Pójdźmy wszyscy

No i wyruszyliśmy do tego Betlejem. Może nawet nie za bardzo wiedzieliśmy, dokąd ruszamy, bo żaden anioł w tej sprawie się z nami nie komunikował.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Ci, co się komunikowali, nie robili wrażenia aniołów, choć komunikowali się z nami przy pomocy listu wysłanego w Wigilię. List nie wyglądał na przesyłkę z nieba, był bardzo ziemski, chociaż niektórzy twierdzili, że jest to list nie z tej ziemi. Jeśli z nieba, to z jakiejś innej planety. List nie zostawiał wątpliwości: mamy wyruszać w drogę.

To poderwało nas jak anielskie pienia betlejemskich pasterzy. Cóż, od czasów Abrahama lud Boży, lud wybrany i święty zawsze był ludem wędrującym. Zaczęliśmy więc zbierać się do drogi. Jak każdy, kto idzie szukać Betlejem, musieliśmy jedne nasze rzeczy ze sobą zabrać, inne rozdać, jeszcze inne posegregować i zanieść na makulaturę. Jakiekolwiek ślady naszej tam bytności miały zniknąć i zniknęły. O powrocie na stare pielesze nie było mowy.

Jak zwykle w takich sytuacjach odezwali się sąsiedzi. Zakrzyknęli, że „jak można przesadzać stare drzewo?”, że „od zawsze byliśmy tu mile widziani”, że „tradycja”, że „krajobraz” i tak dalej. Ci dobrzy ludzie, co tylko mogli, to nam na drogę dawali. No i rozpoczęliśmy wędrówkę przez Krainę Pandemii.

Drogę wytyczali królowie. Jeden co chwila zmuszał karawanę do biegu na szczyty entuzjazmu, by za chwilę sprowadzać nas na kamieniste dna żlebów realizmu. Drugi prowadził, heroicznie i ze spokojem znosząc te wzloty i upadki w podróży. Gdyby nie on, pewnie nigdzie byśmy nie doszli. Trzecia – królowa – wypatrywała gwiazd.

Rzecz jasna, nieśliśmy do Betlejem dary dla Jezusa. A więc złoto: ogromny kufer naszej historii oraz będące jej zapisem artefakty – portrety antenatów i Franciszka Józefa, smutny pejzaż zimowy z krzyżami pędzla Stanisława Rodzińskiego, odnowione i niespodziewanie lekkie biurko Jerzego Turowicza, pożółkłe roczniki z dziurami powygryzanymi przez cenzurę i komplet przygotowanych do sprzedaży zupełnie nowych wydań specjalnych (niecenzurowanych) z naszymi najlepszymi tekstami, istne złoto. Do tego jeszcze statuetki, medale i dyplomy za zasługi i tym podobne. Te, owszem, może najczystszym złotem nie były, lecz szlachetny kruszec, czy raczej kruszec szlachetności, lśnił tam jasnym światłem.

Z kadzidłem – kolejnym darem dla Dziecięcia – zawsze mieliśmy w redakcji problemy. Było używane rzadko, tylko w niewielkich dawkach i wyłącznie dla zmarłych. Mogliśmy oczywiście kadzidło pożyczyć lub kupić w dobrze zaopatrzonym „Katolickim Głosie w Twoim Domu”, ale ich kadzidło akurat nie nadawało się na dar betlejemski, bo chodziły słuchy, że bywa duszące, łatwo podtruwa, albo że jest wyrabiane z domieszką bielunia dziędzierzawy, a więc może być halucynogenne. Logicznie rzecz biorąc, zaopatrzeniem w kadzidło powinien się zająć dział Wiara. Ale gdzież tam, wzdrygnął się na samą dyskretną sugestię.

Kadzidła nie było, ale szliśmy jak w dym, bo prowadzili nas nasi przewodnicy pod niezwykłymi postaciami: z jednej strony kroczył ryś (gatunek celowo tępiony po stronie biało- ruskiej, w Polsce od 1995 r. objęty ochroną; jednak mimo tej ochrony w ciągu ostatniego dziesięciolecia zasięg rysia znacznie się u nas pomniejszył). Z drugiej leciał ptak: sikorka duża, czyli sikora, jeden z najlepiej rozpoznawalnych ptaków śpiewających. (Sikorki – i sikory – są barwne, niełatwo je spłoszyć i stanowią wdzięczny obiekt obserwacji. Cechą charakterystyczną samców jest szeroki krawat przechodzący na środku brzucha w czarną plamę – ale naszego towarzysza nig- dy nie widywaliśmy pod krawatem). Zresztą przed samym wyjazdem okazało się, że sikora z rysiem lubią iść razem, co wyprawie wyszło tylko na dobre.

No i mirra – to dopiero był problem. Czym ma być nasz dar mirry? Bo mirra to wonna żywica z drzew i krzewów należących do rodzaju balsamowców, najlepsza jest wyrabiana z balsamowca mirry (Commiphora abyssinica). Nazwa „mirra” pochodzi z języków semickich i oznacza „gorzka”. Jest używana jako lekarstwo, środek antyseptyczny, przeciwbólowy, bywa stosowana w stanach przemęczenia, stresu i depresji. Mieszano ją z podawanym skazańcom winem, żeby zmniejszyć ich ból. No i była używana do balsamowania zwłok.

Więc gorycz… Na szczęście mamy jej trochę – z powodu naszych niefortunnych wyskoków, niewczesnych entuzjazmów, przegapień, opóźnień, wyrządzonych przykrości, zarozumialstwa, wymądrzania się, nieodpisanych listów, niegdysiejszych sporów itp. Zapakowaliśmy więc na drogę trzeci dar z niezbyt wyraźnie nabazgranym „Mirra – nostra culpa”. Pamiętając, że gorycz trzeźwi i bywa ożywcza, a mirra leczy. Tylko z tym balsamowaniem to już nie przesadzajmy.

Z takimi to darami, w pięknym orszaku złożonym z licznych kobiet, mężczyzn i dzieci, ruszyliśmy w kierunku Betlejem.

No i wędrujemy. Bywa, że pytamy o drogę, jak tamci Mędrcy o drogę pytali. Jeżeli oni, niby tacy mądrzy, a wybrali najgorszego z możliwych informatorów, to nie ma się co dziwić, że każdemu, kto jest w drodze, może się to zdarzyć. Po prostu uważamy – na informatorów, na źródła, z których się czerpie, na heroldów, w których enuncjacje się wierzy. Pytamy o drogę i idziemy. Czasem się zatrzymujemy, by razem z Franciszkiem (papieżem) ponaprawiać drogę do Betlejem. Bo żeby dojść, trzeba się zatroszczyć o stan drogi, inaczej łatwo skręcić kark albo złamać nogę. A te drogi to prostota, ubóstwo i dostępność Jezusa.

I tak wędrujemy do Betlejem, gdzie Słowo stało się Ciałem, do początku nieprawdopodobnej historii Boga-Człowieka, żeby w labiryncie spraw pilnych, które pożerają nasze siły, nie stracić z oczu spraw naprawdę ważnych. ©℗

Naszym Przyjaciołom i Nieprzyjaciołom, Czytelnikom, Autorom i sobie samym życzymy radosnych i wciąż nowych powrotów do Betlejem.



Szukali
ze ścian
przypatrywały im się plakaty
pełne kobiet
napisów bądź ze mną a nie będziesz sam
wpięte w ściany muzeum reklamy
świata który kochali
(...)

Szukali a świat im się wydał
po tylu wędrownych wiekach
tym samym co w dniach ich młodości
nieuzdrowionym kaleką
nieosądzonym celnikiem
łotrem wplątanym w nadzieję
pytali w kolejach podziemnych
gdzie leży miasto Betlejem

MAREK SKWARNICKI „TRZEJ KRÓLOWIE”

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021