Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jezus zaś rzekł do nich: (…) »Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy«” (Mt 19, 27-30).
Czytanie wywołało we mnie wspomnienie. Po pierwszym roku seminarium, podczas wakacji, czytałem w szpitalu „Zapiski więzienne” kard. Stefana Wyszyńskiego. Nie pamiętam, żebym później wracał do tej lektury – a jednak niektóre jej fragmenty zostały w mojej pamięci do dziś. Jednym z nich jest komentarz Kardynała do przytoczonej perykopy. Brzmi on mniej więcej tak (cytuję z pamięci): „Pytał ongiś Piotr: oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy? Jezus mu odpowiedział: Każdy etc… odziedziczy. Później Piotr był w więzieniu, i na arenie, i na krzyżu. To już był początek wypłaty!”.
Zapamiętałem ten tekst, choć nie mogę powiedzieć, żebym go wtedy zrozumiał… Nie wiem nawet, czy rozumiem go dzisiaj. Męczeństwo nie wydaje się wszak być jakąkolwiek z twarzy wypełnionych Bożych obietnic. Z drugiej strony, pierwotny Kościół zawsze mówił o męczeństwie jako o momencie szczególnego doświadczenia łaski i obdarowania – nie, nie gwałtowną śmiercią, lecz radykalną miłością do Boga i do ludzi. Nie dlatego przecież czcimy męczenników, że zostali zabici w przerażający sposób, lecz dlatego, że nawet w samym środku takiego doświadczenia nie stracili swego zawierzenia Bogu i miłości do ludzi – w tym także do... oprawców.
Tego człowiek nie ma sam z siebie. To rodzaj miłości, na który może go otworzyć jedynie komunia z Jezusem. Tę miłość przyjmuje się jedynie jako dar. W doświadczeniu krzyża (to znaczy: w Jezusie!) Piotr odnalazł nową rodzinę tam, gdzie – po ludzku – nigdy by jej sam nie szukał. Doznał szczególnego „rozszerzenia serca” – zobaczył swoich braci i siostry w ludziach, przed którymi – znów, po ludzku – powinien był uciekać.
To było również doświadczenie kard. Wyszyńskiego w więzieniu. Wspomina w „Zapiskach”, jak przeżywał więzienną Wigilię Bożego Narodzenia. Wszyscy wiemy, że jest ona jedną z najpiękniejszych celebracji rodzinnych – chcemy być wtedy przy najbliższych. Ich brak w Wigilię ma zupełnie inną moc rażenia.
Wtedy – w tamtą Wigilię – Kardynał wziął opłatek, wyszedł z celi, i podszedł do pilnującego go strażnika – zapewne funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. Nie pamiętam już reakcji tamtego oficera. Ale nie ona jest tu najważniejsza. Ważne jest doświadczenie bezinteresownej – rodzinnej – miłości do człowieka, który co najwyżej mógł pozostać dla Kardynała obojętnym „obcym” (ale pewniej wrogiem), a naraz stał się „bratem”. „Stokroć tyle otrzymacie... braci”.
To już był początek wypłaty.