Pory bez granic

Gdyby cykl powieści Ali Smith był tygodnikiem opinii, to doniesienia z kraju i ze świata zajmowałyby cztery solidne strony, ale sekcja kultury pewnie dwadzieścia.

02.08.2021

Czyta się kilka minut

Ali Smith, Cambridge, październik 2012 r. / DAVID SANDISON / EYEVINE / EAST NEWS
Ali Smith, Cambridge, październik 2012 r. / DAVID SANDISON / EYEVINE / EAST NEWS

Terminy – niewykluczone, że bez nich nie udałoby się nic. Zawsze byłby czas, żeby dopiero zabrać się do roboty, a gdyby przypadkiem coś udało się już zrobić, to przecież nie zabrakłoby plam do podmalowania, przecinków do uzupełnienia, i tak w nieskończoność. Choć ten skądinąd użyteczny pomysł, żeby wyznaczyć (w najlepszym wypadku: sobie) widzialny horyzont pracy, ma też swój dojmujący wymiar, o którym lepiej chyba pamiętają Anglicy, kiedy mówią ­deadline. Może w tym korporacyjno-free­lancerskim slangu tkwi prawda bardziej zasadnicza: że działamy dopiero wtedy, gdy nie daje o sobie zapomnieć śmierć.

Robocze okładki

Ali Smith twierdzi, że lubi o tym pamiętać, tzn. pamiętać o deadline’ach. Podobno na pomysł napisania cyklu „Pory roku” wpadła w 2014 r., kiedy oddała, mocno spóźniona, rękopis powieści „How to Be Both” („Jak być obojgiem”). Pomimo prawie rocznej obsuwy wydawca postanowił dotrzymać własnych terminów i opublikował książkę w sześć tygodni, ekspresowo. Smith – najwyraźniej wcale nieskruszona – zapytała, czy nie dałoby się tego powtórzyć. Najlepiej cztery razy. Pomysł był taki, żeby kolejne powieści ukazywały się w porach roku, których dotyczą, w możliwie najkrótszym okresie od ukończenia maszynopisu.

Wydawca by pewnie na to nie poszedł, gdyby Ali Smith była mniej sprawdzoną firmą. Urodzona latem 1962 r. w szkockim Inverness, córka elektryka, początkowo związała się z akademią. W 1985 r. rozpoczęła studia doktoranckie z literatury na Cambridge, ale nie ukończyła ich, bo wciągnęło ją pisanie sztuk scenicznych na festiwal teatralny Fringe w Edynburgu. Debiutowała w 1995 r. zbiorem opowiadań „Free Love and Other Stories” („Wolna miłość i inne historie”), który zdobył kilka nagród, i od tego czasu dostarczała książki regularnie co dwa lata, czasem częściej. (W Polsce dwie z nich, „Hotel świat” i „Przypadkową”, wydała w 2007 r. Muza).

Może „How to Be Both” stanowiło wyłom w tym regularnym rytmie, za to przyniosło autorce miejsce na short­liście ­Bookera, kilka innych nominacji i dwie nagrody. Niektórzy się podśmiewali, kiedy w 2016 r. irlandzki pisarz Sebastian Barry nazwał Smith szkocką ­jeszcze-nie-laureatką Nagrody Nobla ­(Scotland’s Nobel laureate-in-waiting). Za to dwa lata później w plebiscycie „Times Literary Supplement” została uznana za najlepszą współczesną powieściopisarkę Wielkiej Brytanii i Irlandii.

To dopiero miało nadejść. Najpierw w grudniu 2015 r. przedstawiciel wydawnictwa zawiózł autorce robocze wydruki czterech okładek, które zaprojektowano z wyprzedzeniem, żeby oszczędzić czas – widniały na nich cztery obrazy Davida Hockneya przedstawiające ten sam odcinek drogi w hrabstwie Yorkshire podczas czterech pór roku. Książki były właściwie gotowe, pozostawało je napisać. Harmonogram był napięty, ale – to już wiadomo – udało się. „Jesień” ukazała się jesienią 2016 r., „Zima” – zimą 2017 r., „Wiosna” – na wiosnę 2019 r., „Lato” – w sierpniu 2020 r. Po polsku udało się te cztery pory roku zmieścić w dwunastu miesiącach, a ostatni tom w przekładzie Jerzego Kozłowskiego właśnie się ukazał.

W tym wydawniczym eksperymencie nie chodziło tylko o popis pisarskich i redakcyjnych umiejętności. Smith twierdziła, że w ten sposób powieść, po angielsku nazywana novel, miałaby odzyskać to, co powinno ją definiować: nowość, ­aktualność, intymny związek ze współczesnością. Tylko czym właściwie jest ta cała współczesność? To później, najpierw może powiedzmy sobie po prostu, o czym to jest.

Kwartet

W „Jesieni” młoda wykładowczyni historii sztuki wraca do domu swojego dzieciństwa na wieść o tym, że sąsiad, z którym przyjaźniła się jako dziewczynka, trafił do ośrodka opieki i zapadł w śpiączkę. W „Zimie” syn przyjeżdża na święta do swojej zgorzkniałej matki, przed którą wstydzi się przyznać, że ma kłopoty w związku, więc zatrudnia przypadkiem napotkaną kobietę, żeby ta udawała jego dziewczynę. „Wiosna” to historia obdarzonej fantastyczną mocą zjednywania sobie ludzi dziewczynki, która porywa za sobą kolejne osoby – młodą pracownicę ośrodka detencyjnego oraz starzejącego się reżysera filmowego – w podróż na miejsce historycznej bitwy między Szkotami i Anglikami. Wreszcie w „Lecie” nastoletnie rodzeństwo wraz z matką oraz przypadkiem napotkaną parą wybiera się na niedaleką wycieczkę, podczas której spotyka się z bohaterami „Jesieni”.

Byłaby to więc opowieść o rodzinach w podróży: o matkach i córkach, które nie potrafią się dogadać; o braciach i siostrach, którzy szczerze się nienawidzą, więc tym bardziej kochają. Ale to nie wszystko. W polskiej nazwie cyklu to umyka, ale jego oryginalny tytuł – „Seasonal Quartet” („Kwartet pór roku”) – sugeruje, że te cztery powieści są skomponowane jak utwór muzyczny, z warstwami i motywami, które przeplatają się, kolejno wychodzą na pierwszy plan i schodzą w cień. Fabularne relacje między bohaterami – również poukładane w refreny, symetrie i nieoczekiwane zestawienia – to tylko jedna z tych warstw.

Feed

Inną melodię grają czasy, w jakich bohaterom przyszło żyć. Smith twierdzi, że kiedy w 2015 r. umawiała się na cykl powieści blisko związanych z czasem ich powstania, podejrzewała, że stworzy pastoralne historie o „bogactwie pór roku”. Rzeczywistość miała jednak swój pomysł na to, co powinno się znaleźć w tych książkach: brexit, Donald Trump, Boris Johnson, kryzys migracyjny („Nie nazywaj tego kryzysem migracyjnym – zaprotestowała Paddy. – Powtarzałam ci milion razy. To są ludzie” – to w „Wiośnie”), katastrofa klimatyczna, pożar Grenfell Tower.

Kiedy do napisania zostało już tylko „Lato”, wybuchła pandemia. Ali Smith usiłowała nadążyć. Gdy oddała maszynopis „Lata” – a machina wydawnicza ruszyła – w pośpiechu dopisywała fragmenty o zamordowaniu George’a Floyda. Pewnie gdyby nie deadline, dopisywałaby tak bez końca. Wszystkie te wydarzenia odbijają się na losach postaci, ale przede wszystkim docierają do powieści w takiej formie, w jakiej docierają do większości z nas – jako newsy.

Ich rytm – raczej irytujące staccato – tworzy jedną z wyraźniejszych warstw całego cyklu. Ale Smith poświęca również sporo miejsca temu, w jaki sposób funkcjonują media, szczególnie te nowsze, słabiej jeszcze rozpoznane. „Wiosna” rozpoczyna się pastiszem strategii komunikacyjnych, które wypadałoby nazwać trollerskimi („Chcemy dezorientacji. Chcemy powtórzeń. Chcemy powtórzeń. Chcemy żeby ludzie u władzy mówili że prawda nie jest prawdą”), zmiksowanym z wycinkami z sieciowej mowy nienawiści. I choć z początku nie jest jasne, kto tu właściwie jest nadawcą, to raczej nie ulega wątpliwości, że sama autorka nie przepada za mediami społecznościowymi. Nie pozwala sobie jednak na ich naiwnie pryncypialne odrzucenie. Przeciwnie, Smith świetnie rozumie rządzące nimi mechanizmy, a z każdą kolejną powieścią coraz bardziej serio stawia pytania o relacje między rzeczywistością i mediami. I przede wszystkim wynajduje całkiem przekonujące sposoby na to, by w tekście zmieścić treści ze świecących ekranów.

W ogóle sporo tu refleksji nad komunikacją, zmieniają się punkty widzenia, z których obserwujemy akcję, a do tego powieści nieustannie każą nam się zastanawiać, kto właściwie mówi, jakie ma sprawy do załatwienia i co może wiedzieć o świecie. W tym sensie „Pory roku” to też wielkie ćwiczenie z komunikacyjnej podejrzliwości. I to dlatego od prostych ocen ważniejsze jest tu pytanie o to, jak mogą ze sobą współgrać – i dlaczego zwykle to nie wychodzi – różne sposoby komunikowania. I w jaki sposób newsy – które „są teraz jak stado owiec spadających w przyspieszonym tempie z urwiska” – mogą się odnaleźć w powieści. Nawet takiej, którą wydaje się naprawdę szybko.

Bajka o drucie kolczastym

Ostentacyjny kontrapunkt dla tych polityczno-medialnych wtrętów tworzą w „Porach roku” literatura i sztuka. To one budują szkielet nie tylko poszczególnych tomów, ale i całej kompozycji. Każda z powieści w jakiś sposób zahacza o jedną ze sztuk Szekspira, w każdej przewija się Charlie Chaplin, niemal każda rozpoczyna się zdaniem parafrazującym Charlesa Dickensa (inaczej jest w „Lecie”, ale tam wprost mówi się o „Oliverze Twiście”). W każdym z tomów jedną z pobocznych bohaterek – a raczej tematem czy punktem odniesienia – staje się artystka: Pauline Boty, Barbara Hepworth, Tacita Dean, Lorenza Mazzetti.

Gdyby cykl Ali Smith był tygodnikiem opinii, to doniesienia z kraju i ze świata zajmowałyby cztery solidne strony, ale sekcja kultury pewnie dwadzieścia. W ten sposób pisarka zdaje się sugerować, że bez głębszego oddechu kultury nie potrafilibyśmy w odpowiedni sposób postrzegać współczesności. Bo ani medialny strumień informacji, ani zdrowy rozsądek nie pozwalają wyjść poza to, co dane wprost i pozornie niezmienne. Właśnie dlatego potrzebujemy bajek, baśni, literatury, opowieści, po prostu: wyobraźni. I snów, których pełno jest w tych powieściach.

To żadne pięknoduchostwo ani poszukiwanie ulgi od przytłaczającej współczesności. Szekspir, Dickens i Katherine Mansfield są tu rebeliantami pomagającymi w dziurawieniu obozowych ogrodzeń, które splatają się z pozostałymi wątkami „Pór roku”. I zacieśniają swój uścisk coraz mocniej: w „Jesieni” po prostu robią wyrwę w przestrzeni publicznej, w „Wiośnie” zamykają imigrantów, a w „Lecie”, za sprawą pandemii, zaczynają odgradzać pojedyncze ciała. Tak też – i to od pierwszego tomu – Smith traktuje brexit: jako katastrofę dotyczącą wyobrażeń o granicy. To nie tylko jakaś decyzja dotycząca polityki międzynarodowej kraju, ale przede wszystkim symboliczny wybór określający stosunek do tych, którzy przychodzą skądinąd.

Czasy

W powieści, która w założeniu ściśle wiąże się z arbitralnie wyznaczonymi okresami, problem granicy automatycznie zaczyna dotyczyć czasu. Tak wracamy do pytania porzuconego chwilę wcześniej – czym właściwie jest współczesność? Ali Smith specjalnie się nie patyczkuje: współczesność jest wszystkim. Tym, co z przeszłości, nawet odległej, przetrwało w pamięci i wrażliwości żyjących ludzi. Tym, co pozostawili po sobie ludzie dawno zmarli. I tym, co wciąż można w przeszłości odkryć.

Z tego powodu narracja tych powieści kompulsywnie skacze między czasami. W tym bardzo aktualnym pisarstwie jest więc miejsce na historie aktywistek sprzed ćwierćwiecza, na wspomnienia sprzed II wojny światowej i na opowieści o pisarce i pisarzu, którzy spotkali się na początku minionego wieku w szwajcarskim pensjonacie. Bo też książki – przypomina Smith ustami jednej ze swoich bohaterek – „mogą zawierać w sobie wiele czasów jednocześnie”. W tym również ten czas, kiedy czyta się je z oczywistym opóźnieniem w innym kraju i w innym języku, gdy tłumacz pozostawia w tekście ślad swojej własnej współczesności, przekładając „TRAITOR TRAITER” jako „ZDRAJCO ZDRADZIECKA MORDO”.

Ostatecznie Smith, tak przejęta ideą aktualności, kompletnie ją przenicowuje. To właśnie w tym miejscu „nowość” powieści spotyka się z tytułową cyklicznością pór roku: czas biegnący sprintem naprzód nagle wpada w koło obrotowe innego poczucia przemijalności. Historyczność zderza się z ahistorycznością, a nieokiełznana potrzeba komunikowania – z milczeniem świata roślinnego (podobny eksperyment, choć literacko zupełnie odmienny, przeprowadziła niedawno Julia Fiedorczuk w „Pod słońcem”).

Jednak jak wszystkie warstwy tej kompozycji, tak i dwa rytmy czasu w końcu się ze sobą splatają. Bo też jak inaczej można by pisać o porach roku, kiedy – za sprawą najpoważniejszej z katastrof, które wciąga w tryby swojej opowieści Smith – na ma już pór roku? Może dlatego Smith cykliczności dopatruje się też w historii, i kiedy pisze o współczesnych obozach dla imigrantów prowadzonych w Wielkiej Brytanii (debata o nich zyskała w 2018 r. nazwę „skandalu ­Windrush”), od razu uruchamia skojarzenia z obozami internowania dla obywateli niemieckich (gdzie Żydzi spotykali się ze zwolennikami Hitlera) podczas II wojny światowej, i nawet z kolonizacją Szkocji przez Anglików. Historia ma swoje pory, ale pory roku nie są już tym, czym były dawniej.

Są sposoby

Tym złym, który przewija się przez wszystkie tomy i odpowiada za groźne ogrodzenia, jest bezosobowa firma SA4A. Długo myślałem, że to tylko wymyślona nazwa. Ale czy to przypadek, że znalazły się w niej inicjały autorki i liczba tomów jej cyklu? Czy Ali Smith nie chce nam w ten sposób powiedzieć czegoś o sobie? I o naszej – a nie jakichś tamtych – skłonności do grodzenia przestrzeni, czasu i języka?

Jednak na przekór temu – więc może i na przekór sobie samej – Smith tworzy literaturę, która usiłuje być tak otwarta, jak to tylko możliwe. Jeśli „Pory roku” są powieściami epoki brexitu, to nie dlatego, że zaledwie rejestrują jego konsekwencje. One usiłują im się przeciwstawić. Smith pisze tak, jakby żadnych granic nie było. Szczególnie granic gatunkowych, więc do swoich powieści wciąga dokumenty, listy, SMS-y, tweety, nagłówki medialne, narracje miesza beztrosko z esejami i wypisami ze słownika etymologicznego, tu wrzuci kawałek zmyślonej powieści, tam spór o istnienie Boga, i każe swoim czytelniczkom co rusz zaglądać do encyklopedii. Widać w tym ślady eksperymentów z granicami tekstu literackiego – pomysły Eliota, Joyce’a, Woolf, Musila – ale Smith wyznacza im współczesne zadanie: przeciwstawiania się zamykaniu granic.

W tym odruchu przypomina jeszcze innego pisarza, W.G. Sebalda. Jeśli jednak Sebald był rozczarowanym melancholikiem, to Smith najwyraźniej nie traci wiary, że literatura coś może zdziałać. Podobnie więc jak matka w „Jesieni” bombarduje ogrodzenia „ludzkimi historiami i przedmiotami z mniej bezwzględnych, bardziej miłosiernych czasów”. I pisze tak, jak dziewczynka w „Wiośnie”, która nic sobie nie robi z granic, po prostu przechodzi przez bramy i płoty, żeby zjednywać sobie ludzi. „Są sposoby – zdradza jeszcze jedna z jej bohaterek – żeby przetrwać te czasy, i jednym z nich (...) jest kształt, jaki przybiera opowiadanie”.©

Ali Smith Wiosna; Zima; Jesień; Lato; w przekładzie Jerzego Kozłowskiego, W.A.B., Warszawa 2020, 2021.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Eseista, redaktor wicenaczelny magazynu „Dwutygodnik”. Autor książek „Hanka. Opowieść o awansie” (Czarne, 2024), „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata” (Czarne, 2021) oraz „Nieuchronny plagiat” (Wydawnictwo IBL PAN, 2017). Jego teksty można też znaleźć w „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2021