Polifem i barany

Wypada zacząć nasze rozważania od kilku zdań o charakterze sentencjonalnym.

23.11.2015

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / Fot. Grażyna Makara

Po pierwsze, państwa, które zajmuje się repertuarem teatrów czy kin, nie można traktować poważnie, bowiem nie można traktować poważnie państwowo wyrażanych upodobań do kształtowania zdarzeń fabularnych. Patrząc parabolicznie, trud powoływania działaczy partyjnych na stanowiska odpowiedzialności repertuarowej wydaje się zamiarem przypominającym powołanie do życia polskiego socrealizmu. Zapowiedzi produkcji o charakterze holiłódzkim wynikają niewątpliwie ze starej i powszechnie znanej refleksji, że „kino to najważniejsza ze sztuk”, ale mniemać należy, zwłaszcza gdy człowiek jest trzeźwy, że jest to refleksja zalazła już porządnie sadzą. Oto rzec z całą mocą należy, że fabuła reżyserowana przez urzędników jest teatrem dna, najbliższe lata będą zatem groteskowe, z elementami tragicznymi, ale i nudnymi, zaś ludzie wyznaczeni do egzekwowania owych zadań są groteskowi już dzisiaj. Notujemy to tu z całą mocą, póki można, i by nie było potem, że nie stać nas na odrobinę szczerości w tzw. godzinie próby.

Po drugie, ujmowanie przez urzędników całości rzeczywistości w kategoriach katastroficznych, co dziś nagminne, jest groteskowe podobnie. Starania, by ogół mniemał takoż katastroficznie, będą mieć konsekwencje tragiczne. Już mają. Katastroficzne ujmowanie trzeba będzie na opornych wymusić siłą. Trzeba się wymuszeń siłą spodziewać. Polifem będzie nas nieustannie obmacywał, to znaczy będzie obmacywał barany wychodzące z pieczary, a ocaleją ci, którzy schowają się pod ich brzuchami. Jak ktoś nie wie, o co tu kaman, niech sobie poczyta „Odyseję”.


I to by było na tyle, jeśli idzie o utyskiwanie. Przejdźmy płynnie do analiz natury ogólniejszej niż życie teatralne w Polsce i miara powagi państwa polskiego. Oto nie jest sztuką zrujnować nam, staruszkom, rzeczywistość taką, jaką lubimy, jaką znamy i jaką uważamy za wartą naszej czułości. Wraz z prezesem Kaczyńskim jesteśmy plus minus z tego samego świata, mamy nań w miarę podobne spojrzenie, mamy podobne wartości, podobnymi kodami mamy zaszyfrowane geny i – że tak to ujmijmy – jesteśmy uszyci z podobnej elanobawełny, by nie rzec barchanu. Może nie wszystkie, ale jednak w podobnej gamie są kolory naszego życia i to dlatego łatwo owe kolory prezesowi zmieszać w wiadrze ku naszej zgrozie i takoż wsadzić do owego wiadra brudną ścierkę. Mówiąc wprost: wie on świetnie, gdzie dokuczyć, bo dokuczliwy jest jak bąk, wie, gdzie ukłuć, gdzie zrobić na złość i na co nam nasikać.


Cóż my na to? Ano jak zwykle, dawajże go lżyć od totalistów, Białorusinów, Koreańczyków, Putinków, Turków i Orbánków, i tak dalej, w ten deseń. Prezesa to kiedyś ruszało, potem ruszało średnio, a teraz już w ogóle. Widać, że buzia mu z tego wszystkiego nie marsowieje, że go to nie rozsierdza i że sobie na żoliborskim brzegu gwiżdże na otaczającą go, wybitą z równowagi, inteligencję. Niewątpliwie prezes się uodpornił na parabole, które normalnego człowieka przywiodłyby do złości lub płaczu. On to wszystko polubił. I oto wszystko byłoby cacy, ale jest jeden problem, a jest nim młodzież. Owszem, jest ona może nacjonalistyczna, może faszyzuje, może bolszewicko widzi, ale ma też swoje święte przyzwyczajenia z wolnego świata wzięte. Poza tym życia ona nie odda za to co w telewizji nie będzie pokazywane, co w teatrach i kinach będzie teraz puszczane, bo to wszystko w tych pokoleniach nie budzi niczego prócz pozornej emocji. Prezes nie ogarnia – wbrew temu co się mówi – pewnej zasadniczej, naturalnej jednak wulgarności potrzeb nowych pokoleń. W dupie one mają demokrację, jakieś prezesa konstytucje, łaski dla przestępców, nominacje dla indolentów, sądy, lekcje historii czy – to paradne, że można mniemać odwrotnie – kanon lektur. Przekonanie, że młódź owa będzie prezesa całować po rękach za wydanie przymusu czytania utworu pt. „Na jagody”, jest opinią może z naszego świata, ale nie z ich. Mniemać odwrotnie można tylko pod pledem.


Nas może prezes ukrzywdzić łatwo, ale dłubanie w niejasnych dlań wolnościach ludzi, których nie pojmuje, zwali mu na głowę kłopoty, jakich z nami nie zaznał. Z ich światem łączy go zaledwie pewna specyficzna w skali świata infantylna emocjonalność, ale to za mało, by znieśli jego pobożne i kawalerskie pomysły na ich wolność. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2015