Przez szczelinę świata

O. TOMASZ BIŁKA, dominikanin: Na pytanie, gdzie się Bóg rodzi, odpowiadam: nie tam, gdzie się Go spodziewamy.

14.12.2020

Czyta się kilka minut

Szopka bożonarodzeniowa w portowej kawiarni Corto w Rijece. Chorwacja, grudzień 2020 r. /  / GORAN KOVACIC / PIXSELL / FORUM
Szopka bożonarodzeniowa w portowej kawiarni Corto w Rijece. Chorwacja, grudzień 2020 r. / / GORAN KOVACIC / PIXSELL / FORUM

ARTUR SPORNIAK: Zanosi się, że święta w tym roku będą ascetyczne. Może to pozwoli nam dojrzeć Boga, który się rodzi?

TOMASZ BIŁKA OP: Nie wiem. Mam kłopot z pytaniami o przyszłość, rzeczywistość bowiem jest tajemnicza i bogatsza niż intelektualne konstrukty, w które próbujemy ją uchwycić. Poza tym musiałbym wypowiadać się w imieniu jakiejś zbiorowości, którą trudno mi sobie wyobrazić jako jednolitą. W końcu odkąd pamiętam, sam miałem problem ze świętowaniem...

Przeszkodą jest liczba mnoga?

Należę do pokolenia (rocznik 1983), w którym przekaz wiary się urwał. Wydaje mi się, że nasi rodzice albo byli już niewierzący, albo nie umieli o wierze opowiadać. Uczestniczyliśmy w obrzędach, w które nas nikt nie wprowadził. Poruszający oczywiście był klimat, jednak jako dziecko oglądałem rzeczywistość jak przez szybę. Niezrozumiałe obrzędy i związane z nimi napięcia, rytualne pucowanie domu, wkładany w to przez rodziców trud, nerwowe oczekiwanie, nie wiadomo właściwie na co. Na końcu zaś doświadczenie pustki. Nic się nie rodziło. To było dojmujące. Rok w rok rodziło się Nic. Długo nie umiałem tego nazwać. Rozczarowanie, które przechodzi w odczarowanie sakralnego świata.

Mam poczucie, że moja wiara później była szyta metodą patchworku ze strzępek Słowa odnalezionego w tekstach, z fragmentów świadectw. Długo nie chciało mi się to zszyć w żadną całość.


CZYTAJ WIĘCEJ: BOŻE NARODZENIE 2020 >>>


Prezenty, choinka, szopka – magia świąt nie działała?

Nie bardzo. Oczywiście ważne były momenty obdarowania prezentami – dostrzegałem starania rodziców, które budziły moją wdzięczność i miłość. Ale nie umiałem z tego poziomu przejść do wiary.

A świętowanie dzisiaj jest dla mnie określone przez przeżywanie „wiary widzącej”; szczególnej optyki świata, ludzi, samego siebie i – nareszcie – Boga. Otrzymaliśmy przecież – jak pisze św. Jan – „dar dla umysłu poznania Boga prawdziwego”. Dlatego tak ważna jest dla mnie liturgia i sztuka. To dzięki nim jakoś otrzymuję wgląd w Rzeczywistość, w której uczestniczę, a nawet przez którą jestem zagarniany. Misteria Bożego Narodzenia są wydarzeniem, w którym poznajemy, że Słowo ma Oblicze, ma Twarz.

Oblicze dziecka?

Także.

Ale co to znaczy? Przeglądnąłem książki teologiczne o Jezusie. Walter Kasper, Joachim Gnilka, Gerhard Lohfink, Henryk Seweryniak – żaden z nich nie zajmuje się narodzeniem i faktem, że Bóg stał się dzieckiem.

To ciekawe. Z kolei Benedykt XVI dopiero ostatni, trzeci tom „Jezusa z Nazaretu” poświęca ewangelii dzieciństwa – jakby ona była punktem dojścia. „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” – mówi Jezus.

Ostatnio sporo rozmyślam o – jak to sobie nazwałem – komunijności poza konfesyjnością, czyli sposobie bycia Boga w świecie czy ze światem. To niezwykły paradoks, że Jezus-Logos, będący doskonałym wypowiedzeniem się Boga o sobie, przychodzi do nas jako niemowlę, czyli niemowa. Niepojęty ma granice. Boski Sens zostaje pomieszczony w ludzkim ciele. Bóg przychodzi do nas w taki sposób, w jaki jesteśmy w stanie go przyjąć.

Długo zastanawiały mnie słowa kolędy, w której śpiewamy „cztery tysiące lat oczekiwany”. Po co był potrzebny ten czas? Dlaczego Bóg „zwlekał”? Po co ten tasiemcowy serial Starego Testamentu? Czy historia zbawienia nie mogła się zacząć od Nowego Testamentu? Czemu Wcielenie nie było kolejnym działaniem Boga po upadku człowieka? Odpowiedź przyniosła mi ewangelia. Po grzechu pierworodnym staliśmy się niezdolni przyjąć Boga. To wielki dramat dla samego Boga: nie móc obcować z nami tak, jak tego pragnie i jak my sami jesteśmy do tego przeznaczeni, będąc stworzeni na Jego obraz i podobieństwo. To Jego dramat, że musi powściągać swoją miłość, żeby nas nie rozsadziło, jak stare bukłaki młodym winem.

Trzeba Mu było dopiero stworzyć nowy bukłak przez Wcielenie, a to nie mogło dokonać się od razu. W każdym razie był taki czas, w którym królestwo Boże, czyli pełna harmonii komunia między Bogiem i człowiekiem, mieściło się w samym tylko Jezusie, w Ciele pełnym Słowa.

W jednej z niedawnych homilii podczas mszy transmitowanej z klasztoru w Łodzi powiedział Ojciec, że Jezus do nas przychodzi „z dołu, nie z góry”. Co to znaczy?

Nie zaczyna od dogmatów. Nie warunkuje swojej obecności tym, co o nim wiemy i co wyznajemy, bo my po grzechu pierworodnym o Bogu mogliśmy tylko kłamać. To dlatego Pan zakazuje Izraelowi tworzenia obrazów.

Widzę dramat Boga i pierwszeństwo Jego miłosnej obecności, a dopiero za tym idzie przestrzeń konfesji – wyznanie wiary i jej głoszenie. Najpierw jest bycie pośród nas; Emmanuel – to znaczy „Bóg z nami”. Dzieciątko Jezus, które leży w żłobie, ustanawia komunijność poza konfesyjnością. To Jego ogołocenie z chwały.

Zresztą ostatnim Jego słowem też nie było kazanie, lecz ukrzyżowana obecność, misterium upodabniającej miłości. Hans Urs von Balthasar pisał, że ostatnim słowem Boga nie jest Objawienie, pouczenie, lecz uczestnictwo, communio. Wydarzenie Wcielenia rozumiał właśnie jako przejęcie przez Boga zamknięcia słuchaczy, wejście w milczenie swego stworzenia, jego od-mowę, odwrócenie się od Tego, który „mową wzbogaca język nasz”. Ta komunia mimo braku wspólnoty poznania oznacza więc po drugiej stronie słowa i czynu cierpienie. To w moim przekonaniu wyznacza także sposób bycia Kościoła w świecie i ze ­światem.

Co to dokładniej znaczy?

Że Jego obecność przychodzi jako łaska, przekraczająca nasze rozumienie. Jezus przychodzi do nas jako dziecko, bo tylko jako dziecko możemy go przyjąć. A nawet to jest trudne. Z opisu ewangelii wiemy, że przyjmują go mędrcy i pasterze. Mędrcy są przedstawicielami świata pogan, którzy dochodzą do poznania Boga. Pasterze z kolei to ubodzy Izraela. Mądrość i ubóstwo poznaje Pana. Nie przyjmuje go natomiast Herod i uczeni w Piśmie, ani władza religijna, ani władza polityczna. Przeciwnie: oni drżą z lęku, że nowe, które przychodzi, rozsadzi stare ­bukłaki. Niemowlę stanowi dla nich zagrożenie. Niemowa odbiera im mowę.

Pyta mnie pan o choinkę, klimat świąt – dla mnie długo te rzeczy nie były ważne.

A stały się takie?

Tak, ale dopiero w zakonie. Momentem odkrycia było dla mnie składanie sobie życzeń i łamanie się opłatkiem z braćmi. Nigdy wcześniej tego nie lubiłem, bo życzenia zwykle były czymś zdawkowym. W zakonie odkryłem, że „łamanie się opłatkiem” jest synonimem kaznodziejstwa, czyli głoszenia ewangelii. Składanie życzeń nie polega na robieniu komuś correctio fraterna – wypominaniu, czego ci brakuje, tylko na błogosławieniu, proroczym opowiadaniu komuś prawdy, tego, co jest jego pragnieniem i przeznaczeniem. Pamiętam takie ­Wigilie, podczas których składanie życzeń trwało godzinę i więcej.

Drugim momentem olśnienia było zrobienie tradycyjnej szopki. Któregoś roku otrzymałem zadanie przystrojenia salki braci studentów. Znajdowała się w tej części klasztoru, w której panował permanentny remont. Obok salki znajdującej się na najniższym piętrze, przy schodach była wnęka zawalona stertą krzeseł. Postanowiłem tam umieścić szopkę. Nie pod choinką, w miejscu centralnym, lecz w miejscu przejściowym, tranzytowym, które właściwie nie jest miejscem do życia. W takim nie-miejscu rodzi się Dziecię. Czytamy w ewangelii przecież, że „nie było dla Niego miejsca”. Połączyło mi się to jakoś z wydarzeniem Krzyża. I jak titulus nad krzyżem, nad szopką umieściłem w trzech językach, greckim, hebrajskim i po łacinie, właśnie ten napis: „Nie było dla Niego miejsca”. Widziałem, że braci ta instalacja poruszyła. W klasztorze także może nie być dla Niego miejsca.

Mam nadzieję, że nie brzmi to jak oskarżenie. Ja tak rozumiem Boże przyjście: to wciśnięcie się Boga przez szczelinę świata. Na pytanie, gdzie się Bóg rodzi, odpowiadam: nie tam, gdzie się Go spodziewamy.

I możemy Go przegapić?

Tak, stąd adwentowe wezwanie do czuwania, do obudzenia się. Cały kłopot w tym, „czy można obudzić grzecznie”, jak pytał Norwid. Czy Boże Narodzenie będzie też naszym narodzeniem? „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, (...) którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” – czytamy w prologu Ewangelii Jana. Sensem Bożego Narodzenia jest moje narodzenie z Niego.

Co to znaczy: z Boga się narodzić?

Nie mogę powiedzieć, że to rozumiem. Tak jak nie mogę powiedzieć, że wiem, jak się kogoś nawraca. Nie ja to robię. Nie wiem, jak On to robi. Wiem tylko, że uczestniczę w pewnej łasce, gdy opowiadam o Jezusie i moje słowo staje się Jego Słowem. Wtedy następuje wydarzenie Wcielenia.

Więc trudno mi powiedzieć, co znaczy: narodzić się z Boga. Dla mnie była to zmiana jakościowa. Gdyby ktoś mnie wcześniej zapytał, co ci jest, to mógłbym powiedzieć: nic mi nie jest. Ale to „nic”, które boli. Po przyjęciu Jezusa w dorosłym życiu był taki moment, że bardzo się bałem, że od Niego odpadnę. I w ogóle nie mogłem uwierzyć, że to się wydarzyło, że jakoś odnalazłem własną najgłębszą stratę. Różne rzeczy później działy się w moim życiu, ale nigdy więcej nie poczułem tego „nic”. Nie było tego strasznego cierpienia, które znałem wcześniej.

Świadomość Jego obecności?

Nie wiem, czy to jest związane ze świadomością. Raczej z jakimś wypełnieniem. Serce człowieka jest żarłoczne. Pismo mówi, że serce jest jak Szeol, niepoprawne – któż je zgłębi? Niosłem w sobie żarłoczność – pustkę, która była jak czarna dziura. Wszystko tam mogłeś wrzucić: dobro, światło, majątek, miłość, i nie wystarczyłoby, aby nasycić. Dopiero Jezus, zstępujący do mego serca jak do pustego żłobu czy jak do Szeolu po swojej śmierci, jest jedynym światłem, które tę czarną dziurę może wypełnić. I wtedy się odwraca kierunek: z pochłaniania na dar i na wdzięczność. Tak rozumiem nowe narodziny.

Gdy patrzę na polski pejzaż, mam wrażenie, że żyjemy w społeczeństwie, które poganieje. Przeżywamy naszą wiarę na sposób pogański. Zamykamy się w kastach. Odradza się mentalność klanowa. Przynależąc do klanu, podpisujesz się pod jakimś kontraktem: mówisz takim, a nie innym językiem, wyznajesz to, a nie tamto, ubierasz się tak, a nie inaczej.

Mowa o katolikach?

O różnych środowiskach chrześcijan. Różnica między chrześcijaństwem a religiami pogańskimi jest zasadnicza. W rzeczywistości pogańskiej bóstwo jest kimś, kogo trzeba obłaskawić. Jest siłą, z którą musisz się liczyć. Sposobem ujarzmiania tej nieobliczalnej siły jest konkretny zestaw zachowań, rytuałów, także poglądów. Pojawia się dogmat rozumiany jako dający bezpieczeństwo w obcowaniu z bóstwem. Wydaje mi się, że wielu tak właśnie przeżywa wiarę. Nie chcę przez to powiedzieć, że przestrzeń dogmatu i prawdy nie jest ważna. Ona prowadzi do pełni komunii i zjednoczenia. Ale pandemia ujawniła zabobonną odmianę naszego katolicyzmu. Tymczasem jako chrześcijanie powinniśmy mieć głęboką świadomość, że On pierwszy nas ukochał, i to jeszcze wtedy, gdy byliśmy grzesznikami.

I to jest wyzwalające?

To jest megawyzwalające. Jako grzesznik nie jestem zdolny i godny do obcowania ze Świętym. A tu okazuje się, że przez tego Świętego jestem ukochany i przyjęty. Mój upadek w niepodobieństwo do Niego sprawia, że zawsze wyobrażam sobie Boga niewłaściwie (Kościół zresztą głosi w nauce Soboru Trydenckiego, że w każdym naszym obrazie jest więcej niepodobieństwa niż podobieństwa do Boga). Ale Boga to wcale nie ogranicza. Pytanie, jak się otworzyć na tę większą radość. Z ewangelii wiemy, że i mądrość, i ubóstwo są predestynowane do rozpoznania Pana. Mędrcom i pasterzom zwiastuje się wielką radość. Jak wejść w tę ­adorację i zachwyt?

W supermarkecie mamy święta, które są urynkowionym widowiskiem. A Bóg, który rodzi się gdzie indziej, gdzieś pod schodami, wprowadza nas w doświadczenie obecności. Mam wrażenie, że On zrodzi się między nami, gdy będziemy dla siebie. Gdy zawieszę swoje sądy i przesądy i wejdę w bycie z drugim. Każde takie spotkanie jest przemieniające dla jednej i drugiej strony.

A co przeszkadza?

Jako ludzie mamy niesamowitą zdolność do różnicowania się i dzielenia. Żyjemy w wieży Babel, w pomieszaniu języków. I nawet jak kochamy siebie i zależy nam na tym samym, i tak jesteśmy w stanie się pokłócić. Tymczasem Chrystus „zburzył rozdzielający nas mur – wrogość”. Jak to się dzieje? Jakoś ukazuje to greckie słowo oznaczające ­„miłosierdzie”: splanchnidzomai. Wszędzie, gdzie pojawia się w ewangeliach, jest związane z raną. Zawiązuje jakieś przymierze rany. Widok czyjejś biedy dotyka mnie jako moja własna bieda. I to czyni nas braćmi. Zarówno w opowieści o Samarytaninie, jak i o miłosiernym ojcu. Bieda syna marnotrawnego staje się biedą ojca, a bieda pobitego staje się biedą Samarytanina.

Swoją drogą, jest dla mnie poruszające, że Bóg, gdy chce o sobie coś powiedzieć, przedstawia się jako heretyk, a nie dogmatyk (heretyk – ten, o którym wiadomo, że się myli). Podobnie Jan Chrzciciel mówi: pośród was stoi ten, którego wy nie znacie. Mam wrażenie, że trudno nam się zgodzić na to, że nie znamy Boga. Wydarzenie spotkania jest czymś, czego nie kontrolujemy i dlatego budzi nasz lęk i niezgodę.

Wracając do tego, co czyni nas braćmi – ciekawe, że Jezus w ewangeliach braćmi nazywa apostołów dopiero po zmartwychwstaniu. „Idź do moich braci i powiedz im...” – zwraca się do Marii Magdaleny. Dopiero Pascha czyni nas braćmi – „burzy rozdzielający nas mur”. To ona dopełnia Wcielenie.

Spotkania ze Zmartwychwstałym i z Dzieciątkiem korespondują ze sobą. I Maria Magdalena z apostołami, i ­mędrcy z pasterzami doświadczają wielkiej radości. Jedni i drudzy wchodzą w spojrzenie, które jest adoracją i zachwytem właśnie nad ciałem przebóstwionym. Bo jeśli mówimy o wydarzeniu Wcielenia i objawieniu, jakim są narodziny, trudno nie uwzględnić czułości. Dziecko jest tym, kto się czułości domaga.

To czułość jest więc przestrzenią komunikacji i komunii.

Tak, podkreślam to, bo komunikacja i komunia, czyli to, do czego przeznaczony jest człowiek, czyni nas Kościołem. Po łacinie te słowa mają wspólny źródłosłów: communicatiocommuniocommunitas. Gdy Olga Tokarczuk w mowie noblowskiej mówiła o czułym narratorze, to oczywiście wiedzieliśmy – mam na myśli moich braci dominikanów – że odwołuje się ona do innego niż nasze rozumienia. Ale od razu „rzuciliśmy się” na to wyrażenie, rozpoznając w nim Boga i Ducha Świętego, który mówił przez proroków i objawiał to, co wypełnia się w Bożym Narodzeniu. Ciekawe, że ta mowa noblowska była odpowiedzią na pewien konkretny kryzys – braku wspólnej płaszczyzny. W kulturze nastawionej na promowanie indywidualizmu przestaliśmy umieć tworzyć wspólnotę. Także w znaczeniu chrześcijańskim – czyli Kościół. Kryzys Kościoła polega też na tym, że my nie umiemy być ze sobą. Czułość zaś jest wyśmiewana jako naiwna.

Na nią wskazują święta Bożego Narodzenia?

Długo sam nie ceniłem ich familiarności. A dzisiaj myślę, że może właśnie bliskość jest istotą tych świąt. Umiejętność przyjmowania siebie nawzajem, czułego bycia samemu ze sobą i czułego bycia wobec innych – to dopiero ustanawia fundament dla budowania wspólnoty. I niech sobie mówią, że to naiwne. Dla mnie to ubóstwo jest mądrością tych, co poznają Pana.

Czyli wróciliśmy do choinki i szopki.

Wspomniani teolodzy, którzy pomijają moment narodzin Jezusa i zaczynają refleksję od Paschy, wskazują chyba na jakieś powszechne doświadczenie. Dzisiaj w kulturze najpierw narzuca się nieobecność Boga, jego śmierć. A narodziny dopiero są oczekiwane. Jak w wierszu „bez” Różewicza, choć czytam ze zmienioną kolejnością: „Największym wydarzeniem w życiu człowieka są śmierć i narodziny Boga”. ©℗

O. TOMASZ BIŁKA jest dominikaninem, kaznodzieją, malarzem i grafikiem. Opiekun duchowy Wspólnoty Twórców Chrześcijańskich Vera Icon. Mieszka w Łodzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2020