Życie spełnione

Była świetną publicystką, angażowała się w politykę, nade wszystko była jednak specjalistką od spraw ludzkich.

31.08.2020

Czyta się kilka minut

 / KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA
/ KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA

Wyglądało to tak. W umówiony dzień ten, kto spisywał (dla Klubów „Tygodnika” robiła to Katarzyna Morstin, a dla miesięcznika „Znak” Ilona Klimek), przychodził na Smoluchowskiego 8, otwierał laptop, a Józefa Hennelowa dyktowała z pamięci gotowy tekst. Zawsze samodzielna, musiała teraz polegać na pomocy innych. Ostatnia miniatura na stronie Klubów nosi datę 3 marca 2020 r. Ostatni felieton z serii „Coraz bliżej albo coraz mniej” ukazał się w grudniowym „Znaku”.

Katarzyna Morstin, wieloletnia sekretarka „Tygodnika Powszechnego”, która Hennelową stale odwiedzała, mówi o jej lekturach: – Regularnie czytałyśmy „Tygodnik Powszechny”, „Politykę”, sobotnią i poniedziałkową „Wyborczą”, miesięcznik „Znak”, także „Gościa Niedzielnego”. Ciekawa była nawet gazetki parafialnej.

„Tygodnik” zaczynała od rubryki Lektora. Czekała na felieton Bonowicza i bardzo lubiła Stasiuka – duże wrażenie zrobił na niej jego „List” adresowany do Boga. Interesował ją Obraz Tygodnia i teksty o Kościele, zwłaszcza pisane przez ks. Tomáša Halíka. Nigdy nie opuściła artykułów ks. Michała Hellera. Z książek słuchała „Kisielewskich” i „Stommowiska”; „Oślica Balaama” siostry Małgorzaty Borkowskiej czekała na swoją kolej.

Bez cienia skargi mówiła o starości i o stopniowej utracie dostępu do świata. O skrzypcach, na których grała od dziecka: „Ręce zestarzały się… Tak traci się muzykę. Zostaje tylko słuchanie, pod warunkiem, że bliźni będzie obok i pokaże, jak włożyć płytę do odtwarzacza” (w ostatnich miesiącach słuchała przede wszystkim Beethovena). O pasji czytania: „Wystarczy choroba oczu, aby stopniowo coś jak zachód słońca zaczęło obejmować półki z książkami”. Głód rzeczywistości jednak pozostał.

Powroty do przeszłości

Urodziła się w 1925 r. w Wilnie. Jej matka zmarła dwa lata po porodzie, po którym nigdy już nie odzyskała zdrowia. Ten fakt wpłynie na wrażliwość Józefy, dla której temat trudnego macierzyństwa będzie wyjątkowo ważny. Wilno kojarzyć jej się będzie z wielokulturowością, zabytkowymi świątyniami, pięknem liturgicznego śpiewu i ubogim Kościołem, któremu mogła się przyglądać z bliska dzięki pracy ojca – krawca szyjącego sutanny.

W 1946 r. zamieszkała w Krakowie z siostrą Teresą i ojcem. Przyjazd do Polski to był pomysł jej i siostry – obie chciały studiować (Józefa dostanie się na polonistykę na UJ), co byłoby utrudnione w sowieckim już Wilnie. Ale o krainie dzieciństwa nigdy nie zapomni.

Do „Tygodnika” trafiła dzięki Stanisławowi Stommie, który w Wilnie przygotowywał ją do matury na tajnych kompletach. Jerzy Turowicz przyjął Józefę, wówczas Golmontównę, do pracy w 1948 r. Najpierw była adiustatorką i korektorką, szybko okazała się także zdolną publicystką. Pierwszy tekst (o rozkwicie życia parafialnego w Belgii na podstawie francuskojęzycznego czasopisma) napisała w 1949 r. i Turowicz postanowił dać go jako wstępniak. „Chodziłam dumna jak paw – przyznawała, zaraz dodając: – Los, a konkretnie cenzura, szybko ukarał moją pychę”. Tekst spadł w całości z łamów.

Potem będzie z bliska obserwować zmagania redakcji o utrzymanie pisma – i dyskusje o tym, jak daleko można iść na kompromis z władzą. Tą granicą staje się w 1953 r. wymóg wydrukowania odredakcyjnego tekstu po śmierci Stalina. Redakcja odmawia, cenzura skreśla w całości kolejne numery, w końcu władza odbiera pismo i przekazuje uległemu ­PAX-owi.


CZYTAJ WIĘCEJ: ARTYKUŁY JÓZEFY HENNELOWEJ Z "TYGODNIKA POWSZECHNEGO" >>>


Po zamknięciu „Tygodnika” Józefa Golmont znajduje pracę w nowo powstałym Instytucie Badań Jądrowych, gdzie poznaje przyszłego męża, fizyka Jacka Hennela (będą mieli trójkę dzieci: Agnieszkę, Teresę i Franciszka). Potem trafia do krakowskiego oddziału Ossolineum.

Po reaktywacji pisma na fali odwilży 1956 r. wraca do redakcji. Publikuje recenzje książkowe i teatralne, w przyszłości także sprawozdania z krakowskich festiwali filmów krótko­metrażowych, przede wszystkim jednak stanie się specjalistką od spraw ludzkich. Angażuje się w redakcyjne ankiety na temat ­wychowania, ­rodziny, zmagania się ze starością, istoty wiary. Z ankiet powstaną książki „Nas dwoje” (1965), „Kim dla mnie jest Jezus Chrystus” (1975), „...i dzień się już nachylił” (1980), „Powołanie i przygoda. Rodzice i wychowawcy o sobie” (1983). Redaguje tom „Tygodnikowych” tekstów Karola Wojtyły „Aby Chrystus się nami posługiwał”. Przyszły papież jest jej bliski – Jacek Hennel należał do wychowanków pierwszego duszpasterstwa ks. Wojtyły w parafii św. Floriana w Krakowie. Po roku 2000 wydaje kolejne tomy publicystyki, ukazuje się też wywiad rzeka Romana Graczyka „Bo jestem z Wilna…” (2001).

Na łamach „Tygodnika” prowadzi cykle: „Rubryka rodzinna”, „Na co dzień i od święta”, „Widziane z domu”, „Z domu i nie tylko”, „Votum separatum”, „Na marginesie” i „Listy do redakcji”. Tytuły wskazują na coraz większy dystans wobec reformującej „Tygodnik” redakcji. W 2012 r. przestaje pisać felietony (najbardziej poróżni ją z kolegami podejście do lustracji), ale nadal będzie gościć na tych łamach (niektóre jej teksty przypominamy obok).

Na sali rozpraw

W ostatnim minifelietonie na portalu Klubów, z marca 2020 r., Józefa Hennelowa wspomina Krzysztofa Kozłowskiego. Akurat radni Krakowa postanowili jedno z rond w mieście nazwać jego imieniem. Krzysztof był jej bliski – razem przez wiele lat byli zastępcami naczelnego (Hennelowa do 2008 r.), razem dzielili pokój w redakcji, razem też w 1989 r. weszli do polityki.

W czasach PRL Hennelowa raczej krytycznie patrzyła na polityczne zaangażowanie kolegów z sejmowego koła Znak. Rozumiała, że za obecnością ludzi z jej środowiska w Sejmie stoją ważne racje, ale uważała, że praca dla pisma, i w ogóle praca intelektualna, jest o wiele ważniejsza.

Z czasem, gdy z koła znikali ludzie pokroju Stefana Kisielewskiego, Jerzego Zawieyskiego czy Tadeusza Mazowieckiego, a Stanisław Stomma stawał się coraz bardziej osamotniony, Hennelowa straciła resztki złudzeń. Oznajmiła nawet raz Stommie, bądź co bądź jej nauczycielowi z Wilna, że skreśli go w czasie wyborów. Argumentowała to logicznie: „Stachu, nie gniewaj się. Wybrać i tak cię wybiorą, natomiast dlaczego ja mam się do tego przyczyniać?”. Wkrótce zresztą Stomma po głosowaniu nad poprawkami do konstytucji, w którym wstrzymał się od głosu, zakończył parlamentarną karierę.

Narodziny Solidarności sprawiły, że Hennelowa zaczęła się angażować z pełnym przekonaniem w kwestie publiczne. Politykę postrzegała nie jako walkę „kto kogo”, ale jako sposób na rozwiązywanie problemów. Była też bardziej radykalna w poglądach niż jej redakcyjni koledzy – gdy Solidarność na I Zjeździe jesienią 1981 r. ogłosiła „Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej”, uważane za niebezpieczne wyzwanie rzucone Moskwie, przyjęła je z radością i uznała za „najważniejszy krok polskiej polityki od czasu listu biskupów polskich do biskupów niemieckich”.

Gdy 13 grudnia 1981 r. wprowadzono stan wojenny, zaczęła się pojawiać na procesach działaczy opozycji. Ceniła gesty solidarności. Lata 80. to także czas licznych odczytów w kościołach i salach katechetycznych. Hennelowa jeździ po Polsce, styka się z ludźmi z różnych środowisk, rozmawia, dyskutuje, poznaje zaangażowanych w popieranie Solidarności duchownych i sama staje się osobą rozpoznawalną, wręcz popularną. To był zresztą złoty czas dla „Tygodnika”, który – wznowiony po kilkumiesięcznym zawieszeniu w stanie wojennym – wychodzi ze zmienioną, żałobną winietą i jest rozchwytywany przez czytelników.

Gdy po zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki rusza proces jego zabójców, Hennelowa jest na sali rozpraw w Toruniu. Cenzura nie pozwoli jej opublikować sprawozdania w „Tygodniku”, ale po pierwsze Hennelowa uważa samą obecność na procesie za ważną, a po drugie będzie mogła zdawać relację podczas kolejnych spotkań z ludźmi.

Dekada kończy się rozmowami władzy i opozycji przy Okrągłym Stole, które otwierało m.in. przemówienie Jerzego Turowicza. Wkrótce zaczyna się kampania wyborcza do Sejmu kontraktowego. Krzysztof Kozłowski kandyduje do Senatu, Józefa Hennelowa do Sejmu.

„Moją kandydaturę chyba wymyślił właśnie Krzysztof, a było to m.in. spowodowane faktem, że w pracy redakcyjnej najbliższe były mi sprawy społeczne… Z tej racji sama uznałam kandydowanie do parlamentu za właściwą drogę. Dziś dodam: a może Krzysztof uważał kandydowanie kobiety za bardziej wskazane?” – mówiła niedawno w wywiadzie dla „Znaku”. 4 czerwca 1989 r. na Hennelową głosuje ponad 170 tysięcy ludzi.

Wiatr przemian

Hennelowa i Kozłowski stają się polityczną reprezentacją środowiska – on jest bardziej od „czystej polityki”, ona od spraw społecznych. Prace Sejmu kontraktowego dają jej olbrzymią satysfakcję. Przyjmowanie każdej ustawy i każdego przepisu demontującego stare porządki postrzega jak odrzucanie głazów blokujących drogę do demokracji. Hennelowa ma wówczas 64 lata, ale „wiatr przemian” sprawia, że nie czuje zmęczenia, nawet gdy trzeba pracować po nocach.


SĄ WŚRÓD NAS: W kręgu moich świętych pozostają zmarli, których nigdy nie pytałam o to, czy podzielają moją wiarę, ale którzy w praktyce uczyli mnie, jak się służy człowiekowi na miarę Kazania na Górze. ARTYKUŁ JÓZEFY HENNELOWEJ >>>


„Tygodnik” popiera rząd Tadeusza Mazowieckiego, Kozłowski zostaje szefem MSW, a gdy premier decyduje się na start w wyborach prezydenckich, pismo opowiada się po jego stronie. Jerzy Turowicz angażuje się w „wojnę na górze” inicjując spotkania, które później doprowadzą do powstania Unii Demokratycznej, późniejszej Unii Wolności. Z tymi ugrupowaniami zwiąże się także Hennelowa. Polityczne zaangażowanie powoduje utratę części czytelników.

Sama Hennelowa mówiła po latach: „Wtedy wydawało mi się oczywiste i naturalne, że jesteśmy i tu, i tu, czyli w redakcji i w polityce, ale teraz wiem, że to była pomyłka. Może działał tu pewien mechanizm przekory, bo owszem, często atakowano nas za to, ale w sposób mało wyszukany. Zachowałam całą teczkę zatytułowaną »Wymyślania« – ludzie pisali do mnie listy pełne pretensji i wymyślań. Były to agresywne głosy, tak agresywne, że nie brałam ich na serio uważając, że to część politycznej nagonki. Jakiś folklor. W efekcie nie zdawałam sobie sprawy, jak nasza obecność w polityce rzutuje na ogólną opinię o »Tygodniku« także ludzi, powiedzmy, umiarkowanych”.

Jako posłanka angażuje się też w popieranie niepodległościowych aspiracji narodów Europy Wschodniej – przede wszystkim Litwy.

Kościół w państwie

Jeszcze w Sejmie kontraktowym, a już w pełnym wymiarze w następnym Sejmie I kadencji dochodzi do dezintegracji „obozu posierpniowego”. Podziały stają się coraz głębsze. Prawicowe partie chciałyby Polsce narzucić niemalże charakter państwa wyznaniowego. Zaczyna się od żądań, by w godle Polski umieścić krzyż (przeciw czemu Hennelowa protestuje z sejmowej mównicy), później prawica domaga się wprowadzania „wartości chrześcijańskich” niemal w każdej dziedzinie życia.

Polemiki Hennelowej z prawicowym politykiem Markiem Jurkiem staną się stałym elementem polskiego życia publicznego. Najostrzejszy spór dotyczy kwestii aborcji. Najbardziej radykalne projekty zakładają penalizację kobiet decydujących się na zabieg, z drugiej strony lewica postuluje pełną legalizację aborcji. Środowisko polityczne Hennelowej próbuje szukać rozwiązania, które pozwoliłoby kobietom dokonywać w pełni świadomego wyboru – ale prawica i Kościół nie chcą słyszeć o żadnym kompromisie, dla nich istotne jest „opowiedzenie się za życiem”, niezależnie, czy prawo takie będzie respektowane, czy nie.

Hennelowa, osoba głębokiej wiary, która uważa, że aborcja jest złem, ale która postrzega ją także jako dramat kobiety, okrzyknięta zostaje zwolenniczką zabijania dzieci. Prawicowa prasa atakuje ją bezpardonowo, przychodzą listy z pretensjami, a nawet kilka kaset z nagranym biciem serca płodu, paulini z Jasnej Góry odmawiają jej prawa do wygłoszenia tam referatu na spotkaniu KIK-ów.

Podobne spory towarzyszą uchwalaniu ustawy o radiofonii i telewizji. Znów radykałowie domagają się zapisania „wartości chrześcijańskich” jako fundamentu działalności mediów publicznych – Hennelowa uważa takie zapisy za puste deklaracje: „Wartości chrześcijańskie są po to, żeby nimi żyć, a nie po to, żeby je deklarować”.


ULICA ZAMKOWA, NUMER 8: Oto obraz pokonanego państwa: na ulicy wiatr zamiata papiery urzędowe ciśnięte przez rabujących obywateli, którym może potrzebne będą jeszcze jakieś sprzęty z bezpańskiego lokalu, ale już nie druki. ARTYKUŁ JÓZEFY HENNELOWEJ >>>


Przy innej okazji mówi: „Dobro nigdy nie dzieje się jako przymus, lecz jako wolny wybór, a z drugiej strony w prawdziwej kulturze człowieka nie jest przecież »wszystko jedno«, tylko dobro i zło są czymś wyrazistym. Pogodzić to tak, by opowiadać się za dobrem bez przymusu i hipokryzji, to w życiu publicznym zadanie najważniejsze i nigdy najważniejsze być nie przestanie, choćbyśmy mieli piękne sukcesy ekonomiczne”.

Kłótnie w „obozie posierpniowym” doprowadziły do upadku rządu Hanny Suchockiej i rozwiązania parlamentu. W kolejnych wyborach Hennelowa już nie startowała, ale pozostała w Unii Demokratycznej, zasiadała także we władzach Unii Wolności, konsekwentnie opowiadając się za programem proreformatorskim i proeuropejskim. Jako posłanka, a potem już po prostu jako osoba publiczna, bez przerwy angażowała się w pomoc różnym środowiskom i poszczególnym ludziom – chodziło nieraz o sprawy drobne, lokalowe czy bytowe.

Na swoją działalność polityczną potrafiła spojrzeć krytycznie – jak mówiła, mandat poselski sprawił, że sama troszkę uniosła się ponad ziemię, że wobec prawicowych radykałów przyjmowała postawę zbyt konfrontacyjną. Jednocześnie to ona potrafiła w Sejmie z opłatkiem podejść do posłów ZChN – ale żaden się do niej nie odwrócił.

Polityką interesowała się do końca, zawsze była na bieżąco. Ze smutkiem mówiła o demontowaniu państwa prawa po 2015 r. W jednym z ostatnich wywiadów przypominała powinności otwartych katolików: „W tej chwili najważniejsza jest obrona demokracji. Trzeba się opowiedzieć, pokazać, jak się widzi swój świat wartości. Chyba mamy czego bronić”.

Zapytana niedawno o obecne przymierze państwa i Kościoła, odpowiedziała po namyśle: – W nocy najczęściej myślę o tym, jak się mam sama rozliczyć z życiem, ale czasem zastanawiam się, czego chciał Jan Paweł II. Czy naprawdę tego chciał?

Jest inaczej

Do końca zdumiewała rozległość jej zainteresowań. W rozmowie dla „Znaku” z okazji Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. 91-letnia wówczas Hennelowa zastanawiała się nad diagnozą sytuacji, by móc znaleźć fundament nadziei: „Otóż dzisiaj nie sposób takiej diagnozy uczciwie przeprowadzić – zauważała – bo wszystko zmienia się zbyt gwałtownie. Otwarte są kwestie dalszego istnienia Unii Europejskiej, rozwiązania problemu uchodźców czy terrorystycznego islamu. A mamy jeszcze skomplikowaną sytuację w Chinach, autorytarną władzę w olbrzymiej Rosji, wiele napięć w ciągle niespokojnej i nierozumianej przez nas Afryce. Czy znajdziemy odpowiedź na te wszystkie wyzwania? W tak niepewnym świecie i o nadzieję niełatwo”.

Pesymizm co do przyszłości świata pogłębił się wraz z nastaniem pandemii. – Powiedziała mi pewnego razu – mówi Katarzyna Morstin – że pandemia przypomina jej pierwsze dni wojny: „Wtedy myśleliśmy, że to się skończy po dwóch tygodniach, bo przecież »nie oddamy ani guzika«, a to się potoczyło zupełnie inaczej. Straszniej. Teraz też może się potoczyć inaczej”.

Przede wszystkim jednak pandemia oddzieliła ją od rodziny za granicą – dzieci, wnuków i prawnuków. Obawa, że już prawdopodobnie nigdy ich nie zobaczy, nie dodawała jej sił. Zmarła 22 sierpnia w swoim mieszkaniu przy Smoluchowskiego 8.

Rok wcześniej przeżywała śmierć swojej rówieśniczki – razem zdawały maturę na tajnych kompletach w Wilnie podczas okupacji (nad biurkiem w jej mieszkaniu wisi zdjęcie pięciu maturzystek wraz z nauczycielem, Stanisławem Stommą). Kiedy odwiedziła przyjaciółkę ostatni raz, była ona w takim stanie, że nie miała ochoty rozmawiać. Hennelowa powiedziała wówczas Katarzynie Morstin: „Jeżeli człowiek traci ochotę na rozmowę, to już chyba nie warto wtedy żyć”.

Józefa Hennelowa przez całe życie była człowiekiem dialogu. Jeżeli czegoś pod koniec żałowała – wspomina o tym w ostatnich felietonach – to tego, że z jakimś swoim oponentem nie spróbowała porozmawiać jeszcze raz.

Gdy czyta się jej teksty, uderza trafność i samodzielność myśli – była mistrzynią krytycznego myślenia – a jednocześnie niezwykły dar formułowania sądów w taki sposób, by nikt nie poczuł się dotknięty. To bardzo wileńskie cechy, i bardzo chrześcijańskie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2020