Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdy w 2013 r. pojawił się w internecie amerykański serial „House of Cards”, z miejsca stał się hitem. Produkcja 13 odcinków kosztowała 100 mln dolarów, za kamerą pilota stanął David Fincher, a na ekranie pojawiały się wielkie gwiazdy – Kevin Spacey i Robin Wright. On wcielał się w bezwzględnego polityka, który po trupach wspina się na szczyt waszyngtońskiej hierarchii, ona – w jego żonę, współczesną Lady Makbet.
Remake brytyjskiego serialu z 1989 r. miał być wizytówką Netfliksa – największej na świecie platformy VOD. Inwestycja okazała się opłacalna – w pierwszym kwartale 2013 r. Netflix zyskał 2 mln użytkowników (a więc 16 mln miesięcznego przychodu), a jego szefowie mogli ogłaszać sukces. Tym bardziej spektakularny, że ich platforma z 29 mln użytkowników wyprzedziła stację HBO, serialowego potentata i światowy symbol „telewizji jakościowej”.
Netflix zmienił sposób myślenia o serialowej dystrybucji. Udostępniając jednego dnia wszystkie odcinki sezonu, uwolnił widzów z dyktatu telewizyjnej ramówki. Teraz to oni decydowali, kiedy i na jakim nośniku oglądają ulubiony serial.
Dziś miłośnicy seriali z całego świata wstrzymują oddech w oczekiwaniu na premierę trzeciego sezonu (27 lutego). Nie przeszkadza im fakt, że w drugiej odsłonie opowieści o Franku Underwoodzie pełno było przerysowań, a dla podtrzymania temperatury twórcy sięgali po efekciarskie chwyty i przesuwali granice prawdopodobieństwa.
Producenci „House of Cards” robią wszystko, by podgrzać atmosferę przed premierą kolejnej serii. 11 lutego doszło nawet do „przecieku”, w wyniku którego na kilka chwil wszystkie odcinki serialu przed czasem trafiły do sieci. Po kilkunastu minutach zniknęły, zaś przedstawiciele Netfliksa żartowali na Twitterze: „To Waszyngton. Zawsze jest jakiś przeciek…”. I choć wyglądało to na zamierzoną akcję promocyjną, w serwisach społecznościowych zawrzało.
Gorączka związana z „House of Cards” szaleje także w Polsce. Pierwszy sezon emitowany przez telewizję Ale kino + obejrzało nad Wisłą 1,6 mln widzów, a po 26 latach od brytyjskiej premiery do księgarń trafiła nawet powieść Michaela Dobbsa będąca pierwowzorem serialu. Temperaturę wokół serialu podnosi dziś fakt, że dwa odcinki trzeciego sezonu wyreżyserowała Agnieszka Holland.
Co czeka widzów w trzecim sezonie? To, rzecz jasna, owiane jest tajemnicą. Wiadomo jedynie, że Frank Underwood, który sięgnął po najwyższą władzę w Ameryce, teraz będzie spiskował na arenie międzynarodowej, a jego głównymi oponentami będą Rosjanie. Nieprzypadkowo w trzecim sezonie na ekranie – obok amerykańskich i rosyjskich aktorów – zobaczymy także dwie członkinie zespołu Pussy Riots.
Zanosi się więc na to, że 27 lutego rozpocznie się serialowa zimna wojna. Miejmy tylko nadzieję, że w trzeciej odsłonie „House of Cards”, zamiast łatwych afektów i mocnych efektów, zobaczymy też dużo artystycznej jakości. Ostatnimi czasy w „House of Cards” bywały z nią problemy. ©