Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla ludzi niezainteresowanych futbolem na co dzień to chyba najprzyjemniejszy aspekt sprawy: zarówno przed, jak w trakcie meczu i, miejmy nadzieję, także po jego zakończeniu w polskich mediach niemal nie pojawiały się odniesienia do trudnej polsko-niemieckiej przeszłości. Gdyby zapomnieć o ekscentrycznym pomyśle TVP, nadającej w trakcie meczu „Krzyżaków”, należałoby z ulgą powiedzieć, że piłkarze rywala byli po prostu piłkarzami, grającymi w czołowych europejskich klubach, z których niektórzy zdobywali przed dwoma laty mistrzostwo świata. Nie potomkami hitlerowców, którym powinno się obciąć głowy (przed ośmioma laty jeden z tabloidów apelował o to do ówczesnego trenera Polaków, Leo Beenhakkera), nie krzyżakami, którym należałoby powtórzyć Grunwald albo Prusakami w pikielhaubach (ówczesne rozwiązania graficzne z okładki drugiego tabloidu). Po prostu arcytrudnymi przeciwnikami, z którymi wszakże – i to też kolejna zmiana – można powalczyć. To już nie tylko kwestia wygranej z Niemcami w Warszawie, podczas eliminacji, i meczu rewanżowego we Frankfurcie, przegranego wprawdzie, ale po może najlepszej grze w historii występów drużyny Adama Nawałki – w każdym razie najlepszej do dziś. To generalnie kwestia atmosfery, jaka wytworzyła się wokół reprezentacji: zaufania, spokoju i przekonania, że cokolwiek się wydarzy, kompromitacji nie będzie. Jeśli tabloidy ocierały się o granicę dobrego smaku, to sugerując kłopoty z pęcherzem selekcjonera reprezentacji Niemiec Joachima Loewa (szczerze mówiąc, sam dał powody do szyderstw niesmacznym zachowaniem podczas meczu z Ukrainą).
Dla zainteresowanych futbolem jest i inny przyjemny aspekt sprawy: to był naprawdę ładny mecz. W pierwszej fazie popis gry Niemców w ataku pozycyjnym, próby prostopadłych podań w polskie pole karne, po kwadransie jednak podejście wyżej przez naszą reprezentację, udana walka o odbiór piłki, w której przykład kolegom dawał kapitan, Robert Lewandowski, a gdy Niemcy znów odzyskiwali inicjatywę – znakomita gra w obronie, której nieoczekiwanym liderem stał się tym razem bezbłędny przez całe 90 minut Michał Pazdan (o ile odkryciem meczu z Irlandią Północną, a zarazem dowodem na skuteczność przeprowadzonej przez trenera Nawałkę selekcji, był Bartosz Kapustka, o tyle dziś nie mogliśmy się nachwalić innego krakowianina, choć grającego obecnie w Legii).
W przerwie natrafiłem na informację, że Polska była jedynym na tym turnieju zespołem, który przez 135 minut nie pozwolił przeciwnikom na oddanie celnego strzału – w jej świetle również zmiana w polskiej bramce (kontuzjowanego w spotkaniu z Irlandią Północną Wojciecha Szczęsnego zastąpił Łukasz Fabiański) nie jawiła się jako problem.
Oczywiście Niemcy w końcu zaczęli uderzać na bramkę Fabiańskiego: dwie minuty po przerwie po raz pierwszy strzelał Goetze, ale był to chyba efekt dekoncentracji Polaków, przeżywających jeszcze doskonałą okazję Milika sprzed kilkudziesięciu sekund (nie trafił czysto piłki po świetnym dośrodkowaniu Grosickiego). Nie była to zresztą jedyna szansa Polaków: po sprytnym rozegraniu Lewandowskiego z rzutu wolnego (skądinąd: widać, że Polacy je ćwiczyli) minimalnie niecelnie uderzał Milik, chwilę później Boateng powstrzymał zwlekającego ze strzałem kapitana Polaków, potem Milik skiksował w polu karnym Niemców po kolejnym rozegraniu z Lewandowskim i Grosickim, a w odpowiedzi Oezil zmusił Fabiańskiego do jedynej tak naprawdę wymagającej interwencji. Tak jest: jeśli podsumować sytuacje strzeleckie w tym meczu, Niemcy stworzyli ich więcej, ale te najgroźniejsze należały do Polaków.
Były to zresztą sytuacje nieprzypadkowe. Kolejny bowiem powód do zadowolenia: Polacy wiedzieli, jak radzić sobie z Niemcami, zarówno przed własną bramką, jak w ofensywie. Solidni w obronie, świetnie przygotowani kondycyjnie (gdzie jesteście teraz, krytycy, z przedturniejowych sparingów z Holandią i Litwą?), zorganizowani i skoncentrowani – zaiste, jak pisaliśmy w poprzednim numerze „Tygodnika”, mamy tu do czynienia z nową polską jakością. Której eksportowy efekt wzmacniał jeszcze na paryskim stadionie fantastyczny doping kibiców znad Wisły.
W Europie jesteśmy jak u siebie w domu. Patrzymy na Lewandowskiego, śmiejącego się w tunelu z kolegami z Bayernu, patrzymy na rozradowanych fanów na trybunach, czytamy pierwsze porównania Adama Nawałki do trenera Włochów Antonio Conte i raz jeszcze przychodzi nam do głowy dzisiejsza okładka „Berliner Morgenpost”, z nagłówkiem brzmiącym właśnie „90 minut Europa” i dwujęzycznym komentarzem-życzeniami: „Halo sąsiedzie. Taka jest piłka. Czasem wygrywa lepszy. Pięknej gry i dużo szczęścia!”.
Taka jest piłka, sąsiedzi. Tym razem szczęście nie było potrzebne, a lepszego nie było.