Pożegnanie z Zytą

Mawiano o niej - Balcerowicz w spódnicy, albo gorzej: kobieta czołg. Ale to nieprawda. Gilowska jest bardzo kobieca. Zmienna i wrażliwa.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Powody, dla których Zyta Gilowska odchodzi z polityki - własne problemy ze zdrowiem i skomplikowane złamanie nogi jej matki - są poważne. Nie należy ich lekceważyć. Ale bądźmy też szczerzy, wielu polityków nie schodziło ze sceny nawet w trudniejszych sytuacjach. Choćby były burmistrz Nowego Jorku Rudolf Giuliani, który jednocześnie urzędował w ratuszu i walczył z rakiem. I na polskim podwórku niejedną osobę publiczną osobiste kłopoty i tragedie wręcz popychały do jeszcze większego wysiłku.

Jeśli więc podane przez nią motywy są jedynymi - a nie ma podstaw, by nie wierzyć byłej wicepremier, można założyć, że Gilowska po prostu się wypaliła. Jak gwiazda, którą niewątpliwie była.

Supernowa

Choć jej związki z polityką sięgają początku lat 90. (wtedy też poznała Donalda Tuska), choć była związana z Unią Wolności i choć angażowała się w samorząd, to na dobre rozbłysła dopiero po wyborach 2001 r. Wtedy Gilowska pierwszy raz dostała się do parlamentu. W epoce poprzedzającej "aferę Rywina" i komisję śledczą mającą ową aferę wyjaśnić - co dało początek wielu błyskotliwym karierom politycznym, idei IV RP i marzeniom o PO-PiS, Platforma Obywatelska była w defensywie. Jej notowania nie wykraczały poza pułap typowy dla liberalnej partii. Jeśli media mówiły o działaniach opozycji, to raczej zawsze o Prawie i Sprawiedliwości i nic dziwnego, że dziennikarze drwili, iż gdyby nie Zyta Gilowska, to wyborcy zapomnieliby o takiej partii jak PO.

Bo to ona w tamtej kadencji Sejmu gromiła politykę finansową SLD. Robiła to poprzez metafory i skomplikowany świat finansów publicznych wydawał się zrozumiały. Gdy mówiła, iż "rząd ma więcej programów niż pralka automatyczna", każdy myślał, że wie, o co chodzi. Trudno wymienić wszystkie jej skrzydlate słowa, wystarczy zacytować wypowiedź z 2002 r., po której radiowa Trójka przyznała jej Srebrne Usta: "Pan premier Kołodko niestety nie przedstawił projektów ustaw, tylko wygłosił homilię. Natomiast mam wątpliwość, w jakim obrządku ta homilia. Pan premier Kołodko odpowiedział, że on wygłosi jeszcze niejedną homilię i żebym się przyzwyczaiła, ale o obrządku mowy nie było. Innymi słowy, obawiam się, że to jest Kościół jednoosobowy, a ja jestem członkiem Kościoła powszechnego i mnie tego rodzaju homilie nie interesują".

Gwiazda Gilowskiej nie bladła i z każdym tygodniem zbliżającym Polskę do kolejnych wyborów parlamentarnych coraz jaśniejsze było też, że elokwentna posłanka będzie odpowiadać za finanse państwa. Ona sama zapowiadała wierność Tuskowi niemal aż po grób. Był dla niej jedynym możliwym liderem PO. Potrzebujemy silnego przywództwa - mawiała.

Deklarowana troska o budżet i liberalne środowisko, w którym się obracała, dawać miały rękojmię, że będzie dobrym ministrem finansów. Tylko nieliczni zwracali uwagę, że to Gilowska namawiała PO, by, wespół z populistami, głosować przeciw porządkującym finanse propozycjom Jerzego Hausnera. Publicznie mówiła wtedy, że rządy SLD szkodzą państwu i sprzeciwiała się jakiemukolwiek ich wsparciu w parlamencie. Im gorzej, tym lepiej. Tak było, gdy PO przeciw rządowi, a razem z populistami poparła większe dotacje dla kolei.

Bracie, gdzie jesteś

Jej gwiazda w konstelacji Platformy jaśniała do maja 2005 r. Jeszcze wiosną na konwencji PO, jako wiceprzewodnicząca partii, wołała "Donald, bracie!". Wkrótce jednak wyszło na jaw, że jako posłanka zleca prace swojemu synowi, a w biurze poselskim zatrudnia synową (choć zatrudniła ją jeszcze jako obcą osobę). Wewnątrzpartyjna opozycja zarzucała jej wpychanie syna na listę wyborczą. Oskarżenie o nepotyzm, w kraju, w którym wzbierała fala moralnej rewolucji, było dla idącej do władzy partii zbyt kłopotliwe i kierownictwo PO z zimną krwią odcięło się od swojej niedawnej nadziei. Zachowanie kolegów musiało ją zaboleć. Przyjaźń z Tuskiem została zerwana.

Gilowska wtedy pierwszy raz wycofała się z polityki.

Czas słodkiej zemsty wkrótce nadszedł. Program ekonomiczny PO, pomysł podatków 3 razy 15, do którego tak niedawno przekonywała Gilowska, został ośmieszony przez kampanię PiS. PO obeszła się smakiem, a Gilowska weszła do rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Od tej pory jej losy były co najmniej tak burzliwe, jak cała historia IV RP. Publicznie przyznawała, że rozważa dymisję, i to po dwa razy dziennie. Nie, nie przeszkadzała jej nawet koalicja z Lepperem i Giertychem - chodziło o budżetowe niuanse.

Dla ekonomistów ważne jednak było, że Gilowska jest w rządzie, bo PiS-LPR-Samoobrona co prawda niczego nie naprawią, ale też niczego nie popsują. Gilowska nie dała się poznać jako śmiała reformatorka. A była ministrem finansów w czasie niebywałej po 1989 r. poprawy sytuacji gospodarczej - żaden jej poprzednik nie miał takiego luksusu.

Bomba wybuchła latem 2006 r. Rzecznik interesu publicznego uznał ją za TW. Premier ją zdymisjonował. Były to pewnie najtrudniejsze chwile w jej życiu.

Wtedy po raz drugi wycofała się z polityki.

Opinia publiczna śledziła jej walkę o dobre imię, ujął się za nią abp Józef Życiński, a ona za pośrednictwem mediów wołała do przyjaciółki, której mąż miał pisać feralne raporty: "Urszulo, czy ty Boga w sercu nie masz? Weź, coś powiedz".

Wkrótce sąd lustracyjny ją uniewinnił, choć stwierdził, że w sumie ponosi winę za to, iż zarejestrowano ją jako TW. Błoto nie chciało się odkleić.

Tymczasem zmienił się premier i nowy szef rządu, Jarosław Kaczyński, zapraszał Gilowską do powrotu. Agnieszce Kublik i Monice Olejnik mówiła: "Nad propozycją premiera się zastanawiam. Jest prosta i rzetelna. Ale ryzykowna dla powagi państwa. Zresztą życie to nie gra komputerowa, nie można bez śladu wychodzić i potem sobie powracać".

A jednak powróciła.

Casus Gilowskiej ciekawy był nie tylko ze względu na jej barwną osobowość. Oto liberałka, była działaczka UW, oskarżona o współpracę ze służbami PRL - wypisz wymaluj uosobienie najgorszych cech III RP - jest hołubiona przez Jarosława Kaczyńskiego. Niektórzy widzieli w jej perypetiach sygnał wysyłany z ówczesnego obozu władzy - nieważne, kim byłeś i co robiłeś, ważne, że jesteś z nami.

Game over?

Znów była wicepremierem, wkrótce pojawiła się na billboardach PiS. Pełnymi garściami brała odwet na PO. Wołała z trybuny: "Donald, co cię opętało?". Jakby mściła się za zdradzoną miłość. Startowała z Poznania. Miała być twarzą kampanii, ale barwny język, jakim onegdaj wiodła ekonomiczne polemiki, nie nadawał się na czas kampanii, w której liczyły się nie własne skrzydlate słowa, lecz cudze - te, które udało się nagrać na dyktafon. Im gorsze, tym lepsze.

Lokalne media wyciągnęły jej kłamstewka w sprawie finansowania kampusu uniwersyteckiego. Otwierając go mówiła, że zawsze wspierała tę inwestycję. Okazało się, że w Sejmie była jej przeciwna. Weszła do parlamentu, zbierając niemal połowę oddanych w regionie na PiS głosów i... znikła. Przez kilka miesięcy tej kadencji Sejmu nie wykazywała żadnej aktywności, choć jako posłanka opozycji mogłaby sobie poużywać na dawnych kolegach: kryzys w służbie zdrowia, protesty górników, groźne pomruki nauczycieli - byłoby za co krytykować rząd. Nie otworzyła biur poselskich. Wątpliwe, by przyczyną odejścia były różnice polityczne. O PiS mówiła dobrze, jeszcze będąc w PO, podobno nawet, by nie dostarczyć tematów do spekulacji, czekała z odejściem, aż PiS ochłonie po buncie wiceprezesów.

Teraz jednak po raz trzeci wycofuje się z polityki. Bo "życie to nie gra komputerowa" i tu wszystkie razy bolą naprawdę. Gilowska zebrała ich sporo - niektóre na własne życzenie. Karierę w wielkiej polityce zrobiła błyskawiczną - zaledwie jedną kadencję była w opozycji, by zaraz potem trafić do rządu. W normalnej demokracji to zbyt szybko, by mogło się skończyć inaczej. Gilowska wyhamowała.

Czy to już jednak koniec, czy już "sobie nie powróci"? Często zmieniała zdanie. Być może więc przy nowym rozdaniu znów usłyszymy jej błyskotliwe riposty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2008