Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zapomnijcie o wszystkim, co dotąd słyszeliście o piłkarzach - i nie tylko piłkarzach - naszej reprezentacji. Tu zaszła zmiana…” - pozwolą państwo, że rozpocznę cytatem, ale to przecież cytat z „Tygodnika Powszechnego”. Piszący w nim o polskiej drużynie Rafał Stec, w tekście zatytułowanym „Polska ery rozumu”, narysował portret grupy profesjonalistów, w dużej mierze wychowanych zresztą poza granicami kraju („pokolenie Erasmusa”) i prowadzonych przez trenera „chorego na perfekcjonizm”. Wszystko prawda, wypada powiedzieć z ulgą po pierwszym w historii meczu wygranym przez Polaków na mistrzostwach Europy.
Meczu, dodajmy, w którym piłkarze Adama Nawałki skazani byli na cierpienie. Drużyna Irlandii Północnej, zdecydowanie od Polaków słabsza, tworzona w dużej mierze przez piłkarzy grających na zapleczu angielskiej ekstraklasy (liderzy naszej reprezentacji występują w czołowych klubach Europy), od początku oddała inicjatywę - a w całym meczu przewaga Polaków w posiadaniu piłki wyniosła blisko 70 proc. Irlandczycy nastawili się na defensywę: w pierwszej połowie we własnym polu karnym rezydowało ich nawet siedmiu, pozbawiając Roberta Lewandowskiego i jego kolegów wolnej przestrzeni do rozegrania. Polacy biegali, próbowali rozciągnąć grę na skrzydła i stamtąd dośrodkować (na 22 próby w pierwszej połowie udane były tylko dwie), szukali okazji do strzałów z dystansu, ale kiedy już któremuś udało się zgubić krycie - pudłowali albo byli blokowani. W całkiem niedawnych jeszcze czasach zaczęlibyśmy pewnie w takiej sytuacji panikować, tym razem jednak pozostaliśmy cierpliwi. Tak samo jak ich trener i jak oni sami.
Bicie głową w mur zakończyło się zresztą w miarę szybko: w 51. minucie Jakub Błaszczykowski wygrał pojedynek główkowy z jednym z rywali, odegrał do Krzysztofa Mączyńskiego i zaczął biec prawą stroną, tak by Mączyński mógł oddać mu ją z powrotem. Bramkę, którą chwilę później strzelił Arkadiusz Milik, będą państwo oglądać w najbliższych godzinach i dniach do znudzenia - zwróćcie więc uwagę nie tylko na strzał Milika i asystę Błaszczykowskiego, ale właśnie na przedostatnie podanie Mączyńskiego.
Piłkarz ten, podobnie jak najlepszy na boisku, dziewiętnastoletni zaledwie Bartosz Kapustka, gra w polskiej lidze, w dodatku w Krakowie (Mączyński jest z Wisły, Kapustka z Cracovii). W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Adam Nawałka bywał krytykowany za stawianie w środku pola właśnie na niego - dziś można powiedzieć, że i w tym przypadku warto było być cierpliwym i że selekcjoner wiedział, co robi. Podobnie jak coraz odważniej dając szanse wspomnianemu Kapustce - piłkarzowi, który w reprezentacji debiutował zaledwie dziewięć miesięcy temu, a który po dzisiejszym meczu znalazł się na ustach całej piłkarskiej Europy (w studio BBC nie mogli się go nachwalić legendarni angielscy piłkarze, Rio Ferdinand i Gary Lineker). Swoboda, z jaką dryblował między dużo potężniej zbudowanymi Irlandczykami, precyzja, z jaką podawał i strzelał, wcześniej dwukrotnie podbijając piłkę w celu wyrobienia sobie dogodnej pozycji, ale też charakter, jaki pokazał walcząc w defensywie, musiały imponować. Tu rzeczywiście zaszła zmiana: najmłodszy jak do tej pory piłkarz Euro 2016 sprawiał wrażenie, jakby cieszyło go to, co robi, a nie przytłaczała go odpowiedzialność związana z byciem rycerzem jakiejś narodowej sprawy.
Kilkanaście minut po meczu, który przed turniejem wydawał się najłatwiejszy do wygrania, nie ma co przesadzać z pochwałami. Polacy zrobili to, co do nich należało. Tu jednak również zaszła zmiana: w ostatnim ćwierćwieczu takie rzeczy nie zdarzały się im często. „Koniec z zacofaniem, niechlujstwem i silniejszym niż w innych dziedzinach oporem przed modernizacją” - pisał w „Tygodniku” Rafał Stec. Co było do udowodnienia.