Porzuceni przez państwo

Dr hab. Paweł Kubicki, gerontolog: Tysiące najstarszych Polaków traci sens życia, a instytucje nie mogą zrobić nic, by im ten sens przywrócić. Zbudowaliśmy system pomocy dla społeczeństwa, którego już nie ma.

07.12.2020

Czyta się kilka minut

Wigilia dla osób samotnych, bezdomnych i potrzebujących organizowana przez Fundację Wolne Miejsce, Katowice, 24 grudnia 2018 r. / TOMASZ KAWKA / EAST NEWS
Wigilia dla osób samotnych, bezdomnych i potrzebujących organizowana przez Fundację Wolne Miejsce, Katowice, 24 grudnia 2018 r. / TOMASZ KAWKA / EAST NEWS

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Porozmawiamy o „naszych seniorach”?

PAWEŁ KUBICKI: Nawiązuje Pan pewnie do popularnej w epidemii retoryki polityków.

Niektórych ta zbitka doprowadza do szału.

I trudno się dziwić. Ona jest nie tylko infantylna i protekcjonalna, ale pokazuje też coś głębszego – sposób komunikowania się rządu z kolejnymi grupami. Politycy „pochylają się z troską” to nad dziećmi, to nad seniorami, to nad hotelarzami. Pochylają się, ale nie wchodzą z tymi grupami w dialog. Gdy mowa o szkołach, nie mówi się do dzieci, tylko o dzieciach – to samo dotyczy najstarszych Polaków. Wielu z nich ma dzisiaj nie tylko poczucie, że są protekcjonalnie poklepywani po plecach, ale też że w całej tej epidemicznej sytuacji przeszkadzają. Wszystko ma działać, gospodarka ma się kręcić – oni niech nie zawadzają. W PRL-u się mówiło: „Wesprzyj państwo czynem, umrzyj przed terminem”. Teraz komunikat ten można przełożyć na: „Nie wadź nikomu, umrzyj cicho w domu”.

26 proc. osób w wieku 60 plus dostrzega u siebie objawy depresji. To jeden z wyników ogłoszonego niedawno, ale przeprowadzonego jeszcze przed epidemią przekrojowego badania stanu zdrowia i warunków życia – PolSenior2.

Podobny obraz pokazała pierwsza, robiona dekadę temu edycja badania. Nie powinniśmy być tym obrazem szczególnie zdziwieni.

Bo?

Bo ten stan rzeczy jest m.in. efektem przechodzenia Polski od społeczeństwa opartego na więzach rodzinnych do powszechnego na Zachodzie od dekad modelu, w którym krewni nie odgrywają już tak ważnej roli. A osoba starsza – głównie spełniający przez lata taką rolę mężczyzna – traci status „głowy rodziny”. W tym modelu kontakty międzyludzkie ewoluują w kierunku rówieśniczych i utrzymywanych w ramach społeczności lokalnych – kosztem tych rodzinnych.

W Polsce działa jeszcze dodatkowy czynnik: dzisiejsi seniorzy przeżyli większość życia w starym modelu i nie bardzo wyobrażają sobie inny, podczas gdy ich dzieci poszły w inną stronę.

W tym krajobrazie równowagę zachowali ci spośród najstarszych Polaków, którzy nadal pracują, są aktywni, utrzymują kontakty, mają jakieś hobby. Pozostali mogą cierpieć na osamotnienie. A w skrajnych przypadkach na depresję.

Na to nakłada się epidemia.

Izolująca jeszcze bardziej od kontaktów z dziećmi i wnukami. Może nawet bardziej z wnukami, które uznane zostały za najbardziej „podejrzane”, bo przechodzące koronawirusa bezobjawowo.

Cała ta sytuacja jest jakby stworzona dla rozwoju depresji wśród najstarszych: brak fizycznej relacji – rozmowy, dotyku, przytulenia – a do tego ponury jesienno-zimowy czas. Osobiste kontakty, słabe także przed marcem 2020 r., teraz stają się tylko kontaktami online.

Albo i nie: ten sam PolSenior2 pokazuje, że blisko 57 proc. osób 60 plus nie używa internetu. Jak wygląda codzienne życie polskiego seniora w dobie epidemii?

Zapewne wygląda różnie, ale da się znaleźć wspólne elementy. Instytut Gospodarstwa Społecznego SGH i interdyscyplinarny zespół toruńskiego UMK zorganizowały konkurs na pamiętniki „Życie codzienne w czasach koronawirusa”, którego druga edycja właśnie trwa. Z dzienników, także od osób starszych, wynika, że epidemia okazała się być dopalaczem emocji i problemów, które istniały też przed nią. Emocji na poziomie indywidualnym, problemów na poziomie systemowym. Koronawirus wyostrzył wszystko: przeciętny senior był osamotniony, teraz jest osamotniony znacznie bardziej. Instytucje słabo wspierały tę grupę, teraz pomoc jest dramatycznie niewystarczająca. Wirus wyostrzył też rzeczy dobre – np. oddolnie organizowaną w niektórych miejscach pomoc.

Jakie historie Pan zapamiętał?

Np. ponad 90-letniej pani, jednej z laureatek pierwszej edycji, która radzi sobie akurat z codziennością całkiem nieźle. Choć i w jej opowieści pojawiły się wątki mało optymistyczne. „Prowadzę z kolegą związek kombatantów, a kontakty są ważne, dlatego jestem na linii telefonicznej (…) Opowiadamy sobie zdarzenia dnia codziennego. Narzekamy, ubolewamy, że brak nam spotkań. O uczuciach też rozmawialiśmy, szczególnie z dziećmi. O strachu przed pandemią, której nie widać końca. Ja jestem na końcówce życia, ale dzieci: co ich czeka w tych ciężkich czasach?” – pisała autorka.

Nawet ta aktywna i mająca kontakty z ludźmi pani dzieliła się swoim poczuciem osamotnienia. „Muszę powiedzieć, że zawód zrobili mi moi sąsiedzi. Jestem teraz najstarsza w bloku i mieszkam sama. Tylu już tu młodych mieszka – nikt nie przyszedł i nie zapytał, czy czasami czegoś nie potrzebuję lub jak się czuję” – pisała. W innych pracach wątek depresji, spadku nastroju, osamotnienia pojawiał się często. A były pisane kilka miesięcy temu. Tymczasem wszystko, co ­mówią nam eksperci od traum, konfliktów wojennych czy innych zbiorowych przesileń, sprowadza się do jednego wniosku: z krótkotrwałego kryzysu – takiego jak wiosenny lockdown – łatwiej jest się nam otrząsnąć. Teraz ten stan rzeczy można już uznać za ­przewlekły.

Osoby starsze korzystają z pomocy?

Raczej rzadko. Depresja, antydepresanty, psychoterapia – to są wśród starszych pokoleń tematy tabu. W krajach zachodnich mamy nie tylko ludzi lepiej przygotowanych na starość, ale też przyzwyczajonych do sięgania po wsparcie. A u nas popularne jest nadal powiedzenie, że „starość się Panu Bogu nie udała”.

Pomijam fakt, że nawet gdyby starsza osoba zwróciła się po pomoc, to raczej by jej szybko nie dostała.

Najpierw musiałby się znaleźć ktoś, kto wychwyci problem.

Systemowo takiego kogoś nie widzę. Dostępność do służby zdrowia jest jeszcze gorsza niż przed epidemią. Instytucje, które były zawsze wsparciem dla przynajmniej części najstarszych Polaków, działają zupełnie inaczej. Byłem i jestem surowym krytykiem otwierania kościołów w sytuacji, gdy wszystkie inne miejsca zgromadzeń są obłożone ograniczeniami. Ale z punktu widzenia przynajmniej części osób starszych to właśnie kościoły były jedynymi miejscami, które łagodziły poczucie osamotnienia.

System wsparcia nie jest skrojony pod najstarszych?

Zbudowaliśmy go dla społeczeństwa, którym w coraz mniejszym stopniu jesteśmy. Podmiotem polityki społecznej państwa jest dzisiaj rodzina z dziećmi, a nie pojedynczy człowiek czy społeczność lokalna. Ta sama rodzina, która zawsze była alibi dla bezczynności państwa w budowaniu systemu wsparcia dla osób z ograniczoną samodzielnością, teraz często nie spełnia swojej tradycyjnej roli. Można nawet powiedzieć bardziej „genderowo”: do niedawna „delegowało” się po prostu w rodzinie jedną kobietę do opieki nad najstarszym członkiem rodziny. Obecnie ten model coraz mniej się sprawdza – i ze względów demograficznych, i kulturowych.


Czytaj także: Przemysław Wilczyński: Nadciśnienie


Nie wiem, jaki efekt przyniosą obecne protesty kobiet, za to wiem, czego są sygnałem – to krzyk, że dawno oddaliliśmy się od patriarchalnego, tradycyjnego modelu rodziny, i że nie da się już nas z powrotem do tego świata wepchnąć. Tymczasem system wsparcia pozostał bez większych zmian.

Pomówmy o konkretach. Na co może liczyć – poza wolontariatem – osamotniony, pozbawiony kontaktu z krewnymi, a w dodatku częściowo niesamodzielny 70-, 80-latek?

Na tzw. pomoc środowiskową z ośrodka pomocy społecznej. Tyle że po pierwsze chodzi tu głównie o pomoc w czynnościach życia codziennego, np. sprzątaniu, przygotowaniu posiłku, a nie rozmowę czy emocjonalne wsparcie. Po drugie ta pomoc jest od pewnego pułapu odpłatna. Po trzecie samemu trzeba się mocno postarać, by taką pomoc otrzymać.

Pyta mnie pan zresztą już o moment kryzysu – to oczywiście ważna sprawa. Ale równie ważne jest pytanie, czy nasza wspólna przestrzeń, architektura, instytucje sprzyjają codziennemu życiu, zanim do tego kryzysu dojdzie.

Sprzyjają?

Głównie to życie codzienne utrudniają. Zbudowaliśmy sobie świat, który nawet bez epidemii pomija całe grupy. Nawet jeśli to się powoli zmienia, to jest to nadal świat służący głównie pracy, przemieszczaniu się samochodem, niemal świętej „przepustowości”, a nie spędzania czasu przez kogoś, kto z tego świata pracy wypadł. Pozbawiony bezpłatnych lub niskopłatnych miejsc aktywności, toalet, bibliotek, klubokawiarniami, osiedli dostosowanych do życia człowieka, który nie jest już w pełni sprawny. Pozbawiony odpowiednich mieszkań. Dziś niepełnosprawny senior może dostać dofinansowanie do remontu, dzięki któremu jego lokum zostanie dostosowane do ograniczonej sprawności mieszkańca. Ale nie mamy narzędzi, które takie dostosowanie ułatwiałoby zawczasu – np. w wieku 50 czy 60 lat.

Skutek: w Polsce niesamodzielność miewa często skutki zero-jedynkowe – rodzina albo DPS. Skutek dotkliwy zwłaszcza teraz: ryzyko zakażenia i śmierci w takiej placówce jest kilkudziesięciokrotnie wyższe niż w mieszkaniu, tymczasem DPS-y – nawet te zdziesiątkowane wiosną przez koronawirusa – najspokojniej w świecie przyjmują nowych mieszkańców.

I trudno mieć do nich o to pretensje. Nie zbudowaliśmy przez lata poważnych opcji alternatywnych, które pozwoliłyby starszemu człowiekowi żyć w miarę samodzielnie we własnym mieszkaniu. Np. w sytuacji, gdy wraca ze szpitala po udarze.

Czego brakuje?

Mamy za mało ośrodków dziennego wsparcia. Leży też systemowo szeroko rozumiane mieszkalnictwo wspomagane, w ramach którego starsza osoba mogłaby mieszkać sama albo z grupą podobnych do siebie osób w odpowiednio zaprojektowanym lokum i ze stałym, dochodzącym wsparciem, np. pielęgniarki czy terapeuty zajęciowego.

Mówiąc w największym skrócie: nie mamy w Polsce propozycji dla osób, które są częściowo samodzielne, ale daleko im do sytuacji, w której wymagają pielęgnacji dwadzieścia cztery godziny na dobę. A skoro nie mamy, to trafiają one do ­DPS-ów.

To złe miejsca do życia?

Dla niektórych być może dobre – problem w tym, że często nie ma wyboru. A jak nie ma wyboru, to często nie ma też możliwości życia na własnych warunkach. Decydowania, co i kiedy robimy, na co przeznaczamy swoje środki, z kim się spotykamy, co jemy.

I choć ostatnio coraz więcej mówi się o tzw. deinstytucjonalizacji – zapowiadanej przez rząd strategii odchodzenia od systemu opartego na placówkach – to na razie konkretów brak.

A mieszkańcy niektórych DPS-ów są w dodatku – ze względów bezpieczeństwa – pozamykani. Bez możliwości wychodzenia i przyjmowania gości.

Tymczasem dla wielu to była dotąd jedyna rzecz, która ich napędzała. Proszę to sobie wyobrazić. Jestem sam przez większość czasu, ale od czwartku myślę już powoli o sobotniej wizycie kogoś bliskiego. W sobotę żyję już nią od samego rana. A jeśli taka wizyta mnie nie czeka – planuję wypad do fryzjera albo kawiarni.

Jeśli niczego takiego w najbliżej perspektywie nie ma, kładę się do łóżka i z niego nie wstaję. A gdy taki stan rzeczy utrzymuje się już nie przez kilka tygodni, ale przez miesiące, to zaczynam gasnąć.

Koniec epidemii może być wybawieniem.

Tyle że po pierwsze dla wielu najstarszych ludzi może być już za późno. Gasną po cichu i w swoich domach, i w placówkach – niekoniecznie z powodu koronawirusa. Po drugie depresja, od której rozpoczęliśmy naszą rozmowę, nie kończy się nagle. Trzeba niebywałego szczęścia, by z czegoś takiego samemu wyjść.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że w mieszkaniach i placówkach tysiące najstarszych Polaków traci sens życia, a zbudowane przez nas instytucje nie mogą zrobić nic, by im ten sens przywrócić. Wielu z tego zimowego snu się już nie wybudzi.

Co Pan proponuje?

Budowę systemu, który nie bazowałby wyłącznie na całodobowych placówkach. I pozbycie się złudzenia, że problemy wymagających intensywnego wsparcia w życiu codziennym osób starszych będzie nadal załatwiała za państwo rodzina. Tak było kiedyś – nie ma już powrotu do tej rzeczywistości.

Nie da się też dłużej godzić naszej polskiej, godnościowej narracji o „ochronie każdego życia” oraz o tym, że eutanazja to „cywilizacja śmierci” – z sytuacją, w której polityka państwa skutkuje tym, co moglibyśmy nazwać cichą eutanazją tysięcy ludzi. Możemy się zresztą obudzić wkrótce w rzeczywistości, w której ta eutanazja nie będzie z punktu widzenia wielu starych ludzi najgorszym z rozwiązań.

Bo wiosną możemy ujrzeć problemy na niespotykaną dotąd skalę: społeczne, zdrowotne, psychiczne. Albo będziemy nadal udawać, że ich nie ma, albo zaczniemy na serio rozmawiać, jak im w przyszłości zaradzić. ©℗

DR HAB. PAWEŁ KUBICKI jest ekonomistą i gerontologiem, pracuje w Szkole Głównej Handlowej. Bada m.in. politykę publiczną wobec niepełnosprawności, pomoc społeczną i zjawisko wykluczenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020