekcie wszystko, co mówi kardynał D., straciło wiarygodność. Ludzie z niedowierzaniem słuchają jego zapewnień, że nie brał pieniędzy za umożliwienie spotkania z Janem Pawłem II. Ja tymczasem wiem, że za moim pośrednictwem umożliwił takie spotkanie dziesiątkom, jeśli nie setkom ludzi, i oczywiście zawsze czynił to gratis. Może czasem bywało i tak, że po spotkaniu ktoś chciał jakieś pieniądze ofiarować papieżowi na zbożne cele, a on to akceptował, w myśl zasady, że „nie stawia się tamy szczodrobliwości”.
Na kardynała D. składa się również część odpowiedzialności za różne decyzje Jana Pawła II. A ja, z całym dla niego szacunkiem, sądzę, że będąc jednym z papieskich sekretarzy nie musiał być ani nie był jego doradcą. Kto znał kardynała Wojtyłę, a potem Jana Pawła II, ten wie, że jedną z jego cech był ogromny respekt dla kompetencji. Dlatego nie mogę sobie wyobrazić, by Jan Paweł II omawiał takie sprawy, jak nominacje biskupie czy kardynalskie w USA, ze swoim sekretarzem. To prawda: bp McCarrick swój list – apologię pro vita sua – napisał do (wówczas) biskupa D. (więcej w Temacie Tygodnika). Ale tak postępował każdy, kto chciał, żeby jego list trafił do rąk papieża, a nie tylko do kogoś z grona urzędników odpisujących w imieniu Jana Pawła II. W watykańskim raporcie rola kardynała D. w sprawie nominacji McCarricka sprowadza się do przekazania papieżowi listu oraz do napisania do nuncjatury, ewidentnie na polecenie Szefa. Trudno jednak zgadnąć, czemu prosił, żeby z dokumentów dotyczących tej sprawy usunięto jego imię.
Dziś wszyscy pytają: „co wiedział papież?” i „czy mógł nic nie wiedzieć?”. Oczywiście, mógł. Żaden człowiek stojący na czele tak ogromnej instytucji, jak Kościół katolicki, nie jest w stanie i nie może wchodzić we wszystkie lokalne sprawy i spory. Od tego są kongregacje i inne watykańskie urzędy. Papież musi tym instytucjom ufać, jest na nie „skazany”. Może, co najwyżej, dobierać ludzi na kierownicze stanowiska w dykasteriach. To ci ludzie i te urzędy dostarczają mu materiały umożliwiające podejmowanie decyzji, np. w kwestii kandydatów na urząd biskupa.
Kardynał D. wyraził gotowość wyjaśnienia wszystkich kwestii przed komisją powołaną przez Watykan. I choć słychać opinie, że tworzone przez Kościół komisje nigdy nie będą bezstronne, to przecież widać, że czasy się zmieniają. Autorom raportu w sprawie McCarricka trudno zarzucić stronniczość: zawarte w nim relacje obnażają zwyrodnienie systemu funkcjonowania Kościoła, którego owocem są ludzie tacy, jak ów zdegradowany hierarcha.
Kiedy kardynał D. stanie przed powołaną przez Watykan komisją, powie to, o czym nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Sam zresztą o konieczności takiej rozmowy wspominał. Będzie trudna. Ale będę czekał. ©℗