Pod kreską

Mniej więcej od połowy miesiąca są na minusie. Każdy większy wydatek powiększa ich dług. Żyją tylko dzięki debetowi.

30.11.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Martin Barraud / GETTY IMAGES
/ Fot. Martin Barraud / GETTY IMAGES

Patrycja ma 25 lat. Pracuje w sklepie odzieżowym w galerii handlowej. Stara się być optymistką. Nie rozmawia o pieniądzach z bliskimi.

Adam to dziennikarz freelancer przed trzydziestką. Ma zmęczone, podkrążone oczy.

Michał to doktorant socjologii na dużym uniwersytecie. Coraz częściej źle sypia.

Mniej więcej w połowie każdego miesiąca wszyscy wpadają w dołek.

Kiedy kończą im się wolne środki na koncie, mogą wypłacać gotówkę z bankomatów i płacić kartą za zakupy, ale w ten sposób podwyższają sobie dług. Całą sumę na „minusie” muszą zwrócić w kolejnym miesiącu – bank wyrównuje zadłużenie przy pierwszym wpływie na konto. Nie korzystają z debetu jak większość (ok. 20 proc zadłużonych w Polsce) – nie zadłużają się sporadycznie, limit kredytowy nie jest dla nich „na wszelki wypadek” czy „na czarną godzinę”. Debet jest jedynym sposobem na przetrwanie.

Zasada 1: zawsze płać kartą

Adam: – Zawsze jest tak samo: jeśli pozwolę sobie na coś jednego dnia, drugiego będę żałował, bo wydatki się skumulują. Nagle trzeba zatankować samochód, zapłacić za prąd, internet. Wyjechać gdzieś. Zazdroszczę starszemu pokoleniu, oni mogli jeździć na prawdziwe delegacje, za które ktoś im płacił. Ja muszę płacić sobie sam. A jeżdżę często, jestem dziennikarzem. Gdyby nie debet, pewnie nic bym nie napisał. Czymś muszę przecież zapłacić za motel, paliwo, jedzenie. Dzięki debetowi czuję się w miarę pewnie.

Michał: – Kryzysy są co dwa, trzy dni. Przychodzi zwątpienie, taki ścisk w dołku: że co to za życie, jeśli ciągle mam w banku dług, ciągle muszę coś komuś oddać. Za chwilę przychodzi inna myśl: że to nie jest taki prawdziwy dług, bo wiem, że kiedy na konto wpłynie stypendium, mój bilans się poprawi. Ale mimo wszystko bez przerwy żyję z wyrzutami sumienia, że to wszystko ściema: że gdyby nie ta kreska w banku, nie miałbym na rachunki.

Adam: – Za wszystko staram się płacić kartą. Kiedy wypłacam gotówkę, najczęściej banknoty 50 zł, pieniędzy z konta ubywa jakby szybciej. Sprawdzam saldo i widzę, że zbliża się krytyczny moment. A kiedy płacę kartą, saldo zmniejsza się o mniejsze sumy. To jest dla mnie duży problem. Bywam w małych miejscowościach. Muszę coś zjeść i kiedy chcę zapłacić, okazuje się, że w knajpie nie ma terminala. Więc kupuję żarcie w supermarketach. Wtedy przez dwa, trzy dni nie jem nic ciepłego, tylko parówki na kolację i jogurt na śniadanie. Za noclegi też nie zawsze można płacić kartą. Zdarzyło mi się jechać do miasta oddalonego o 20 km, żeby znaleźć bankomat. Gdyby nie stacje benzynowe, na których dają kawę i hot dogi, całkiem rozwaliłbym sobie żołądek. A gdyby nie debet, spałbym w samochodzie.

Zasada 2: nie rozmawiaj o pieniądzach

Siedzimy w kuchni w mieszkaniu, które Adam wynajmuje z dziewczyną. Kasia zamknęła się w pokoju. Uczy się do egzaminu, jest na ostatnim roku ekonomii. – Nie mówiłem jej tego, ale ostatnio mam mały dług – mówi cicho, mieszając chłodną już herbatę. – Wiszę 39 zł operatorowi internetu mobilnego. Operator jest z tych tolerancyjnych. Dzwoni dopiero po dwóch miesiącach niepłacenia. Ale jak już dzwoni, to od siódmej rano, co dziesięć minut. Aż skończą zmianę w call center. Odrzucam. Albo czekam, aż przestanie. Próbuję zgnieść w sobie poczucie, że kogoś okradam. Wtedy da się wytrzymać. Rok temu dostałem maila. Firma windykacyjna taka i taka, proszę uiścić tyle i tyle, inaczej zostanie wniesiona sprawa. W strachu zapłaciłem dwie zaległe faktury naraz. 15 października opłaciłem jedną zaległą fakturę. Została ta druga. Na razie nie dzwonią. Internet działa.

Z Michałem siedzimy na ławce w uniwersyteckim kampusie. – Np. teraz na koncie mam 118 zł, w portfelu dychę – mówi, grzebiąc w kieszeniach. – Zaczynam mocniej obgryzać paznokcie. Przed snem myślę o tym, na co jutro wydam pieniądze. Z każdym dniem będzie gorzej. Panikuję. Jeśli będę wydawał 10 zł dziennie, zmieszczę się na plusie. Jeśli nie, znowu będę miał dług. I doła.

Jak funkcjonował przed debetem? – Zdarzało się, że przy kasie musiałem anulować zakupy. To upokarzające – mówi. – „Anulacja” trwa dobre dwie minuty, a czasem i z pięć. Stoję i czekam. Za mną kolejka. Ludzie podenerwowani, fukają, że strata czasu. I co to w ogóle za skandal, żeby nie mieć na takie psie jedzenie. A ja oddaję dwa paprykarze po 90 groszy każdy, żeby mniej nabiło.

Adam: – Kiedy jestem na minusie, to trochę głupieję. Każdą kupkę jedzenia przeliczam na pieniądze. Spotykam się z ludźmi, którzy mogą postawić mi kawę albo obiad. Stale mam wrażenie, że nigdy nie będę miał więcej pieniędzy, niż mam teraz. Że nie mogę wyjść z domu, bo przepuszczę resztę gotówki na nie wiadomo co. I że ochroniarze w sklepach biorą mnie za kieszonkowca.

W internecie szuka rad, jak układać tzw. domowy budżet. Przegląda poradniki i kalkulatory. Rezygnuje, bo wszystkie uwzględniają wydatki na spłatę kredytu, samochód i dzieci. Adam się nie łapie.

Michał: – Studiuję socjologię, ale na psychice się trochę znam. To działa tak, że jak przekraczamy wolne środki i zaczynamy być na minusie, bardziej się kontrolujemy. Żyjemy odtąd na pół gwizdka, kombinujemy. Ja np. nie jeżdżę samochodem, przesiadam się do komunikacji miejskiej albo wszędzie chodzę. Książek do doktoratu nie kupuję, tylko poruszam niebo i ziemię, żeby od kogoś pożyczyć. Każdemu większemu wydatkowi towarzyszy poczucie winy, jakbym komuś te pieniądze ukradł.

Adam: – W moim pokoleniu głównym tematem rozmów jest kasa. Obojętne, czy gadamy o pracy, kredycie, ślubach, weselach, chrzcinach czy wakacjach – zawsze chodzi o to, czy JUŻ możemy sobie na coś pozwolić, czy JESZCZE nas na to nie stać. Wśród kumpli z czasów liceum i studiów wytwarza się naturalna hierarchia, w której oczywiście na szczycie są ci zamożniejsi. Średniacy i biedni się frustrują, bo odstają. Nie dlatego, że mają nieciekawą pracę albo są w czymś kiepscy – bo teraz wszyscy mają nudną pracę – ale dlatego, że mało wyciągają co miesiąc. Jedyne wyjście to nie rozmawiać.

Zasada 3: nie pozwól sobie popłynąć

– Miesięcznie zarabiam 1,3 tys. zł na umowie zleceniu. Wynajmuję mieszkanie z koleżankami jeszcze ze studiów. Po opłaceniu stancji, rachunków za telefon i internet, kupieniu biletu miesięcznego, zostaje jakieś 800 zł – wylicza Patrycja. Jest drobną dziewczyną o delikatnych rysach. W pubie dla studentów, w którym często bywa, zamówiła przecenione piwo. – W porywach, bo co parę miesięcy dochodzi woda, prąd, ogrzewanie. Wiem, że są tacy, dla których to dużo. Dla mnie to za mało. Wiele osób z mojego pokolenia (rocznik ’90) nie może pogodzić wyobrażeń o życiu z realiami. I nie ma się co dziwić. Kończymy studia, idziemy do pracy, więc chcemy jakoś funkcjonować. A funkcjonujemy na zasadzie minimum. Jak najtańsze jedzenie, minimum rozrywek.

Po studiach postanowiła, że nie będzie przyjmować pieniędzy od rodziców. Kiedy jej pomagali, mogła sobie pozwolić na kino, ciuchy, wypad nad morze. Dziś, jeśli „popłynie”, kupi np. skórzane buty, o których marzyła, za tydzień-dwa ląduje pod kreską. Do wypłaty zostają dwa tygodnie, a ona już nabija dług. Musi coś jeść, pić, używać kosmetyków. Siedzi z kalkulatorem i przelicza. Widzi, że kiedy wpłynie wypłata, będzie nad kreską dwie stówki mniej niż w poprzednim miesiącu. – Nie pamiętam, kiedy miałam tyle, żeby się nie martwić – mówi Patrycja.

Michał: – Kiedy siedzimy w grupie ze znajomymi, na pierwszy rzut oka wyglądamy normalnie. Młodzi, dobrze ubrani. Bywamy tu i tam, znamy nowości książkowe, mamy zdjęcia z wypadu na Oktoberfest. Debet daje możliwość udawania, że wszystko jest OK. Ale ciągle mam wrażenie, że to się kiedyś wyda, że bank zablokuje ten cholerny limit i dopiero wtedy zobaczę, co to znaczy życie. Rodzicom do dziś nie powiedziałem, że założyłem debet i co miesiąc jestem pod kreską. Są przekonani, że w Polsce można się utrzymać za 1,3 tys. stypendium.

Patrycja: – O debecie nie powiedziałam nawet siostrze. Dla niej kredyt to oznaka słabości. Zawsze radziła sobie lepiej. Chociaż oceny w szkole miałyśmy podobne, to ją zawsze chwalili nauczyciele. Była trzy lata starsza i zawsze dokonywała lepszych wyborów. Kiedy kończyłam liceum plastyczne, bo wydawało mi się, że będę malarką, ona szła jak burza przez ekonomię. Po magisterce profesorowie chcieli ją na uczelni, ale poszła do pracy. Dziś siedzi na wysokim piętrze w banku i zarabia tyle, że zaczęłam się przed nią wstydzić. Za rok wychodzi za mąż za kolegę z pracy. Kupili mieszkanie w bloku, który jeszcze nie powstał. Nie mogę ich nawet zaprosić na obiad, bo do współlokatorki właśnie przyjechali rodzice z prowincji.

Adam: – Mam wrażenie, że wszystko w Polsce drożeje. Może to moje wymagania rosną, ale wydaje mi się, że z roku na rok coraz bardziej nie stać mnie na to, czego potrzebuję. Np. na dobre ubrania. Nauczyłem się kupować przez internet. Tam jest wszystko, co potrzebne, tyle że dwa razy gorszej jakości.

Ostatnio potrzebował płaszcza na zimę, szukał w sieciówkach, ale wszędzie ceny zaczynały się od 200 zł. Wyciąga 1,5 tys. zł miesięcznie, więc nie stać go na takie ciuchy. Znalazł płaszcz w internecie, wyglądał dobrze, elegancko. Kosztował mniej niż 200 zł z dostawą. – Okazało się, że to kawał cienkiej szmaty z najgorszego materiału – opowiada Adam. – Metkę z napisem „Made in China” oderwałem. Ale w nim chodzę.

Pierwszego dnia po wypłacie Adam idzie do apteki. Bierze tabletki na odporność, miękkie kapsułki na uspokojenie przed snem i te musujące, dla porannego kopa. Miesiąc temu na szczęście zrobił zapasy: leki rozkurczowe na wrzodowe bóle brzucha i diosminę na ciężkie nogi.

Michał czuje, że nic mu się nie chce. Wstaje z bólem głowy ok. 11 (tabletki nasenne trochę ogłuszają). Siada do komputera, żeby pisać. Nie może się skupić. Ok. godz. 14 decyduje, że umyje samochód, więc wychodzi, a po drodze robi zakupy: bułki, wędlina, wino za 10 zł.

Patrycja stara się wyczekać chwile euforii. Ok. 15 pęka i zagląda na Allegro. Zwykle szuka butów, zamawia więcej niż powinna. Z wyrzutami sumienia walczy przed snem. Dręczy ją myśl o życiowej porażce. ©

​Imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015