Posłuchajcie wielorybów

Wydana właśnie w Polsce opowieść o najważniejszej organizacji ekologicznej na świecie pokazuje kulisy jej działania i ogrom spraw, z jakimi musi mierzyć się współczesny ruch obrońców środowiska.

06.10.2009

Czyta się kilka minut

Jedna z wielu akcji Greenpeace przeciwko połowom wielorybów, Ocean Południowy 2005 r. /fot. Kate Davison / Eyevine / Fotolink /
Jedna z wielu akcji Greenpeace przeciwko połowom wielorybów, Ocean Południowy 2005 r. /fot. Kate Davison / Eyevine / Fotolink /

40-letnia historia "Greenpeace" obfituje w sceny rodem z filmów sensacyjnych. Pogonie za statkami wielorybniczymi, brutalny atak francuskich komandosów na statek aktywistów, radziecki harpun przelatujący o włos od głowy jednego z protestujących przeciw krwawym polowaniom, zabawa myśliwych, którzy kilkakrotnie zatapiają założyciela organizacji w arktycznej wodzie razem z jeszcze świeżymi skórami młodych fok... Te obrazy nie powinny jednak przesłaniać prawdy generalnej: niebywałą skuteczność Greenpeace zawdzięcza nie tylko zdecydowaniu i odwadze działaczy, ale również temu, że owa odwaga została w odpowiedni sposób nagłośniona. Kluczem do sukcesu pierwszego masowego ruchu ekologicznego okazały się społeczne zawirowania drugiej połowy lat 60., w których przyszło działać założycielom organizacji, i wiedza o mechanizmach sterujących współczesną świadomością społeczną. O splocie tych okoliczności opowiada wydana właśnie książka "Greenpeace: o tym, jak grupa ekologów, dziennikarzy i wizjonerów zmieniła świat" autorstwa Rexa Weylera.

Naszą siłą są media

Społeczny klimat lat 60. wygląda na łatwy do rozszyfrowania: tworzą go rosnący w siłę ruch pacyfistyczny i coraz silniejsza obecność haseł ekologicznych. Protesty przeciwko wojnie w Wietnamie zbiegają się z rosnącym oporem przeciwko wyścigowi zbrojeń. Opinia publiczna Stanów Zjednoczonych i Kanady żyje doniesieniami o kolejnych próbach atomowych przeprowadzanych w archipelagu Aleutów, w styczniu 1969 r. niedaleko wybrzeży Kalifornii wybucha potężny szyb naftowy Union Oil Company, do wody trafia 750 tys. litrów ropy, morze wyrzuca na brzeg martwe delfiny, ptaki, foki i ryby. Jedną z najgoręcej dyskutowanych książek jest "Silent spring" Rachel Carson, pokazująca wpływ pestycydów na środowisko i człowieka.

Do kanadyjskiego Vancouver ściągają amerykańscy pacyfiści i obdżektorzy, uciekający przed przymusowym poborem. W uchodzącym za liberalne mieście rozpoczynają swoją działalność, najpierw pojedynczo, a potem w grupie, ojcowie-założyciele organizacji, m.in. Irving i Dorothy Stowe’owie, amerykańscy Żydzi, kwakrzy i aktywni pacyfiści, dziennikarze Ben i Dorothy Metcalfe’owie, popularny felietonista kanadyjski Bob Hunter. Już pobieżna analiza biogramów pozwala na zrozumienie tytułu książki: od początku istnienia Greenpeace opiera się na trzech fundamentach. Mistyka miesza się w niej z chłodną analizą dziennikarską, radykalne zaangażowanie ekologiczne zyskuje wsparcie w wiedzy o współczesnych mediach. Nie przypadkiem w tle rozmów o pacyfizmie i akcjach bezpośrednich przewija się nazwisko Marshalla McLuhana, słynnego kanadyjskiego medioznawcy, który jako pierwszy wskazywał na narodziny "globalnej wioski". Można nawet ex post zaryzykować twierdzenie, że gdyby wśród pierwszych aktywistów Greenpeace nie było dziennikarzy, historia ruchu potoczyłaby się zupełnie inaczej. Dzięki nieoczywistej wówczas wiedzy, że to, co nie pojawi się w mediach, nie istnieje, że jedynie zainteresowanie gazet i telewizji pozwala na osiągnięcie oczekiwanych efektów, Hunter i spółka stają się błyskawicznie rozpoznawalni na całym świecie, a ich idee wychodzą poza wąskie kręgi specjalistów, docierając do milionów zjadaczy chleba, którzy z ekologią nie mieli wcześniej nic wspólnego.

Mimo upływu lat zasada pozostała niezmienna: każda akcja musi zyskać odpowiedni rozgłos w mediach. Niezależnie od tego, czy walka toczy się o wieloryby, czy budowę autostrady przez dzikie tereny, obecność dziennikarzy jest obowiązkowa po to, by skutecznie zdetonować "bomby świadomości". Nawet najsłuszniejsze postulaty znikną w medialnej powodzi, jeśli nie będzie im towarzyszył wabik na dziennikarzy. Wabik - to znaczy akcja bezpośrednia, blokada, gwałtowne starcie dwóch wzajemnie wykluczających się racji, ryzyko, że najlepiej zaplanowana kampania zmieni się w medialny cyrk. Jak powiada w książce Robert Hunter: "Naszą siłą są media, a nie szpiegostwo międzynarodowe".

Elektryczne samochody nie zbawią świata

Przykładem tej postawy jest sam Weyler, który już jako dziennikarz wziął udział w kampanii przeciwko statkom wielorybniczym. Można się oczywiście zżymać, że założyciele Greenpeace byli jednocześnie czynnymi dziennikarzami i aktywistami. Oskarżani o brak obiektywizmu, niejednokrotnie musieli się tłumaczyć z podwójnej roli. Skoro jednak normą jest dziennikarstwo zaangażowane politycznie, dlaczego oburzać się na łączenie tej profesji z aktywnością ekologiczną?

Nieznana w Polsce postać autora książki, zaangażowanego publicysty i wydawcy, jest warta uwagi jeszcze z innego powodu. W swoich tekstach Weyler prezentuje projekt niezwykle trudny do zaakceptowania. - Konflikty ekologiczne nie przebiegają wzdłuż prostych podziałów - mówi "Tygodnikowi". - Istota wszystkich współczesnych systemów politycznych jest identyczna. Niezależnie od tego, czy mówimy o kraju kapitalistycznym, socjalistycznym, ubogim czy biednym, wszędzie występuje to samo pragnienie konsumpcji, pragnienie, którego nie można zaakceptować, jeśli myśli się odpowiedzialnie o przyszłości. Dlatego w Greenpeace nie jesteśmy ani czerwoni, ani niebiescy, ani żółci, ani czarni. Jesteśmy zieloni - tłumaczy. - Konieczne jest samoograniczenie, niezależne od postaw politycznych. Wolę żyć skromniej, ale ze świadomością, że pozostawię coś po sobie moim wnukom. To chłodna kalkulacja, bo przyroda nie jest sentymentalna i dochodzi swoich praw bez litości.

Weyler ostrożnie wypowiada się również na temat nowych technologii. - Elektryczne samochody nie zbawią świata - przekonuje. - Nie mam nic przeciwko innowacjom, ale nasz postęp podąża o pół kroku za problemami, które stwarzamy.

Gdyby Weyler nie był dziennikarzem, a jedynie pragmatycznie nastawionym aktywistą, spisana na 700 stronach historia Greenpeace z pewnością wyglądałaby inaczej. Dziennikarska uczciwość nakazała mu jednak odsłonięcie wszystkich faktów, również tych niewygodnych dla organizacji. Owszem, książka grzeszy rozwlekłością. Równocześnie może jednak służyć jako szczegółowy podręcznik dla tych wszystkich, którym marzy się działalność społeczna; Greenpeace w początkach swojej działalności zdumiewa skutecznością i rozmachem, jednocześnie jednak podgryzany jest przez problemy, które są codziennością polskich NGO’sów: konflikty wewnętrzne, walki frakcyjne, widmo buntu, kłótnie o wizję i pieniądze. Pod powierzchnią idealistycznych haseł kłębią się namiętności, pragnienie władzy i prestiżu. Jak pisze Weyler: "dynamika relacji międzyludzkich przy organizowaniu globalnej siły ekologicznej była równie skomplikowana, jak ułożenie tak wówczas popularnej kostki Rubika".

Szmatka od lamy

Od momentu, kiedy grupa brodatych zapaleńców wypłynęła po raz pierwszy w kierunku Aleutów, by protestować przeciwko próbom nuklearnym przeprowadzanym przez USA, liczba ekologicznych problemów do ogarnięcia zaczęła rosnąć wykładniczo, jakby nastąpiło gwałtowne przebudzenie. Atom, wieloryby, foki; protesty przeciwko polowaniom dla trofeów, okrętom podwodnym, trałowaniu dennemu, trzebieży lasów, nieuzasadnionej budowie nowych dróg; ssaki morskie i składowanie odpadów z kopalni uranu, stężenie dwutlenku węgla w atmosferze, 700 tys. galonów toksycznych ścieków spuszczone do rzeki Delaware, opryski owadobójcze... Wraz z liczbą aktywistów i biur na wszystkich kontynentach ilość spraw, które wymagają szybkiego działania, zdaje się rozmnażać w nieskończoność.

Równie skomplikowane są duchowe korzenie organizacji. Do jakiego stopnia, świadczy następujący cytat:

"Hunter poradził się I Ching, na szyi zawiesił czerwoną szmatkę od lamy Karmapy, pod kombinezon włożył koszulkę ze znakiem Kwakiutlów i Greenpeace’u, pomodlił się do świętego Franciszka, po czym ruszył po lodzie za Watsonem i Morsem. Jednak mimo tak dużej zapobiegliwości wpadł między kry i jego buty wypełniły się wodą".

Można oczywiście drwić z eklektyzmu ojców-założycieli organizacji, cytat ten dobrze pokazuje jednak ich strategię: używać w grze najróżniejszych sił, szukać sprzymierzeńców w wielu miejscach jednocześnie, obejmować jak najwięcej. To strategia pełna niebezpieczeństw, ale, jak pokazują losy organizacji, wyjątkowo skuteczna.

REX WEYLER, "GREENPEACE: O TYM, JAK GRUPA EKOLOGÓW, DZIENNIKARZY I WIZJONERÓW ZMIENIŁA ŚWIAT", Wyd. Buk Rower, Warszawa 2009

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009