Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Walt Kowalski nie jest rasistą. Wprawdzie irytują go skośnoocy sąsiedzi, ale nie przez kolor ich skóry. Starszy pan zwyczajnie nie lubi ludzi: ich hałasów, głupoty, pazerności. Denerwuje go zachłanność synowej, nachalność młodego księdza uparcie walczącego o jego zbawienie, bezczelność wnuczki, która oczyma wyobraźni rozdysponowuje już spadek po dziadku. Ale Walt nie wybiera się jeszcze w zaświaty. Żyje według reguł niepasujących do współczesności. Jest człowiekiem z czasów, gdy nie było metroseksualnych mężczyzn ani dzieciaków "emo", gdy młodzi chłopcy walczyli w Wietnamie, zamiast bawić się w wojnę gangów.
O takim świecie mówi w swym filmie Clint Eastwood. Jego bohater nosi w sobie dekady doświadczeń i niezgodę na zmiany, które następują w świecie. Nie chodzi o geopolityczne problemy czy ocieplenie klimatu - raczej o nieżyczliwość chłopców naśmiewających się z sędziwej pani, o pogardę, egoizm i zaślepienie. Powiewająca na jego tarasie gwieździsta flaga jest jak symbol zasad, dla których warto było się poświęcać. Pamiątką świata, do którego tęskni stary republikanin, jest także tytułowe Gran Torino - model forda z 1972 r., kwiat amerykańskiego przemysłu samochodowego, czterokołowy symbol Ameryki.
"Gran Torino" to ostatni film, w którym oglądamy Eastwooda jako aktora - słynny twórca zapowiedział przejście na aktorską emeryturę. Kiedy odchodzi żywa ikona kina, nie może zamknąć kariery rolą przypadkową. Kowalski nie jest więc bohaterem z łapanki. Przeciwnie, postać weterana polskiego pochodzenia to dla Eastwooda znakomita możliwość gry z własnym wizerunkiem. Amerykański artysta niemal od zawsze starał się nim manipulować - wcielał się w rewolwerowców, którzy wbrew westernowej modzie nie wahali się strzelać przeciwnikom w plecy, wykreował postać bezwzględnego stróża prawa z "Brudnego Harry’ego". Zawsze jednak zmiękczał wizerunek twardziela - wcielał się w radiowca padającego ofiarą szalonej kobiety w "Zagraj dla mnie, Misty", później zaś w ekscentrycznego reżysera w "Białym myśliwym, czarnym sercu" i dziennikarza-alkoholika w "Prawdziwej zbrodni". W "Gran Torino" ponownie gra z własnym stereotypem. Jego postać - Walt Kowalski - to amerykański patriota, weteran, który zawsze trzyma pod ręką wiekowy sztucer. Jest stary i zgorzkniały, ale ma w sobie coś z dawnego twardziela. Nie boi się reagować, gdy azjatycki gang zaczepia jego nowych sąsiadów, bez mrugnięcia okiem patrzy na młodocianych przestępców. Bawi się wyobrażeniami widza, ale jednocześnie mówi coś o współczesności. Pokazuje rzeczywistość, w której nie ma już silnych ludzi ani miejsca dla szlachetnych ideałów - wszystko zastąpione zostało przez blichtr, cwaniactwo i efektowną pustkę.
Wyroki Amerykańskiej Akademii Filmowej są niezbadane. W czasie, gdy "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", przesłodzona wydmuszka spod ręki Davida Finchera, otrzymała trzynaście nominacji do Oscara, filmu Eastwooda nie dostrzeżono. Szkoda, bo łączy w sobie to, co w kinie najpiękniejsze: bohatera pełnego cierpkiego uroku oraz wzruszającą historię odkupienia. W swoim aktorskim testamencie, filmie o niezwykłej sile, autor "Za wszelką cenę" zawarł też opowieść o przyjaźni, która otwiera na świat.
GRAN TORINO - reż. Clint Eastwood, scen. Nick Schenk, zdj. Tom Stern, wyst. Clint Eastwood, Christopher Carley, Bee Vang, Ahney Her i inni. Prod. Australia, USA 2008