Pożegnanie Tytana

2 kwietnia w nocy, we śnie, odszedł od nas Zbigniew Łapiński. Zbyszek. Łapa. Akompaniator, muzyk, kompozytor. Postać i autorytet.

04.04.2018

Czyta się kilka minut

Zbigniew Łapiński, 2015 r. / GRAŻYNA MYŚLIŃSKA / FORUM
Zbigniew Łapiński, 2015 r. / GRAŻYNA MYŚLIŃSKA / FORUM

Los sprawił, że w oczach świata zastygł niczym na okładce płyty „Mury w Muzeum Raju” tria Gintrowski – Kaczmarski – Łapiński, jednak dla środowiska zajmującego się piosenką autorską, poetycką, „nieobojętną”, był jednym z Tytanów, na których barki musisz się wspiąć, zanim stworzysz coś własnego.

Był Zbyszek akompaniatorem i muzykiem niezwykłym, to dzięki niemu trio w składzie trzy głosy, dwie gitary klasyczne i fortepian nie brzmiało jak podrzędny kabarecik, tylko jak bez mała Iron Maiden czy Metallica – furia głosów, cwałująca gitara Kaczmarskiego, szeroko grane „łopaty” Gintrowskiego dyscyplinowane były fortepianem Łapińskiego, który z jednej strony kładąc potężne akordy, z drugiej dogrywając inkrustacje, sprawił, że gnali niczym pociąg pancerny „rozpieprzający komunę w drebiezgi”. Był kompozytorem niezwykłym, ponieważ stojąc u boku dwójki wybitnych melodyków potrafił usunąć się w cień i stworzyć dla ich kompozycji odpowiednie środowiska muzyczne. Jednocześnie odciskając tam, gdzie trzeba, własny ślad kompozytorski: piekącym sarkazmem „Czerwonego autobusu”, galopadą „Samosierry”, tanecznym pląsem „Roku 1905” czy tkliwą słodyczą „Wigilii na Syberii”.

Bardzij żywy niż legenda

Trudno docenić, jak wiele dawały nam spotkania z Nim na scenie czy – a zwłaszcza – poza nią, gdzie jawił się jako szorstko ciepły, sarkastycznie czuły, piekielnie złośliwy komentator, który właściwie nie musiał nic mówić, kosym spojrzeniem czy pobłażliwym grymasem potrafiąc wyrazić, co sądzi o danym wykonawcy czy zjawisku. Był prawdziwie niedzisiejszą Postacią – odważną, bezkompromisową, zdolną do wygłaszania sądów niepopularnych i niewygodnych. Choć szybko skracał dystans, nie stawał się bynajmniej żadnym bratem-Łapą, nie miał w sobie nic z franciszkańskiego spokoju, w jego egzotycznej urodzie Greko-Ormianino-Żyda, w wyrazistej gestykulacji, w głosie pełnym pasji, była ciągła gotowość do sporu o kwestie istotne, o każdą linijkę, każdą nutę. Z jego losu przebijała nauka, nadzieja, że można przekuć własne demony w dobro, w energię, w pracę – czego dowodem płyty nagrywane nie tylko ze wspomnianym triem, ale także współpraca z Czerwonym Tulipanem, Mirosławem Czyżykiewiczem, Grzegorzem Tomczakiem czy Kubą Sienkiewiczem. Co ważne – każde z Nim zetknięcie dawało możliwość obcowania nie tylko z żywą Legendą (co zdaje się trochę Zbyszka bawiło, bo jeśli już, to bardziej czuł się żywą niż legendą), ale także z Żywym Człowiekiem, z Zawodowcem, dla którego koncert był nie tyle wykwitem artystycznej wrażliwości, co robotą, którą należało wykonać rzetelnie i uczciwie. Przebijała w tym jakaś inżynierska etyka profesjonalisty – był w końcu absolwentem Politechniki Warszawskiej – i piekielna pracowitość, gdyż skoro już widz chce poświęcić swój czas, daj mu 500 procent mocy.

Dla tych, którzy byli jego „kolegami z pracy”, nie była zatem zaskoczeniem wieść o wylewie, który przeżył w 2005 r. Po wylewie zniknął, zaszył się, zbierał siły, wreszcie znów zaczął grać, pracować, nawet po operacji serca walcząc o własną twórczość, otwarcie wyrażając niezgodę na to, że piosenki zaproponowane w przemyślanej przez niego formie pojawiają się jako wydumane eksperymenty, mające przynosić korzyść domniemanym rewelatorom. Jak to ujął w oficjalnym komentarzu, zamieszczonym na stronie internetowej: „Moja wieloletnia przyjaciółka powiedziała, że jeśli będę zabraniał wykonywać swoje utwory w cudzych aranżacjach, moja muzyka zginie. Nie zgadzam się z takim podejściem. Uważam, że mam prawo jako twórca walczyć o to, aby moja muzyka była przekazywana ludziom w takiej formie, w jakiej ja chcę, ponieważ bardzo często dzieje się tak, że cudze pomysły moją muzykę okaleczają. Wolę, aby moja muzyka była wykonywana w odpowiedniej formie w mniejszym gronie odbiorców, niż była upubliczniana masowo w formie, która tę muzykę okalecza. Nie zależy mi na tak pojętej popularności. Jeśli moja muzyka ma przetrwać, to na pewno nie dlatego, że ktoś pozmienia moją twórczość, lecz dlatego, że pewien rodzaj wrażliwości, który w niej jest, trafi do ludzi, którzy w podobny sposób odczuwają rzeczywistość”.

Bardzo nam Ciebie będzie brak, Zbyszku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, muzyk, kompozytor, śpiewający autor, recenzent muzyczny, felietonista i krytyk literacki, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Zadebiutował w 1992 roku na 28. Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, zdobywając I nagrodę oraz stypendium im.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2018