Polski czerwiec ’67

Strach przed trzecią wojną światową, kolejki przed sklepami, nerwowość w partii i początek antysemickich czystek. Wojna sześciodniowa wywołała wstrząsy w całym bloku wschodnim, ale Polską zakołysała najmocniej.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

„Spontaniczna” manifestacja przeciwko Izraelowi. Na transparencie prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser. Krakowskie Przedmieście, Warszawa, czerwiec 1967 r. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS
„Spontaniczna” manifestacja przeciwko Izraelowi. Na transparencie prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser. Krakowskie Przedmieście, Warszawa, czerwiec 1967 r. / Fot. Wojtek Laski / EAST NEWS

Dziewiętnastego czerwca 1967 r. w Warszawie trwały obrady VI Kongresu Związków Zawodowych – państwowej organizacji, w komunistycznej Polsce będącej związkowym monopolistą. Dziewięć dni wcześniej sojusznicy Moskwy na Bliskim Wschodzie – Egipt, Syria i Jordania – ponieśli sromotną klęskę z rąk żołnierzy izraelskich [patrz „TP” nr 23 – red.].

Głos na kongresie zabiera, jak zwykle przy takich okazjach, najważniejszy człowiek w PRL – pierwszy sekretarz PZPR Władysław Gomułka. Mówi: „W związku z tym, że agresja Izraela na kraje arabskie spotkała się z aplauzem w syjonistycznych środowiskach Żydów – obywateli polskich, pragnę oświadczyć: nie czynimy przeszkód obywatelom polskim narodowości żydowskiej w przeniesieniu się do Izraela, jeżeli tego pragnęli. Stoimy na stanowisku, że każdy obywatel Polski powinien mieć tylko jedną ojczyznę – Polskę Ludową!”. Następnie padły słowa nawiązujące do niemieckiej dywersji w Polsce przed II wojną światową. „Władze państwowe traktują jednakowo wszystkich obywateli bez względu na ich narodowość – mówił Gomułka. – Ale nie chcemy, aby w naszym kraju powstała piąta kolumna”.

Przemówienie przywódcy PRL, transmitowane przez radio i telewizję, dotarło do milionów słuchaczy w całym kraju. Trafiając w sam środek najbardziej gorącego okresu od chwili, gdy Gomułka objął władzę na fali „odwilży” w październiku 1956 r.

Między mocarstwami

Przebieg wojny sześciodniowej (5-10 czerwca 1967 r.) stanowił dla Związku Sowieckiego prestiżową porażkę. Nie tylko polityczną, także militarną. Okazało się, że wyposażone obficie w sowiecki sprzęt armie państw arabskich nie mogą równać się z Izraelem, dozbrajanym przez państwa zachodnie.

Stanowisko bloku wschodniego wobec konfliktu omawiano podczas zwołanego do Moskwy posiedzenia Doradczego Komitetu Państw-Stron Układu Warszawskiego. 9 czerwca Kreml oraz przywódcy krajów wasalnych zadecydowali o zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Izraelem (ze wspólnego frontu wyłamała się tylko Rumunia). Sytuacja uległa dalszemu zaognieniu, kiedy jeszcze tego samego dnia Związek Sowiecki zażądał od Izraela wstrzymania działań wojennych, w przeciwnym razie grożąc interwencją. Z punktu widzenia Kremla było to koło ratunkowe rzucone arabskim sojusznikom w chwili, gdy żołnierze izraelscy mogliby, gdyby zechcieli, bez problemu wejść do Damaszku czy Kairu.

W odpowiedzi 10 czerwca Stany Zjednoczone postawiły w stan gotowości bojowej swoją VI Flotę, przebywającą na Morzu Śródziemnym. Informacje o tym, że amerykańskie okręty wzięły kurs na wybrzeże Syrii, zdawały się wstępem do nowej wojny światowej. A zaostrzenie relacji na linii Moskwa–Waszyngton przełożyło się również na nastroje w Polsce. W Ludowym Wojsku Polskim pojawiły się plotki o możliwości wysłania polskich oddziałów na Bliski Wschód i poboru rezerwistów.

Wojenna panika

Kilka dni później, 14 czerwca (na Bliskim Wschodzie działania wojenne już ustały), podczas posiedzenia Biura Politycznego PZPR omawiano kwestię wzrostu wydatków na zbrojenia. Atmosfera była napięta. Gomułka nie wykluczał, że Izrael wznowi działania militarne. Zaproponował uruchomienie dodatkowej produkcji działek przeciwlotniczych, zarówno dla LWP, jak też dla sojuszników. Powołano zespół do spraw koordynacji pomocy wojskowej dla ludności cywilnej (przydział koców, lekarstw itp.) pod przewodnictwem wicepremiera Piotra Jaroszewicza.

Nerwowość komunistycznego przywództwa odzwierciedlała atmosferę na ulicach. Jeśli wierzyć meldunkom ministerstwa spraw wewnętrznych, niemal natychmiast po rozpoczęciu walk na Bliskim Wschodzie w różnych częściach Polski dały się odczuć oznaki paniki wojennej. Odnotowano wzmożony popyt na podstawowe artykuły spożywcze. Historyk Jerzy Eisler pisze w książce „Polski rok 1968”, że „6 czerwca w Białymstoku zakup mąki wzrósł o 140 proc., cukru o 200 proc., soli o 300 proc.”. Z kolei w Krakowie „sprzedaż artykułów żywnościowych zwiększyła się z 35 ton przeciętnie do 140 ton dziennie. Jednocześnie zwiększono zaopatrzenie w mąkę z 10 do 80 ton. W Warszawie zaopatrzenie sklepów w artykuły żywnościowe wzrosło z 300 do 1550 ton” – pisze Eisler. W całym kraju zanotowano też rosnący popyt na środki opatrunkowe. Przed kasami bankowymi ustawiały się kolejki, wielu ludzi próbowało wycofać pieniądze z książeczek oszczędnościowych.

Z kontrolowanych przez MSW listów obywateli wyłania się podobny obraz. Nadawca prywatnego listu z Rzeszowa nawoływał: „Czy macie sól i cukier? Wiecie chyba, że wojna w Izraelu zrobiła swoje i po sklepach braki. Sytuacja jest napięta i w związku z tym warto się zaopatrzyć w niezbędne produkty”. Strach przed wojną wywoływał u niektórych duży stres. Kobieta z Krakowa, według SB reprezentująca „środowisko inteligenckie”, pisała: „Przeżyłam chwile przerażenia na skutek wiadomości, które tu dotarły o sytuacji na Bliskim Wschodzie. Nie mogłam się uspokoić i przez całą noc nie spałam. Trudno mi było zmusić się do tego, żeby coś zjeść”.

Nasi Żydzi, ich Arabowie

Wojna na Bliskim Wschodzie wywołała w Polsce w ogóle żywe zainteresowanie. Głosy zebrane we wspomnianej książce Eislera świadczą, że – wbrew oficjalnej, proarabskiej linii partii rządzącej – reakcje społeczne w większości sprzyjały Izraelowi.
U jednych zadziałały tu motywacje raczej niskie. Nieznany z nazwiska redaktor Polskiego Radia, uzasadniając sukcesy militarne państwa żydowskiego, miał powiedzieć: „To było do przewidzenia. Z jednej strony normalna kadrowa armia [izraelska], a z drugiej brudna banda leniuchów”. U innych była to forma krytyki zależności Polski od Sowietów. Fotoreporter „Trybuny Ludu” Antoni Nowosielski miał powiedzieć: „Nasze [tj. rządowe] stanowisko w sprawie Izraela to zwykły antysemityzm i z drugiej strony to w ogóle nie ma nic wspólnego z interesem Polski”. Z kolei Stefan Chanachowicz, kierownik Redakcji Publicystyki Polskiego Radia, utrzymywał, że „po każdym programie, gdzie przedstawia się Izrael jako agresora, redakcja otrzymuje setki listów i telefonów z pogróżkami za zajmowanie takiego stanowiska”.

Najwyraźniej wielu Polaków odebrało porażkę państw arabskich jako klęskę Związku Sowieckiego w konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Odczucia te najlepiej chyba symbolizowało popularne wtedy powiedzenie: „Nasi Żydzi pobili ich Arabów” (pytanie, ile w tym było Schadenfreude z porażki Kremla, a ile autentycznej sympatii do Izraela).

Z punktu widzenia partii rządzącej były to sygnały niepokojące. Dlatego od pierwszych dni wojny służby podległe MSW rejestrowały wszelkie wypowiedzi „o charakterze antypolskim” (jak nazywano wypowiedzi antyrządowe). Funkcjonariusze Biura „W”, czyli specjalnego pionu do spraw tajnej kontroli korespondencji, doliczyli się ponad tysiąca przypadków „listów wychodzących z Polski do Izraela, gdzie osoby narodowości żydowskiej składały gratulacje z powodu odniesionych sukcesów i zapewniały o poparciu Żydów polskich dla polityki Izraela”.

Uważnej obserwacji poddano zwłaszcza pracowników radia, prasy i telewizji. W pierwszych dniach czerwca 1967 r. w redakcji popularnego wówczas tygodnika „Przyjaciółka” pracownice redakcji zorganizowały „koleżeńską wódkę z kanapkami”. Bezpieka odnotowała prowokacyjny toast, „za zwycięstwo Izraela”, wzniesiony przez jedną z obecnych. Informacje o tym niewinnym na pozór spotkaniu dotarły aż do samego Gomułki (sic!), który wykorzystał je w przywołanym przemówieniu z 19 czerwca, mówiąc, że Polacy żydowskiego pochodzenia świętowali pomyślne zakończenie wojny, „urządzając libacje”. Histeryczną reakcję władz i wystąpienie Gomułki najtrafniej chyba skomentował Antoni Słonimski: „Rozumiem, że każdy może mieć tylko jedną ojczyznę, ale dlaczego to musi być Egipt?”.

Lasek pod Ząbkowicami

Wieści o nastrojach w PRL dotarły do Moskwy. Wedle relacji Piotra Kostikowa, wysokiego rangą urzędnika sowieckiej partii komunistycznej odpowiedzialnego za kontakty z polskimi towarzyszami, Breżniew odniósł się do tej kwestii w prywatnej rozmowie z Gomułką. Sowiecki przywódca „rzucił ni to pytanie, ni to stwierdzenie: – Towarzyszu Wiesławie, u was to nie wszyscy popierają naszą politykę na Bliskim Wschodzie... – Nie wszyscy, ale nie będzie u nas piątej kolumny – zdecydowanie odparował Gomułka”. Właśnie wówczas MSW pod kierunkiem Mieczysława Moczara poczuło zielone światło – i zaczęło inwigilować ważniejsze postaci życia społecznego pod kątem pochodzenia.

Aby nie było wątpliwości, że Warszawa stoi murem za Kremlem, władze PRL organizowały masowe i przymusowe wiece, na których potępiano Izrael; w zakładach pracy odbywały się tzw. masówki. W Warszawie studenci arabscy zorganizowali demonstrację przed ambasadami Izraela, USA i Wielkiej Brytanii; „w geście solidarności” dołączyło do niej kilkuset Polaków.

Kontrwywiad, czyli Departament II MSW, otrzymał zadanie wzmożonej inwigilacji zachodnich dyplomatów (wzmożonej, gdyż taka codzienna inwigilacja była rutyną). W wydanej przez IPN książce Patryka Pleskota „Dyplomata, czyli szpieg?” przytoczony jest raport wrocławskiej SB, sporządzony latem 1967 r. Czytamy w nim o alarmujących doniesieniach referatu SB w Ząbkowicach Śląskich: informował on, że w pobliżu Złotego Stoku (blisko granicy z Czechosłowacją) „stwierdzono systematyczne zatrzymywanie się dyplomatów USA w pewnym określonym miejscu i penetrowanie przez nich przyległego, małego lasku. W lasku tym zauważono szereg nacięć na drzewach, wskazujących kierunek mało widocznej ścieżki. Zachodzi przypuszczenie, że może to być miejsce wykorzystywane przez dyplomatów jako skrzynka kontaktowa”.

Jaruzelski czyści armię

Służba Bezpieczeństwa przystąpiła też do systematycznego rozpracowywania „syjonistów” – zajął się tym Departament III MSW. Już 28 czerwca na posiedzeniu kolegium MSW przedstawiono listę 382 osób z różnych środowisk, które miały być pochodzenia żydowskiego i miały opowiadać się za Izraelem. W kolejnych tygodniach różnymi środkami usuwano te osoby z PZPR, z państwowych mediów, a zwłaszcza z armii.

Latem 1967 r. w wojsku powołano wręcz specjalną komisję „w celu zapewnienia właściwej realizacji przedsięwzięć zmierzających do dalszego polepszenia jakości kadry oficerskiej”. W istocie stała się ona narzędziem antysemickiej czystki. Jej przewodniczącym został Wojciech Jaruzelski, wtedy szef Sztabu Generalnego LWP (a od wiosny 1968 r. minister obrony).
W pierwszej kolejności eliminowano osoby uznane za „autentycznych” Żydów, a także Polaków o żydowskich przodkach, Polaków ożenionych z Żydówkami i Polaków, którym przypisywano żydowskie pochodzenie. Działania komisji wspierał Związek Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBOWiD) – monopolistyczna organizacja weteranów, kierowana przez szefa MSW Moczara i stanowiąca jego zaplecze (stąd popularna nazwa frakcji Moczara w PZPR: „partyzanci”). W liście do Gomułki Moczar (z pochodzenia etniczny Białorusin) pisał, że syjoniści „zawsze byli ogniskiem dywersji politycznej w interesie sił wrogich Polsce”.

Komisja Jaruzelskiego usunęła siedmiu generałów, m.in. za pozytywną ocenę izraelskiego systemu obrony powietrznej, wśród nich dowódcę Wojsk Obrony Powietrznej Kraju Czesława Mankiewicza i jego zastępcę Tadeusza Dąbkowskiego. Pierwszego za „despotyczny styl dowodzenia”, a w rzeczywistości za „złe” pochodzenie byłej żony. Drugiego, bo „wygłaszając referat, opuścił strony dotyczące oceny agresji izraelskiej”. Do wiosny 1968 r. komisja prześwietliła życiorysy kadry oficerskiej i pod zarzutem „proizraelskości oraz rewizjonizmu” usunęła z wojska ok. 100-150 oficerów. Nie była to dla nich jedyna kara. Tych, którzy po tym wszystkim decydowali się wyjechać do Izraela, degradowano do stopnia szeregowca.

Przygrywka do Marca

Władze PRL chciały uniknąć oskarżeń o antysemityzm, w oficjalnej propagandzie posługiwały się więc pojęciem „syjonista”. Popularny wtedy dowcip brzmiał: „Tato, jak się pisze »syjonista«? – Nie wiem, synku, przed wojną pisało się przez »ż«”.

To właśnie czerwiec 1967 r. i stwierdzenie Gomułki o „piątej kolumnie” – a nie dopiero marzec 1968 r. – stanowiły kluczową cezurę w życiu społeczności żydowskiej w powojennej PRL. Użycie przez władze jawnie antysemickiego języka stanowiło dla niej wstrząs. Dotąd antyżydowskie odzywki w prywatnych rozmowach traktowano jako mniej lub bardziej powszechną patologię życia społecznego. A choć kwestia pochodzenia żydowskiego odgrywała w latach 50. pewną rolę podczas ówczesnych walk między różnymi frakcjami, np. w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, miało to charakter ograniczony i odbywało się za kulisami.

Teraz, po raz pierwszy od II wojny światowej, środowisko polskich Żydów musiało zmierzyć się z rasistowską polityką i propagandą na masową skalę. Piotr Osęka w książce „My, ludzie z Marca” przywołuje wspomnienia Niny Smolar z tego okresu: „Sprawa antysemityzmu nie była dla mnie nowa, bo sama się z tym stykałam. Natomiast to, że zostało to zadeklarowane przez władze, nie przez jakieś szumowiny czy ludzi z ulicy, tylko przez władze, to był szok”.

Antysemicka polityka i propaganda władz PRL miała systematycznie narastać, aby z całą mocą wybuchnąć podczas wydarzeń marcowych 1968 r. Także wewnątrz partii coraz większe wpływy zdobywała frakcja „partyzantów” skupiona wokół Moczara.
Pytanie, o które do dziś toczy się spór brzmi: na ile odgórna antysemicka polityka i antysyjonistyczne hasła propagandy padły wówczas na podatny grunt społeczny? W każdym razie był to czas zawiedzionych nadziei pokolenia odwilży, które w 1956 r. zaufało Gomułce i pomogło mu dojść do władzy. Na ów fakt zwrócił uwagę Marek Nowakowski w książce „Syjoniści do Syjamu.

Zapiski z lat 1967–1968”. W jego ujęciu antyżydowskie wzmożenie było w równym stopniu efektem tradycyjnego antysemityzmu, co aberracją zrodzoną na gruncie pohańbienia, gomułkowskiej biedy, nieufności i zwykłej głupoty. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017