Siedem filarów

Robin Dunbar, psycholog i antropolog: Jest pewna fundamentalna miara siły więzi emocjonalnej – to ilość czasu spędzanego wspólnie, np. na jedzeniu i piciu, śmianiu się, rozmawianiu.

27.12.2021

Czyta się kilka minut

 / VICTORIA JONES / PA / GETTY IMAGES
/ VICTORIA JONES / PA / GETTY IMAGES

ŁUKASZ LAMŻA: A więc zajmujesz się zawodowo nauką o przyjaźni. Czujesz się ekspertem w tej dziedzinie?

ROBIN DUNBAR: Wszyscy jesteśmy w tej dziedzinie ekspertami. To bardzo trudny temat do badań, bo myślę, że na poziomie intuicyjnym naprawdę świetnie te problemy rozumiemy. Richard Dawkins powiedział kiedyś, że robisz dobrą i interesującą naukę wtedy, jeżeli ludzie reagują na nią mówiąc: „Jasne, zawsze to wiedziałem!”. Tak jest trochę z moją nauką o przyjaźni – wiele z tego, co wychodzi z naszych badań, to wiedza powszechna. Na przykład wszyscy wiemy, że mamy wąskie grono najbliższych przyjaciół, potem kumpli, potem znajomych...

Ale nie każdy z nas myśli o ściśle określonych kręgach o określonej liczebności.

No rzeczywiście – ale tak wychodzi z badań.

Jakich badań?

Rozmaitych. Analizujemy np. dane telefoniczne – częstość wykonywania połączeń do poszczególnych osób, czas trwania rozmów – ale też częstotliwość wysyłania pocztówek i listów, esemesów, maili, komunikatów w mediach społecznościowych...

Dane zdobyte jawnie?

Tak (śmiech). Nie musimy pukać do Cambridge Analytica i prosić ich o wykradzione prywatne dane milionów ludzi. Opieramy się na danych dostępnych publicznie albo udostępnionych dobrowolnie dla celów badań.

Co jeszcze?

Zbieramy dane fizjologiczne, jak poziomy hormonów, robimy badania ­neurologiczne. Z drugiej strony są też ankiety – np. prosimy respondentów, aby wypisali wszystkich ludzi pojawiających się w ich życiu, a następnie podali dodatkowe dane na ich temat: typ relacji, częstość spotykania się, rozmów, ilość wspólnie spędzanego czasu, albo żeby przypisali każdej osobie liczbę oznaczającą emocjonalną bliskość. Korzystamy też z cudzych wyników publikowanych w literaturze na przestrzeni dziesiątków lat, również etnograficznych, dotyczących np. społeczności zbieracko-łowieckich. I z tych wszystkich badań wynika jednoznacznie, że nasz świat społeczny zorganizowany jest w kręgi wyraźnie od siebie oddzielone.

Poziomy bliskości?

Tak. Najbardziej wewnętrzny krąg liczy ok. 5 osób, potem następne 15, 50, 150, 500 i, wciąż jeszcze niepotwierdzony, krąg o liczebności 1500. Ludzie z bardziej wewnętrznego kręgu są uważani za wyraźnie bliższych, spędzamy z nimi więcej czasu, więcej inwestujemy w znajomość z nimi.

Czyli nie jest to ciągły rozkład ludzi, którzy stopniowo są dla nas coraz mniej istotni?

Matematycy wykonali dla nas ostatnio dużą analizę statystyczną wskazującą, że to nie jest efekt fikcyjny, przypadkowa regularność w danych. Na całym świecie powtarza się też zależność, że każdy kolejny krąg liczy mniej więcej trzykrotnie więcej osób. Co istotne, krąg zewnętrzny zawiera w sobie wewnętrzne, czyli w „kręgu 15” znajduje się 5 osób tworzących „pierwszy krąg” plus 10 następnych osób, a więc łącznie 15 – a nie jest to 15 dalszych osób, czyli łącznie 20.

Przejdźmy może przez te kolejne kręgi. W Twoim artykule z 2018 r. w „Trends in Cognitive Science” w środku jest jeszcze „krąg 1,5”. Półtora?! Jak może być półtorej osoby? Przyznaj się, dodałeś to po to, żeby ładnie wyglądało...

(Śmiech) Trochę tak było. Zaczęło się od żartu na jednym z naszych seminariów, ale potem stwierdziliśmy, że coś w tym może być. Zwróć uwagę, że większość ludzi ma jednego wybranego partnera życiowego, z którym wiąże go szczególnego rodzaju połączenie.

Mąż, żona...

Tak, małżeństwo to popularny typ takiego połączenia. To jest ta jedna osoba.

Krąg o liczebności jeden. Czemu więc półtora?

Zaobserwowaliśmy ciekawą różnicę płciową. Kiedy prosimy kobiety o wpisanie następnej najbliższej osoby, to często pojawia się tam ktoś, kogo nazywamy BFF – Best Friend Forever (Najlepszy Przyjaciel na Zawsze).

Jak często?

85-90 proc. kobiet wskazuje jedną taką osobę i w 85 proc. przypadków jest to inna kobieta. Najlepsza psiapsióła na wieki. Tylko w 15 proc. przypadków BFF kobiety to mężczyzna, co prowadzi zresztą do bardzo ciekawej dynamiki. U mężczyzn natomiast BFF to rzadkie zjawisko, zwykle bardzo podobny rating otrzymuje grupka ok. 4-5 mężczyzn. To „ekipa od kielicha”. Co świetnie widać na zdjęciach profilowych, np. na Facebooku. Zrobiliśmy gigantyczne badanie zdjęć profilowych. Najpierw wybraliśmy tylko te, na których znajdują się jacyś ludzie inni niż właściciel konta, a potem pytaliśmy właścicieli, kto to jest. Dla kobiet typowe są zdjęcia z jedną osobą, jedną kobietą. Dla mężczyzn typowy widok to grupka mężczyzn razem na jakiejś górze, niemal zawsze licząca 4-5 osób. I zdjęcia rękawic baseballowych. Nie zgadłbyś, jak często ludzie wrzucają na zdjęcie profilowe fotografię swojej rękawicy baseballowej.

Ameryka.

No więc stąd to 1,5. Bo kobiety mają swój najbardziej wewnętrzny, intymny krąg, o liczebności 2 – mąż i najlepsza przyjaciółka wypadają bardzo podobnie w rankingu bliskości emocjonalnej, częstości rozmów itd. A mężczyźni mają ten krąg jednoosobowy.

Idźmy może dalej. Czy „piątka od kielicha” to ten następny krąg?

Nie, to nie jest takie proste. Nie zapominaj o rodzinie! W pierwszej piątce najczęściej mieści się tylko najbliższa rodzina lub, jeżeli rodzina „wypadła” z piątki, mała grupka najbliższych przyjaciół. Tę piątkę nazywamy shoulders to cry on – to osoby, na których ramieniu możemy się wypłakać, które wspierają nas emocjonalnie, społecznie i finansowo.

Kumple od wypadów w góry do niej nie należą?

Mogą, ale nie jest to częste. Co ciekawe, nasze badania pokazują, że miejsce w tej grupce bardzo łatwo stracić. Kiedy, powiedzmy, Jasiu wyjedzie na drugi koniec kraju, to szybko wypada z grupy. Pojawia się wakat i jego miejsce może zająć inny facet.

To zawsze jest facet?

Prawie zawsze. Im bardziej zewnętrzny poziom, tym silniejsza jest w nim selekcja płciowa. Krąg „jednoosobowy” to zwykle osoba płci przeciwnej, oczywiście z wyjątkiem związków homoseksualnych. Krąg „5” to osoby różnej płci: rodzice, brat, siostra. Ale już od następnego kręgu mężczyźni mają głównie znajomych mężczyzn, a kobiety – kobiety. Ok. 70-75 proc. sieci społecznej danej osoby to inne osoby tej samej płci i ta liczba jest absolutnie niezmienna, od 5. do 85. roku życia.

Wróćmy jeszcze do wewnętrznych kręgów. Pierwsza piątka to „osoby do wypłakania się”. A pierwsza piętnastka?

Nazywamy ją „grupą współczucia”. To ludzie, którzy, gdybyś jutro umarł, byliby bardzo, bardzo, bardzo smutni.

„Bardzo, bardzo, bardzo smutni”? To się jakoś mierzy?

A żebyś wiedział. Robiono mnóstwo badań nad tym, po śmierci ilu osób dany człowiek zapłakałby. W latach 70. w Stanach Zjednoczonych było pierwsze takie duże badanie i wyszła im średnia wynosząca 12. Potem robiliśmy to badanie w różnych krajach Europy i z wielką powtarzalnością otrzymujemy wyniki z zakresu 10-15. Najczęściej 11, 12.

Ale to przecież tylko odpowiedzi w ankiecie.

Jasne, traktujemy takie dane z odpowiednim dystansem. Ale ciekawy jest sam fakt, że z taką powtarzalnością ludzie z całego świata wymieniają 11, 12 osób, po których śmierci, jak twierdzą, płakaliby.

Jak trafić do tego ekskluzywnego klubu?

Jest jedna fundamentalna miara siły więzi emocjonalnej – ilość wspólnie spędzanego czasu, zwłaszcza tzw. czasu społecznego, czyli czasu na aktywności budujące więzi, jak wspólne jedzenie i picie, śmianie się, rozmawianie. Zwłaszcza jedzenie i picie.

Oglądałeś brytyjski serial „The Office”?

Jasne.

Kojarzysz ten cytat? „Ludzie, z którymi pracujemy, to szczególna grupka. Spędzamy z nimi osiem godzin dziennie, więcej niż z naszymi rodzinami, a łączy nas tylko to, że pracujemy dla jednej firmy”.

Tak, mogłoby się wydawać, że zadziała siła częstego kontaktu, ale to jest bardziej skomplikowane. Po pierwsze, nie zapominaj o weekendach, świętach, wakacjach – ta miara się szybko przesunie. Po drugie, wiele kontaktów w pracy nie ma charakteru społecznego w naszym rozumieniu. Kiedy podchodzę do kogoś i proszę, żeby mi wydrukował umowę, to jeszcze nie jest czas społeczny, bo ten człowiek występuje tylko w pewnej profesjonalnej roli. Dopiero kiedy przy okazji zacznę narzekać na moje rozwydrzone bachory albo na pogodę, robi się z tego czas społeczny. Więc o pracy myślimy raczej jako o okazji do zawarcia bliższej relacji.

No to jak się komuś „włamać” do wewnętrznego kręgu? Mówiliśmy na razie o tych najbardziej wewnętrznych.

1500 to jeszcze hipoteza. Ale dość dobrze udokumentowaliśmy, że jest ok. 500 tzw. acquaintances (znajomych) – osób, które znamy, ale na które nie liczymy, gdy potrzebujemy wsparcia.

A 150 to słynna „liczba Dunbara”.

Ja lubię o niej myśleć jako o „aktywnej sieci” – to ludzie, z którymi znajomość aktywnie podtrzymujemy. Absolutnym minimum jest jeden niewymuszony kontakt rocznie. Badania pokazują, że jest tu duża wariancja między ludźmi, z grubsza w zakresie 100-250, ale górka rozkładu jest zawsze w okolicach 150, od mieszkańców wielkich miast po społeczności zbieracko-łowieckie.

Kto tam trafia?

Przede wszystkim rodzina. Jest jednak coś specjalnego w rodzinie i do twojej sieci aktywnej niejako z automatu trafia nawet nielubiana kuzynka. Ale zauważ, że ludzie w potrzebie zwracają się właśnie do rodziny, nawet dalszej. Jest to więc inwestycja.

Tak na to patrzysz? Jak na i­nwestycję?

Tak.

Wiesz, jestem takim typem człowieka, który uwielbia gadać, z sąsiadami z klatki schodowej, z panią w sklepie. Nie umiem kupić bułki i nie zagadać. I po lekturze Twoich tekstów zacząłem się zastanawiać, czy to wyrachowanie z mojej strony? Inwestuję mój czas i energię, licząc na zwrot tej inwestycji w postaci pomocy?

To działa trochę inaczej. Zauważ, że wszystkie te czynności, które ludzi najsilniej wiążą, wywołują wyrzut endorfin do mózgu. Jedzenie, picie, śmianie się, tańczenie... to jest dla nas bardzo przyjemne. Lubimy to robić.

A rozmowa?

Rozmowa pełni szalenie ważną funkcję. Zdecydowaną większość czasu społecznego spędzamy na rozmowach. I to one decydują ostatecznie o tym, kogo wpuścimy do wewnętrznych kręgów.

Tutaj pojawia się siedem filarów przyjaźni?

Tak.

Odczytam je: „język, miejsce pochodzenia, historia edukacyjna, hobby i zainteresowania, muzyka, poczucie humoru, światopogląd”. Jak powstała ta lista?

Pytaliśmy ludzi – znów była to gigantyczna próba z całego świata – o to, co mają wspólnego z najbliższymi przyjaciółmi. Pojawiło się tam mnóstwo elementów, a my je potem uprościliśmy matematycznie do siedmiu względnie od siebie niezależnych czynników.

Trzech pierwszych nie można za bardzo zmienić.

Tak, mówimy tu o rzeczach, które się wykształcają w pierwszych latach życia: język ojczysty, miasteczko, w którym spędziłem dzieciństwo, szkoła, do której chodziłem. To niebywale łączy ludzi. W istocie to jest wspólnota doświadczeń. Jeżeli spotkam nawet na końcu świata kolegę ze szkolnych lat, to nieprędko braknie nam tematów do rozmowy. Pamiętasz ten sklep na rogu? A tego złośliwego nauczyciela? Szalenie łączy też wspólnota języka, a najlepiej dialektu. My, Anglicy, potrafimy bez problemu usłyszeć, że ktoś mówi „naszą odmianą angielskiego”, z dokładnością do 50 kilometrów.

A pozostałe cztery filary?

Wszystkie są równie silne, choć z siedmiu nieznaczną przewagę ma gust muzyczny. Innymi słowy, gdybym chciał przewidzieć statystycznie, jak silna jest więź emocjonalna między dwiema osobami, najpewniejszą metodą byłoby sprawdzenie, czy mają podobny gust muzyczny.

A jak charakter przyjaźni zmienia się z wiekiem? Mam dwójkę dzieci w wieku wczesnoszkolnym i regularnie zadaję im pytanie, kto jest ich najlepszym przyjacielem lub przyjaciółką – te imiona zmieniają się co tydzień! Jedna drama na placu zabaw i po przyjaźni.

To dobrze znane zjawisko z psychologii rozwojowej. Małe dzieci nie do końca rozumieją różnicę między „chcę być twoim przyjacielem” a „ta osoba chce być moim przyjacielem” – nie wiedzą, że to musi być relacja dwustronna. Tego uczymy się z wiekiem i dopiero około 25. roku życia stabilizuje się nasza umiejętność „wchodzenia w buty drugiego człowieka”.

A po drodze zmieniamy przyjaciół jak rękawiczki?

Maksimum objętości „sieci aktywnej” przypada na późny wiek nastoletni i wczesne „lata dwudzieste”, ma ona wtedy liczebność średnio ok. 250 osób. Ale tempo zmiany jest gigantyczne – ok. 40 proc. w skali roku.

Czyli dwudziestolatek mający dwustu „znajomych” po roku wymieni osiemdziesiątkę z nich na kogoś innego?

Tak, przy czym liczebność ta potem z roku na rok maleje. Usuwamy ludzi ze swojego życia, a grupa znajomych nam się ustala. Robiliśmy duże badanie w jednym z krajów europejskich, ­opierające się na długofalowej analizie częstości rozmów telefonicznych. Osoba w wieku ok. 30 lat ma już „tempo zmiany” na poziomie 5-10 proc.

I sieć cały czas maleje?

Tak. Powoli, ale nieubłaganie. Ktoś się przeprowadza, ktoś umiera, z kimś innym się poróżnimy na tle przekonań religijnych albo politycznych.

A rodzina?

Jest mimo wszystko najtrwalsza, we wszystkich badaniach.

A czy można funkcjonalnie żyć – pytam teraz o Wasze badania neurologiczne, psychologiczne, hormonalne itd. – nie mając w żadnym wewnętrznym kręgu ani jednego członka rodziny?

Oczywiście. Wiemy, że to możliwe – to nie jest przecież nowe zjawisko. Pomyśl o emigrantach, o tych wszystkich Polakach, którzy sto, dwieście lat temu trafili do Ameryki. Jedni pojechali z rodzinami, ale inni – nie. I tam musieli rekonstruować swoje sieci społeczne od zera, opierając się wyłącznie na osobach niespokrewnionych.

Czyli to możliwe?

Tak – te miejsca, które zwykle w sieci należą do członków rodziny, zajmują przyjaciele. Ale możesz też zrobić coś głupiego – ożenić się i założyć zupełnie nową rodzinę.

Czyli struktura się reprodukuje.

Rodzina jest naprawdę bardzo silną instytucją, bardzo trudno jej uniknąć.

Rodziny są jednak dzisiaj mniejsze niż kiedyś...

...i to prowadzi do rosnącej roli przyjaciół. Jeżeli się pochodzi z dużej, katolickiej rodziny, to trudno kogoś wcisnąć do pierwszej pięćdziesiątki. Ale jeżeli jest was w rodzinie ósemka, to robi się nagle dużo miejsca dla przyjaciół, znajomych z pracy itd.


Monika Ochędowska: Czujemy się lepiej i jesteśmy zdrowsi, gdy mamy pewność, że stanowimy część czegoś większego i jesteśmy ważni dla innych.


 

Rośnie też nasza mobilność – stale zmieniamy miejsce zamieszkania, miejsce pracy, miejsce spędzania czasu wolnego. Prowadzi to do silnego rozczłonkowania sieci. W dawnych dobrych czasach, w małych społecznościach, np. wiejskich, ludzie w twojej „sieci aktywnej” znali nie tylko ciebie, ale też znali siebie nawzajem. Dzisiaj mamy raczej niepowiązane ze sobą sieci rozproszone, ale to nie jest idealne.

Dlaczego?

Ponieważ tracisz bardzo ważną rzecz w małych społecznościach – mechanizm kontroli. Jest dobrze, jeżeli nad całą siecią czuwa prababcia, może pastor, może szef wsi. Jeżeli natomiast jedyną osobą spajającą twoją sieć jesteś ty, to na ciebie spada cały trud jej kontrolowania, np. dopilnowania, żebyś nie został oszukany.

Czy tak będzie wyglądać przyszłość? Jaka będzie przyjaźń za pięćdziesiąt lat?

Myślę, że zawsze będziemy posiadać przyjaciół i sieci społeczne, to jest po prostu wpisane w nasz mózg. Martwi mnie natomiast to, że coraz więcej przyjaźni rozwija się bez kontaktu twarzą w twarz, albo jest on rzadszy. Badania z zakresu biologii rozwoju pokazują, że umiejętności społeczne wykształcają się bardzo długo i mają wiele różnych aspektów. Rozpoznawanie emocji na twarzy to jeden z tych aspektów. Myślę, że jeżeli w tym krytycznym czasie będziemy spędzać za dużo czasu online, to ostatecznie możemy być w stanie „obsługiwać” mniejsze sieci społeczne.

Mniejsze grupy, silniej rozczłonkowane?

A w skali statystycznej: więcej konfliktu, mniej współpracy.©

ROBIN DUNBAR (ur. 1947) jest brytyjskim antropologiem i psychologiem ewolucyjnym oraz specjalistą od zachowań naczelnych. Szef Grupy Badawczej Neuronauki Społecznej i Ewolucyjnej w Wydziale Psychologii Eksperymentalnej na Uniwersytecie Oksfordzkim. Autor wielu książek, których polskie tłumaczenia ukazały się nakładem Copernicus Center Press.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2022