Pomówmy o samotności. Jak się z nią zmierzyć?

Kosztuje miliardy, unieszczęśliwia miliony, zabija tysiące. Jej epidemię dostrzegły Stany Zjednoczone i niektóre kraje Europy. Polska jeszcze nie.

18.07.2022

Czyta się kilka minut

 / PHOTOBANK / STOCK.ADOBE.COM
/ PHOTOBANK / STOCK.ADOBE.COM

Studentka A.: „Pojawia się, gdy ­jestem na uczelni, nie znam ludzi (...); gdy czuję się niezauważona, ignorowana (...); gdy zawiodę się na ludziach, którym ufałam, przypomnę sobie o ludziach, których straciłam”.

Prof. Zofia Dołęga, psycholożka Uniwersytetu SWPS, badaczka samotności: – Żywi się często przeszłością i przyszłością. Była bolesna strata, deficyt, a jest lęk, że takie straty się powtórzą. Bywa więc, że się w nią osuwamy.

Studentka B.: „Zapewniam sobie bardzo dużo zajęć, aby nie mieć czasu na pamięć o samotności. Po ciężkim dniu łatwiej zasnąć, zanim zacznę płakać”.

Prof. Dołęga: – Może być emocjonalna, to ta najbardziej pierwotna. Może być społeczna, wtedy dotyczy relacji w grupie. I egzystencjalna: coraz więcej z nas czuje się samotnymi z tym, że świat staje się pozbawiony sensu, niezrozumiały, niesterowalny.

Studentka C. (cytaty za raportem z badań dr Joanny Wrótniak z UMCS): ­„Odbiera radość, przez nią traci się ­pewność siebie, często też popada w ­depresję”.

Prof. Dołęga: – Jest jak choroba. Podwyższony kortyzol, zwiększona czujność, przyspieszony rytm serca. Potrafi zabić.

Epidemia – mówią o niej od kilku lat eksperci.

Więzienie jak ukojenie

W nagłówkach amerykańskich gazet pojawiła się przed epidemią COVID-19. W 2018 r. „The Washington Post” tak właśnie („We have an epidemic of loneliness”) zatytułował jeden z tekstów, pisząc, że to samotność – nie otyłość, nie choroby serca, nie nowotwory – stanowi największy narodowy problem zdrowotny. Jedno z badań wykazało, że połowa Amerykanów czasem, często lub zawsze czuje się samotna.


CZYTAJ TEŻ

NEURONAUKOWIEC O SKUTKACH SAMOTNOŚCI: DRUGI CZŁOWIEK DAJE ZDROWIE


Na wyższy pułap społecznej świadomości temat wyniosła amerykańska ekonomistka Noreena Hertz, publikując książkę „The Lonely Century” (w lutym, pod tytułem „Stulecie samotnych”, ukazało się polskie wydanie; przekład: Patrycja Zarawska). To z niej świat dowiedział się, że współcześnie znacznie rzadziej niż nawet dekadę temu wykonujemy cokolwiek z innymi ludźmi – od wychodzenia do kościoła czy synagogi, przez jedzenie wspólnych obiadów, aż po uprawianie seksu; że samotność to więcej niż brak bliskich, nawet brak poczucia akceptacji czy przynależności (autorka wiele miejsca poświęca poczuciu samotności polityczno-ekonomicznej); że wywołuje choroby. I że człowiek jest w stanie zrobić wiele, by z samotności się wyrwać: np. Japończycy popełniają drobne kradzieże, by wreszcie – choćby i za więziennymi kratami – pobyć z innymi.

„Chcę zmierzyć się z tym wyzwaniem dla naszego społeczeństwa” – ogłosiła ponad cztery lata temu premier Wielkiej Brytanii Theresa May, powołując ministrę ds. samotności. Podobnie – już w czasie epidemii – uczyniła Japonia. Unia Europejska poświęciła temu zjawisku wiele badań, choćby raport porównujący samotność przed i w czasie epidemii. Pokazał on, że Europa AD 2020 cierpiała na poczucie osamotnienia ponad dwa razy bardziej niż w 2016 r.

Dane z Polski są nie mniej alarmujące. Po pierwsze, stopniowo zwiększa się u nas odsetek jednoosobowych gospodarstw bez dzieci. Wzrasta też – ważniejsza dla badaczy zjawiska niż sama izolacja – skala poczucia samotności. Ten sam unijny raport pokazał, że o ile w 2016 r. na pytanie o to poczucie w ciągu dwóch tygodni poprzedzających badanie twierdząco odpowiadało 9,4 proc. Polaków, o tyle w trakcie pandemii było to 26 proc.

Polskie, niezbyt liczne badania na ten temat skupiają się tradycyjnie na jednej grupie – seniorach.

Polska rodzinna, tylko co z tego

„Niektórzy dyrektorzy chwalili się, że zrobili ze swoich domów (...) Alcatraz” – opowiadał mi na początku epidemii Adam Zawisny, m.in. ekspert od funkcjonowania zamykanych wtedy na cztery spusty domów pomocy społecznej. Dodawał, że „to izolacja zaczyna być największym zagrożeniem. Od mieszkańca łódzkiego DPS-u usłyszeliśmy, że jeśli nic się nie zmieni, może sobie coś zrobić”. Słowa Zawisnego były prorocze. Wiele DPS-ów utrzymywało status warowni miesiącami.

Jesienią 2020 r. dr hab. Paweł Kubicki, gerontolog SGH, tłumaczył mi, co dzieje się z mieszkańcem DPS-u, który na nikogo nie czeka. „Proszę to sobie wyobrazić – mówił. – Jestem sam przez większość czasu, ale od czwartku myślę już powoli o sobotniej wizycie kogoś bliskiego (...) A jeśli taka wizyta mnie nie czeka – planuję wypad do fryzjera albo kawiarni. Jeśli niczego takiego w najbliższej perspektywie nie ma, kładę się do łóżka i z niego nie wstaję. A gdy taki stan rzeczy utrzymuje się (...) przez miesiące, to zaczynam gasnąć”.

„Śmierć z samotności” to dowiedziona w badaniach prawidłowość: – Psycholog społeczny John Cacioppo wykazał, że ten wirus rozwija się szybciej tam, gdzie ludzie są sami – mówi prof. Dołęga. – Badacze przyglądali się dzielnicom, z których wyjeżdżali masowo młodzi, zostawiając starszych. Chorowali oni częściej i umierali szybciej niż w ogólnej populacji.

PolSenior, jedyne tak przekrojowe i kompleksowe badanie sytuacji osób starszych, którego druga edycja miała miejsce przed pandemią, pokazało, że 11 proc. mężczyzn powyżej 60. roku życia i 27 proc. kobiet mieszka w pojedynkę [zob. ramkę o specyfice samotności kobiet na str. 16 – red.].

– Te wskaźniki będą wzrastać – nie ma wątpliwości prof. Piotr Szukalski, demograf Uniwersytetu Łódzkiego. – W liczbach bezwzględnych, bo będzie coraz więcej seniorów, i jeśli chodzi o odsetki, bo będzie rósł udział w tej grupie osób powyżej 80. roku życia, siłą rzeczy mieszkających najczęściej w pojedynkę.

Wzrasta też poczucie samotności: towarzyszy ono czasami więcej niż co czwartej kobiecie i niemal co piątemu mężczyźnie powyżej 60. roku życia. Badania PolSenior2 pokazują też, jak bardzo z samotnością sprzężona jest depresja. O ile objawy tej choroby występują u 13 proc. prawie nigdy nieodczuwających samotności, o tyle wśród odczuwających ją prawie zawsze to aż 74 proc.

W innych badaniach można odnaleźć zaskakujące wnioski. Dr Anita Abramowska-Kmon, demografka SGH, przeanalizowała publikowane kilka lat temu dane z projektu „SHARE: 50+ w Europie”. W porównaniu z innymi krajami osoby starsze w Polsce miały największą, bo sięgającą średnio niemal 10 osób sieć rodzinną (wnuki, dzieci, rodzeństwo, małżonkowie), podczas gdy np. w Estonii, Grecji czy Niemczech wartość ta nie przekraczała 7.

Tyle że gdy badaczka przyjrzała się innemu wskaźnikowi – wielkości tzw. sieci społecznej, czyli rodziny i przyjaciół, z którymi respondent „może porozmawiać o swoich problemach” – zobaczyła Polskę z pozycji lidera lądującą w ogonie stawki. O ile w Austrii czy Szwajcarii przeciętna osoba powyżej 65. roku życia ma obok siebie ponad 3 takie osoby, w Polsce wartość ta nie przekracza 2,35.

– W tej sieci wymieniane jest przeciętnie jedno dziecko seniora, choć przecież w rodzinach bywa ich dwójka, trójka i więcej – relacjonuje dr Abramowska-Kmon. – Polski senior ma też niewielu przyjaciół od serca: przeciętnie tylko 0,15 na osobę, podczas gdy w Austrii, Belgii, Szwecji czy Francji wskaźnik ten przekracza 0,6.

Mobilność młodych: to najkrótsza odpowiedź autorów PolSeniora na pytanie o podglebie samotności starszych. Kacper Fic, psychoterapeuta z warszawskiej poradni psychologicznej Sensity, która reklamuje się m.in. pomocą dla samotnych, dodaje, że na osamotnienie statystycznego seniora składa się też drugi komponent: – Wychował się w innych czasach, więc nie mieści mu się często w głowie, że można mieć gromadkę dzieci i wnuków, a widzieć ich tylko dwa razy do roku. Wielu boi się też oskarżenia, że się narzucają, więc przeżywają samotność w milczeniu – mówi.

Tożsamościowe moratorium

„Siedzę sobie w gabinecie na piętrze i przychodzi do mnie 8-letni chłopiec. Zachwycony, że jakiś dorosły z nim rozmawia, patrzy na niego, jest na nim tylko skupiony. Widać, że to są dla niego krótkie chwile szczęścia” – opowiadał „TP” w samym środku epidemii Krzysztof Sarzała, pedagog i socjoterapeuta Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Dodawał, że słowo-klucz opisujące dziś dzieci i nastolatków to „brak”. Podczas lockdownu brak rówieśników, poza nim brak rodziców. I szkoły, która jest „zafiksowana na Zoomach, Teamsach, łączeniach. Na wypełnianiu papierów, na wymaganiach dyrektorki. Na didaskaliach. Ci, którzy powinni być na tej scenie najważniejsi, są w tle”.

Znowu, pandemia tylko wyjaskrawiła problem: – Od dawna się mówi, że nie ma nikogo bardziej samotnego od nastolatków – mówi prof. Dołęga. – Bo też nie ma drugiego takiego okresu w życiu. Dzieją się już procesy, które można nazwać wykluwaniem się dorosłego, a coraz częściej nie ma kto nastolatkom w tej drodze towarzyszyć.

Badania prof. Dołęgi prowadzone przed pandemią na grupie ponad 1400 nastolatków pokazały, że około 30 proc. młodych ludzi odczuwa samotność o przynajmniej średnim nasileniu.

Nie lepiej jest z grupą tzw. młodych dorosłych. Brytyjskie badanie BBC Loneliness Experiment z 2018 r. pokazało, że o ile wskaźniki samotności w większości grup oscylują wokół 30 proc., w grupie 16-24 lat szybują do 40 proc.

W Polsce osoby w wieku studenckim badała w 2020 r. cytowana już dr Wrótniak. Na pytanie: „czy zdarza się, że czujesz się samotny?” – „zdecydowanie tak” lub „raczej tak” odpowiedziała ponad połowa respondentów. Większość przyznawała, że sama wizja samotności jest dla nich przerażająca. „Boję się, że spędzę całe życie sama, patrząc na szczęście innych” – zwierzała się jedna z badanych osób. Autorka raportu zapytała studentów, jak z samotnością walczą. Jeden odpowiedział, że żyje dalej, bo samotność czuł już tyle razy, że stała się ona częścią życia. Inny stwierdził: „Myślę, najczęściej też płaczę i łapię doła”.

– O tym okresie życia mówi się, że to tożsamościowe moratorium, czyli szukania siebie – mówi prof. Dołęga. – Tyle że to moratorium bardzo się wydłużyło. Po studiach młodzi ludzie tkwią w stanie nieważkości, na co świat im, inaczej niż kiedyś, pozwala. To quasi-dzieciństwo, np. mieszkanie z rodzicami do 35. roku życia, paradoksalnie zwiększa poczucie nieosadzenia w życiu i samotności.

Kacper Fic w historiach przychodzących doń młodych dorosłych widzi lęk przed bliskością: – Wielu czuje, że muszą być „jacyś”, by zasłużyć na uczucia. Jacyś, czyli bogatsi, lepiej wykształceni, z sukcesami. Do takich postaw jesteśmy przyuczani już w dzieciństwie. Ten wzorzec warunkowanej miłości skazuje nas na większą samotność.

Przytulanie na godziny

Esemes przychodzi o 5.21 w niedzielny poranek: „Mogę zaproponować 12.30”. Wszystko przez wypchany grafik: w tygodniu Anna pracuje na etacie, w weekendy przytula – tym razem klient zajął całą sobotę, a potem pół niedzieli, od siódmej do dwunastej.

Gdy się łączymy, widzę rozpromienioną twarz kobiety w okolicach trzydziestki, która patrzy pewnie w oko kamery. Czerwony, dwuosobowy materac, na którym siedzi po turecku wyprostowana jak struna, odróżnia się od śnieżnobiałego tła ścian. Po drugiej stronie lokalu leżą karimaty – by je pokazać, Anna podnosi się energicznie wraz z komputerem i robi prezentację. Pokaże też rolety: gabinet jest na parterze, a klient musi się czuć bezpiecznie. Zwłaszcza że za oknem widać ruchliwy parking, a za nim plac zabaw.

Jesteśmy w centrum Wrocławia, ale początek to Warszawa. To tu od osób napotykanych zawodowo coraz częściej słyszała o braku i niepewności: – O nienakarmionej potrzebie kontaktu, braku uważności i zrozumienia wobec własnego ciała, bliskości, dotyku – precyzuje Anna. – W dodatku sama przeżyłam odrzucenie, bycie „niewystarczającą” dla innych. Praca z ciałem i m.in. doświadczenie przyjaznego, platonicznego dotyku pomogły mi znaleźć w sobie miłość i poczucie akceptacji.

Najpierw zatrudnia się w warszawskiej firmie oferującej przytulanie. Potem koordynuje pracę innych przytulaczy. Wreszcie zakłada własną działalność. Koszt usługi to dziś 150 zł za godzinę, ale w promocji cena spada nawet do 100 zł.

Początek sesji: medytacja prowadzona, czyli moment, w którym Anna czerpie z jogi, chcąc wprowadzić klienta w „tu i teraz”. Potem jest zwykle ustalanie granic – bywają osoby nienawykłe do bliskości. Wtedy Anna i klient trenują: kontakt wzrokowy, dotyk dłońmi na zasadzie lustra, głaskanie. Samo przytulanie to wszystkie możliwe pozycje: tradycyjnie, czyli na misia, na tzw. kotka, czyli głowa klienta na kolanach Anny lub w pozycji „łyżeczki”. Oryginalne życzenia?

– Np. prośby o przytulanie lub gładzenie po głowie tak, jak przytula się i gładzi dziecko. Dość często bywa, że rozluźniony klient na jakiś czas zasypia.

Pytam o ryzyko, że ktoś odczyta przytulanie jako usługę seksualną. Anna już podczas rozmowy telefonicznej informuje, że to usługa platoniczna, a potem klient podpisuje jeszcze regulamin. Po co więc przychodzą?

– Są ludzie po trudnym doświadczeniu z dotykiem, potrzebujący odzyskać zaufanie – wylicza Anna. – Inni odczuwają jakiś brak, np. w relacjach. Bywają osoby aseksualne, szukające nienacechowanej erotycznie bliskości. I tacy, którym ten dotyk pomaga w ponownej akceptacji ciała. Zdarzają się osoby, które nie lubią swoich nóg, kolan, łopatek – gdy wspólnie, za ich przyzwoleniem, te części dotykamy, otwierają się na głębokie odczuwanie, nawet jeżeli bywa to trudne.

Ten sektor usług opisała w 2021 r. reporterka Oktawia Kromer w książce „Usługa czysto platoniczna. Jak z samotności robi się biznes”. Napisała m.in. o „szybkich randkach”, czyli grupowych spotkaniach, podczas których uczestnicy co kilka minut przesiadają się od stolika do stolika, by poznawać kolejne osoby (jedna z uczestniczek opowiedziała Kromer, jak pewnego ranka zobaczyła na swojej łydce oparzenie od mającej ją ogrzewać w nocy baryłki z wrzątkiem: „Może natura chciała mi w ten sposób powiedzieć, że człowiek powinien grzać się od człowieka?” – mówi). Prześledziła rynek biur matrymonialnych. Opisała „doradców” oferujących klientom kursy skutecznego podrywu z treningami „w terenie” („Podczas dwudniowych praktyk na trasie od stacji metra Centrum do Dworca Centralnego (...) Arek zagadnął około czterdziestu dziewczyn”).

Nakreśliła też historię komercyjnego przytulania: od mężczyzny, który w 2004 r. na australijskiej ulicy zaczął oferować „darmowe przytulenia”, przez innego, który po jakimś czasie stanął obok niego, proponując „przytulenia ekskluzywne” za jedyne dwa dolary, aż po profesjonalne firmy. Opowieść o polskich początkach, sięgających warszawskiej, dziś już wygasłej działalności marki przytulanie.pl, autorka opatrzyła krytyką ze strony ekspertów: że to rodzaj pseudoterapii; że przytulanie za pieniądze ma się nijak do tego z bliskimi.

Z tą krytyką nie zgadza się Anna: – Przytulając, otwieram się na ukochanie człowieka jako żyjącej istoty oraz na to, że mu pomogę. Nie wiem, czy ktoś w tej branży byłby w stanie przytulać mechanicznie, a potem przyjmować za to pieniądze. Poczucie bliskości jest tworzone w równym stopniu przez obie strony.

– Pani się z tymi osobami nie zaprzyjaźni, nie zlikwiduje ich samotności – zauważam.

– Człowiek jest w stanie utrzymać znajomości z ok. 150 osobami, więc z klientami pozostajemy w relacjach zawodowych. Skąd jednak wniosek, że relacja, za którą płacimy, nie może być autentyczna i bliska? – pyta retorycznie Anna.


Robin Dunbar, psycholog i antropolog: Jest pewna fundamentalna miara siły więzi emocjonalnej – to ilość czasu spędzanego wspólnie, np. na jedzeniu i piciu, śmianiu się, rozmawianiu.


 

„Gospodarkę samotności” sportretowała też Noreena Hertz. Opisała m.in. historię człowieka, który wpadł w nałóg umawiania się na płatne przytulanie, czego efektem stały się miesięczne wydatki na poziomie 2 tys. dolarów, a także przeprowadzka z mieszkania do... samochodu. I rosnący w siłę rynek „robotów społecznych”. Pocieszających, klepiących w ramię czy personalnie pozdrawiających („Dzień dobry, Setsuko-san. Dobrze spałaś?” – słyszy co ranek 87-letnia Japonka, do której przed zakupem długo nikt nie mówił po imieniu).

Wśród setek złych Hertz ma też jedną dobrą wiadomość: ekonomia samotności to również przerwany chwilowo przez pandemię renesans – co prawda już skomercjalizowanych – zgromadzeń i wspólnot. Dużych festiwali, celebrowanych przez nowojorskich milenialsów spotkań z gremialnym malowaniem czy haftowaniem, grupowych zajęć fitnessu czy jogi. „W czasach, kiedy uczęszczanie do kościołów przeżywa dramatyczny kryzys, praca wpędza ludzi w coraz większą samotność, zamykają się kluby młodzieżowe i ośrodki kultury (...), skomercjalizowane wspólnoty przejmują rolę katedr XXI wieku” – notuje autorka.

Cena samotności

Hertz pisze też o ekonomicznym rewersie usług dla samotnych – kosztach, jakie w związku z tą epidemią ponoszą państwa. Jeszcze przed pandemią w USA obliczono, że izolacja seniorów kosztuje narodowy system ubezpieczeń prawie 7 mld dolarów rocznie, czyli „niemal tyle samo, ile wynoszą wydatki związane z wysokim ciśnieniem krwi”. Z kolei samotni Brytyjczycy po pięćdziesiątce to dla służby zdrowia koszt 1,2 mld funtów, „czyli tyle, ile wydaje (...) całe Ministerstwo do spraw Mieszkaniowych, Władz Lokalnych i Samorządów”.

Prof. Elżbieta Mączyńska, ekonomistka związana z SGH, zauważa, że choć w Polsce nikt nie kwapi się do podobnych analiz, milionowe koszty widać gołym okiem: choroby wywołane samotnością – leczenie, mniejsza efektywność, krótsze życie – kosztują i państwo, i biznes.

– Liczy się też cena mieszkania i życia w pojedynkę – mówi ekonomistka. – Np. koszt utrzymania gospodarstwa jednoosobowego, a tych jest coraz więcej, jest per capita znacznie wyższy niż w przypadku wieloosobowych.

Prof. Mączyńska dodaje, że tam, gdzie potraktowano samotność jako społeczny problem, nie zrobiono tego wcale z altruistycznych pobudek: – Do Theresy May, która zdecydowała się powołać ministerstwo ds. samotności, zaczęły po prostu napływać sygnały od przedsiębiorców, którzy dostrzegli u pracowników większą częstotliwość chorób, zwolnień i coraz większą bezradność w relacjach. Powiązali te problemy z samotnością, wyliczyli koszty, a potem zawieźli raport do pani premier.

Według ekonomistki SGH współczesny, stechnologizowany rynek nie tylko na samotność odpowiada, ale też zjawisko to napędza: – Możemy przez rok nie wychodzić z domu, a żyć. Pracować, kupować, uczyć się. Noreena Hertz pisze, że duża część Japończyków potrafi przez dwa tygodnie nie zamienić z nikim słowa, nawet przez telefon, funkcjonując przy tym „normalnie”.

To nie jest kraj dla samotnych ludzi

Skąd właściwie do nas przychodzi?

Z technologicznego postępu, powiadają jedni, zwracając uwagę, że np. urządzenia ekranowe i media społecznościowe nie tylko odciągają nas od ludzi, ale stopniowo demolują nasze społeczne kompetencje.

– Mamy kolejną już, czwartą rewolucję przemysłową, po tej pierwszej, którą symbolizuje maszyna parowa, a następnie przejściu do ery elektryczności i do tej komputerowej – mówi prof. Mączyńska. – Sztuczna inteligencja, która jest symbolem czwartej rewolucji, oferuje nam wspaniałe możliwości, ale i nasila samotność. Piąta, która już staje u wrót, to roboty współpracujące ze sobą i podejmujące decyzje za człowieka. Byłam sceptyczna, gdy parę dekad temu przeczytałam w „Trzeciej fali” Alvina Tofflera, że w przyszłości będziemy siedzieć w domach w bamboszach, bo i edukacja, i praca, i zakupy będą online, choć to słowo u Tofflera nie padało. Kiedyś nawet na studenckim spotkaniu wzniosłam toast, żeby prognozy Tofflera się nie sprawdziły. Sprawdziły się.

Z kulturowych przemian, rozpadu więzi rodzinnych – dopowiadają inni.

Noreena Hertz praźródeł problemu szuka w latach 80. i narodzinach neoliberalizmu. Dlatego w rozdziale „Jak trzymać się razem w rozpadającym się świecie?” pisze, że nastała pora „na wdrożenie kapitalizmu w większej mierze opartego na trosce i życzliwości”. W praktyce oznaczałoby to wedle autorki „Stulecia samotnych” np. poważne zmiany w polityce społecznej, zdrowotnej czy edukacyjnej.


Czas przyjaźni: Czujemy się lepiej i jesteśmy zdrowsi, gdy mamy pewność, że stanowimy część czegoś większego i jesteśmy ważni dla innych.


 

Polska samotność – na razie niewidzialna dla rządzących, ale też w dużej mierze dla biznesu i nauki – dopiero się rozpędza: wiele rzeczy urządziliśmy tak, jakbyśmy chcieli czym prędzej dobić do światowych liderów.

Choćby edukację – dziś pole wyścigu i gonitwy, jakich nie powstydziłaby się niejedna prężna korporacja.

Albo system ochrony zdrowia: – W kraju, w którym jest kilkuset geriatrów, a połowa nie pracuje w zawodzie, trudno mówić o jakiejkolwiek reakcji systemu na starzenie się społeczeństwa i samotność seniorów – zauważa prof. Szukalski.

Polityka społeczna? Została zbudowana, jak mówił mi półtora roku temu dr Kubicki, „dla społeczeństwa, którym w coraz mniejszym stopniu jesteśmy”, bo jej podmiotem „jest dzisiaj rodzina z dziećmi, a nie pojedynczy człowiek czy społeczność lokalna. Ta sama rodzina, która zawsze była alibi dla bezczynności państwa w budowaniu systemu wsparcia dla osób z ograniczoną samodzielnością, teraz często nie spełnia swojej tradycyjnej roli”.

Nawet okręt flagowy polskiej polityki, wysiłki na rzecz wyższej dzietności, płynie napędzany tylko jednym sprawnym żaglem: 500 plus. – Nie oferuje rodzinnej infrastruktury: odpowiedniej liczby pediatrów, psychologów, świetlic, żłobków itp. – mówi prof. Mączyńska. – Panuje tzw. sprywatyzowany keynesizm: rodzice muszą sobie to wszystko zapewnić, a nie wszystkich na to stać. W tej sytuacji trudno się spodziewać, by wskaźnik dzietności wzrastał. A przecież ta sytuacja pogłębia samotność, i to w dwojakim sensie: relacji „poziomych”, bo będzie coraz więcej jedynaków, i pionowych, bo starzejący się rodzice, dziadkowie, kiedyś mający do dyspozycji kilkoro dzieci czy wnuków, teraz będą mieli jedno lub wcale.

„Oby dzięki tej książce – życzy na okładce polskiego wydania dzieła Hertz Jacek Santorski – sto lat samotności zamieniło się w sto lat czułości”.

Na razie się na to nie zanosi. ©℗

SAMOTNOŚĆ: RODZAJ ŻEŃSKI

27 proc. kobiet w przedziale 65 plus mieszka w pojedynkę, podczas gdy ten sam wskaźnik dotyczący mężczyzn wynosi 11 proc. Także wdowieństwo to w zdecydowanej większości los kobiet. Niekorzystna dla nich proporcja związana jest z dłuższym przeciętnym trwaniem życia i rośnie wraz z wiekiem, osiągając największą rozpiętość w grupie osób sędziwych (80 plus).

28,7 proc. starszych kobiet czuje się czasami samotna, podczas gdy wśród mężczyzn to 18,4 proc. Często lub zawsze do tego uczucia przyznaje się ponad 8 proc. kobiet i ponad 4 proc. mężczyzn. Badania brytyjskie pokazują z kolei, że to kobiety mają większą trudność z przyznaniem się do poczucia osamotnienia – częściej odbierają ten stan jako stygmatyzujący i wstydliwy.

2,5 miliona polskich rodziców opiekuje się na co dzień swoimi dziećmi samemu. Tu też życie w pojedynkę ma twarz kobiety: stanowią one 85 proc. ogółu samotnych rodziców. Tymczasem kwota zaległości mieszkających z dala od swoich dzieci rodziców, którzy nie płacą alimentów, wynosiła w 2020 r. ponad 11 mld złotych. Również z tego powodu osoby samotnie wychowujące potomstwo należą do grup najbardziej zagrożonych ubóstwem.

48 proc. Takiemu odsetkowi żyjących w Europie samotnych matek grozi właśnie ubóstwo i wykluczenie. Wśród mężczyzn wychowujących w pojedynkę dzieci ten sam wskaźnik wynosi 32 proc. Także w całej Europie – podobnie jak w Polsce – kobiety stanowią zdecydowaną większość samotnie opiekujących się potomstwem.

76,7 proc. starszych kobiet, które prawie zawsze czują się samotne, cierpi w Polsce na depresję. Analogiczny wskaźnik wśród mężczyzn jest o dziewięć punktów procentowych niższy.

Źródła: „Raport o samotności” Szlachetnej Paczki, PolSenior2, BBC Loneliness Experiment.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2022