Nowe życie indiańskich totemów

Marius Barbeau sądził, że jego zadaniem jest ratowanie dziedzictwa indiańskiego, a sposobem na to miało być przekazanie dzieł ich rzemiosła do muzeów w Kanadzie i w Europie.

05.02.2023

Czyta się kilka minut

Totem ludu Nisga’a w Narodowym Muzeum Szkocji. Edynburg, luty 2014 r. / TOTEM POLES OF THE NASS / FACEBOOK
Totem ludu Nisga’a w Narodowym Muzeum Szkocji. Edynburg, luty 2014 r. / TOTEM POLES OF THE NASS / FACEBOOK

W Królewskim Muzeum w Edynburgu od 1930 r. wystawiony był jeden z najpiękniejszych słupów totemowych z Wybrzeża Północno-Zachodniego (obszar Ameryki Północnej od południowej Alaski po Oregon, od wschodu graniczący z Górami Skalistymi). Delegacja ludu Nisga’a znad rzeki Nass w północnej części Kolumbii Brytyjskiej już w sierpniu 2022 r. udała się do Edynburga w tej sprawie. Kilka miesięcy wcześniej Nisga’a wydali oświadczenie, że kanadyjski etnograf Marius Barbeau ukradł z ich wioski (jej mieszkańcy przebywali wtedy na sezonowym polowaniu i połowie ryb) totem wzniesiony na cześć Ts’aawita, wodza, który zginął około 1860 r. w międzyplemiennych walkach.

W grudniu 2022 r. Chris Breward, dyrektor Narodowych Muzeów Szkocji, oświadczył, że „osiągnięte zostało porozumienie, na mocy którego słup zostanie przeniesiony do ludu, do którego należy, i miejsca, gdzie jego duchowe znaczenie jest najlepiej rozumiane”.

Proste? Nie, nic w tej historii nie jest takie, jak się wydaje.

Odzyskać nasze opowieści

Słupy totemowe Indian z Wybrzeża Północno-Zachodniego to monumentalne rzeźby – sięgają nawet 25 metrów – pokryte przedstawieniami heraldycznymi z mitów i legend. Słupy należą do grup krewniaczych (nie „plemion”) i upamiętniają ważne dla rodu czy fratrii wydarzenia. Ustawiano je najczęściej przed domami albo dla oznaczenia grobów. Były czymś w rodzaju manifestacji praw rodziny, poświadczonych przez opowiadane w danym rodzie, symbolicznie wyobrażone narracje. Słupy drążono w pniach żywotników olbrzymich (w polskiej literaturze czasem błędnie tłumaczonych jako „cedry”). Opowieść czytało się z góry na dół, jako że poszczególne sceny i symbole rzeźbione były jedne pod drugimi.

„Usunąć je [z naszej ziemi], to jakby wyrwać rozdział konstytucji Kanady oraz najcenniejszy album ze zdjęciami rodzinnymi i umieścić je w muzeum w innym kraju, żeby cudzoziemcy mieli do nich dostęp codziennie” – powiedziała podczas pierwszej wizyty w Edynburgu członkini delegacji Nisga’a, Noxs Ts’aawit/Amy Parent, która jest też badaczką w Simon ­Fraser­ University.

Amy Parent napisała posłowie do książki o ponadnarodowym dziedzictwie Szkocji, która ukazała się w listopadzie („Scotland’s Transnational Heritage”, red. Emma Bon, Michael Morris). Przedstawia w nim historię i cele batalii Nisga’a o odzyskanie słupa totemowego z muzeum w Edynburgu: „Wchodzę w historię, która zaczęła się na początku czasu i miała się zakończyć ponad sto lat temu w wyniku kolonialnych wysiłków podjętych przez rząd Kanady i chrześcijańskie instytucje religijne, które usiłowały realizować milczący i jawny program ludobójstwa (…). Repatriacja słupa jest częścią większego projektu badawczego, który zmierza do zgłębienia filozofii i pedagogicznych praktyk tradycji rzeźbiarskiej Nisga’a jako formy produkcji i przekazu wiedzy, która obejmuje repatriację i wyrzeźbienie nowego [słupa]”.

I fragment, który uważam za najważniejszy: kolonialne „spojrzenie” wygenerowało „całą masę szkodliwej i błędnej wiedzy”, dlatego pragnieniem autorki – i w ogóle wszystkich Nisga’a – jest „rzucić wyzwanie zapisowi etnograficznemu, aby odzyskać, wyprostować [re-right] i napisać od nowa nasze opowieści, które wzmocnią nasze fundamentalne prawa człowieka, do godności i do samostanowienia”. Przekaz jest jasny: dzisiaj to Nisga’a chcą sami opowiadać swoją opowieść.

Do Edynburga trafił jeden słup totemowy. Wiele przedmiotów należących do Nisga’a (w tym inne słupy), zebranych przez Barbeau, znalazło się w Królewskim Muzeum Ontario w Toronto. Dzisiaj Nisga’a współpracują z muzeum nad sposobem „sprowadzenia z powrotem artefaktów na ziemię Nisga’a, aby uwolnić ich duchy i pozwolić na wypełnienie ich cyklu życiowego” (jak ujęła to Allison Nyce, inna badaczka pochodząca z Nisga’a).

„Królewskie Muzeum Ontario z kolekcją Mariusa Barbeau to miejsce, w którym naród Nisga’a może odzyskać siłę. Tak niewiele nam pozostało z naszej historii i kultury. Z winy chrześcijaństwa i szkół rezydencjalnych straciliśmy bardzo dużo (…). Musimy włączyć na nowo te artefakty do naszej społeczności” – przekonuje Nyce i przypomina, że kiedy w latach 70. XX w. delegacje rodzin Nisga’a wizytowały muzea w Ottawie i Toronto, ze zdumieniem oglądały imponujące kolekcje przedmiotów należących do ich przodków, często już nie znając ich funkcji.

Muzeum w Toronto zapowiedziało, że w porozumieniu z Nisga’a wykona replikę najwyższego ze słupów w swej kolekcji, słupa Sagaween, i zostanie ona przekazana potomkom rodu, do którego należał. W ostatnich latach muzeum odesłało także dwa słupy totemowe Indianom Haida.

Atmosfera totemów

Marius Barbeau, urodzony w 1883 r. w ­Sainte-Marie-de-Beauce w Quebecu, w poważanej rodzinie francuskich Kanadyjczyków, miał zostać księdzem albo notariuszem w rodzinnej miejscowości. Szybko jednak zniechęcił się do tych pomysłów.

Studiował antropologię na Oksfordzie i na Sorbonie. Dwiema grupami, którymi zajmował się wiernie przez całą karierę od czasu powrotu do Kanady, byli Indianie i wiejskie społeczności Kanadyjczyków francuskiego pochodzenia.

Odbył w sumie 28 podróży badawczych do osad francuskich w Quebecu, a także do społeczności irokeskich, hurońskich i przede wszystkim różnych grup Tsimshian w północnej części Kolumbii Brytyjskiej. Był badaczem i popularyzatorem „pierwotnej” (zarówno indiańskiej, jak i „ludowej” francusko-kanadyjskiej) sztuki i rękodzieła, upatrując w nich zarzewie, surowiec do ulepienia narodowej sztuki kanadyjskiej.

Barbeau był zafascynowany „atmosferą totemów” (jeden z jego naukowych artykułów nosi właśnie taki tytuł) i urzeczony ich pięknem. Tak o nich pisał w 1930 r.: „Ich dekoracyjny styl jest wyjątkowy i przewyższa w swej doskonałości wszystkie inne formy pierwotnej sztuki. Wyrażają one tubylczą osobowość i sztukę rzemieślniczą w sposób intrygujący i robiący wrażenie”.

Według Barbeau zlecającym wykonanie totemów do upamiętnienia znakomitego zmarłego członka rodu chodziło o zaprezentowanie swojej własnej tożsamości.

Ale zdarzało się też, że Indianie tworzyli je po prostu na sprzedaż białym. Gdy nastało chrześcijaństwo, czasem sami chwytali za siekiery, ścinali je i sprzedawali muzeom w Europie i Ameryce. Niektóre ozdobiły parki w miastach. „Te malownicze dzieła – podkreślał – można jednak w pełni docenić tylko w ich prawdziwym domu, na skraju oceanu, pośród żywotników i choin, w cieniu wyniosłych gór”. Dlaczego więc sam angażował się w ich przenoszenie do muzeów kanadyjskich i europejskich?

Uratować nietknięte

Barbeau i inni antropologowie usiłowali zachować dla potomności ślad „znikających” kultur tubylczych. Fotograf Edward Sheriff Curtis na początku XX w. utrwalił na 40 tysiącach fotografii przedstawicieli 80 plemion w „tradycyjnych” strojach i wykonujących tradycyjne prace – efektem była licząca 20 tomów publikacja „The North American Indian”. Prócz tego Curtis nagrywał wywiady i pieśni indiańskie, co dziś stanowi bezcenne źródło wiedzy nie tylko dla badaczy, ale i dla współczesnych Indian. Barbeau szedł w jego ślady; gromadził tubylcze artefakty i, jak mniemał, ratował je od zaginięcia.

W 1924 r. narzekał, że „dzisiejsi Indianie już nie są tym, czym byli, ich odwieczne zwyczaje odeszły, ich charakter przepadł”. Uważał, że zadaniem antropologa jest rekonstrukcja „autentycznych tubylczych kultur”, rzekomo nietkniętych wpływem białego człowieka. Sądził, że jego zadaniem jest ratowanie dziedzictwa indiańskiego, a sposobem na to było przenoszenie dzieł tubylczego rzemiosła do muzeów, głównie w Kanadzie, ale też w Europie.

Faktycznie, w muzeach słupy totemowe przetrwały. Barbeau zauważał, że już w jego czasach wiele z nich, pozostawionych w indiańskich wioskach, butwiało i ginęło naturalną śmiercią. Tyle że, przypominają dziś rdzenni mieszkańcy Wybrzeża Północno-Zachodniego, ich znikanie – „powrót do ziemi” – było czymś naturalnym i pożądanym. Dopełnieniem cyklu – jak ujmuje to Allison Nyce.

Z drugiej strony społeczności tubylcze same zaczynają organizować własne muzea i galerie, w których wystawiają odzyskane przedmioty. A kiedy stan artefaktów nie pozwala na przeniesienie, wymyślane są rozwiązania pośrednie, jak w przypadku słupa totemowego Sagaween.

Kim był Tsawit?

Co wiemy o szkockim totemie od samego Barbeau? Według opisu zawartego w jego dziele „Totem Poles” słup należał do ­Neestsawla, wodza fratrii Kruków znad rzeki Nass, i upamiętniał wodza Tsawita (miał być następcą Neestsawla), który podobno zginął w walkach z sąsiednią grupą ok. 1860 r. Totem powstał mniej więcej w latach 1863-1865 (tak wynika z relacji głównego informatora Barbeau, Lazarusa Moody’ego, przedstawionego jako wódz rodu Wilka w Gitrhadeen). Barbeau podaje, że właścicielką słupa była żona Moody’ego, ’Ntsitska. Antropolog opisał słup totemowy Tsawita jako jeden z „najwspanialszych i najstarszych w kraju”.

Zwróćmy uwagę, że Ts’aawit to indiańskie nazwisko Amy Parent, która w posłowiu do książki o szkockim dziedzictwie podaje też, że jej praprapraprababką była Joanna Moody (nazwisko informatora Barbeau) i że to ona kazała wyrzeźbić rzeczony słup totemowy na cześć Ts’aawita.

Nie jestem w stanie zbadać sieci pokrewieństwa Neestsawl–Ts’aawit–Moody ani ustalić historycznych i obecnych praw własności słupa. Ekscytująca byłaby hipoteza o XXI-wiecznej odsłonie dawnej totemowej rywalizacji grup krewniaczych. W sumie nic nadzwyczajnego, ale nie w tym rzecz.

Przejęcie

Rozpatrywanie w kategoriach prawdy i fałszu wypowiedzi dotyczących „kradzieży” i powrotu do ojczyzny słupa totemowego Ts’aawita nie pomoże nam zrozumieć tej historii. Bardziej przydatny jest koncept „wydarzenia epitomizującego”, ukuty w 1989 r. przez Raymonda Fogelsona, badacza dziejów i kultury Czirokezów. Fogelson mianem tym określał „opowieści, które kondensują, streszczają i dramatyzują długofalowe procesy historyczne”. Mówił o tych nie-wydarzeniach wprost jako wymysłach, które jednak posiadają „tak nieodparty walor i tak potężną moc wyjaśniającą, że szybko rozprzestrzeniają się w całej grupie i przybierają własną rzeczywistość etnohistoryczną”.

Czy zatem prawdą jest, że Barbeau ukradł totem? Nie wiemy tego na pewno. Dysponujemy tylko zarzutem współczesnych Indian oraz jego informacją, że zakupił go od konkretnej osoby. Jeśli wykopał go w wiosce opuszczonej tymczasowo, można mówić o kradzieży (jako etnolog powinien wiedzieć, że osady Indian na Wybrzeżu Północno-Zachodnim są sezonowe). Jeśli w opuszczonej od dawna osadzie – jego wina jest już mniej oczywista.

O innym ze słupów, o których tu mowa, tym z Sagaween, Barbeau pisał, że stał „mocno pochylony nad rzeką w opuszczonej wiele lat wcześniej wiosce, której mieszkańcy odeszli lub wymarli”. Według Nyce muzeum i Barbeau nie wiedzieli, że rodzina właścicieli wcale nie wymarła, więc tytuł własności pozostał przy niej. Ale nie oskarża nikogo o kradzież.

Tak czy inaczej, rzekoma kradzież jest właśnie wydarzeniem epitomizującym, ponieważ stanowi opowieść prawdziwą dla tych, którzy ją snują, i wyraża głębszą prawdę na temat procesu historycznego. Trudno odmówić racji Noxs Ts’aawit, czyli Amy Pater, kiedy pisze o utracie tubylczej autonomii i kultury z powodu działań białego człowieka. Antropologowie, mimo dobrych chęci, bywali forpocztami procesu uprzedmiotawiania rdzennych społeczności, nawet jeśli faktycznie zawdzięczamy im ocalenie ogromnego tubylczego dorobku.

Wystarczy wspomnieć Franza Boasa, który znacznie przyczynił się do usankcjonowania antropologii jako gałęzi badań w XX w., i z którym Barbeau utrzymywał kontakt. Boas przedstawiał się Indianom z Wybrzeża Północno-Zachodniego jako wódz z dalekiego kraju, a zyskiwał ich zaufanie wydając uczty, podczas których kupował tanio maski i koce. W ramach „ratowania tego, co się da”, amerykańscy i europejscy antropolodzy dopuszczali się grabienia indiańskich grobów, łącznie z wykopywaniem szkieletów. Boas przyznawał wprawdzie, że „wykradanie kości z grobów nie jest przyjemne, ale ktoś to musi robić”.

Mierzenie czaszek posłużyło mu do naukowego orzeczenia, że popularna wtedy idea czystej rasy jest absurdalna, ponieważ „w obrębie tego samego plemienia znaleźć można bardzo różne czaszki”. Ale też na tej działalności zarabiał, sprzedając czaszki Państwowemu Muzeum w Waszyngtonie, Muzeum w Berlinie oraz pokazując je na Wielkiej Wystawie Kolumbijskiej w Chicago w 1893 r. „Tej nocy śniły mi się czaszki i kości – pisał w 1888 r. – Bardzo nie lubię pracować z tymi rzeczami, tzn. nie lubię ich zbierać. Co innego posiadać” (skądinąd Boas bronił tradycyjnej kultury Indian Wybrzeża Północno-Zachodniego m.in. zwalczając wydany przez rząd kanadyjski zakaz ceremonii potlaczy).

Barbeau, o ile mi wiadomo, czaszek nie wykopywał, ale kupował słupy totemowe i odsprzedawał je muzeom. Sam więc też korzystał. A społeczności tubylcze pozbawiane były ważnych elementów swojej kultury albo – zależy jak na to spojrzeć – oddawały je na przechowanie.

„Zbiory Barbeau nadal będą odgrywały ważną rolę w naszej historii, ale to my, naszymi opowieściami ustnymi, będziemy nadawać mocy jego słowom. Należy pamiętać, że to nasze ustne opowieści zawierały prawdziwą historię; materiał Barbeau uzupełniał prawdę, którą nieprzerwanie posiadali pierwsi właściciele” – puentuje Allison Nyce.

„Odnaleźć nasze prawdziwe ścieżki” – takie słowa usłyszałem kiedyś od mojej informatorki z grupy Nanticoke-Lenni Lenape z południowego New Jersey, kiedy opowiadała o tym, jak jej społeczność próbuje „przypomnieć sobie” indiańskie zwyczaje. Przez lata uważana za „ludność kolorową”, w której wymieszały się krew „biała”, „czarna” i tubylcza, w ostatnich dekadach postanowiła uwypuklić swoje korzenie indiańskie. Wydaje mi się, że Amy Pater, Allison Nyce, Nisga’a i tubylcze społeczności na całym świecie próbują dziś robić właśnie to: w poszukiwaniu „autentyczności” (tej samej, której ocalenia pragnął Barbeau!) snują własną wersję opowieści, by w ten sposób odzyskać podmiotowość – bo przejmując kontrolę nad własną przeszłością, rewindykują także prawo do decydowania o swojej przyszłości. ©

 

Autor jest dziennikarzem i antropologiem. Opublikował książkę „Odnaleźć nasze prawdziwe ścieżki” o politykach tożsamościowych współczesnych grup indiańskich na Wschodnim Wybrzeżu USA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Nowe życie totemów