Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzech z nas, trzech poetów, wybiera wiersz bez tytułu, dedykowany "pamięci Konstantego Puzyny". Arcywiersz.
Czas na mnie
czas nagli
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
Wiersz czytają kolejno Przemysław Dakowicz, Wojciech Kass i Marcin Sendecki. Pierwszy z nich w towarzyszącej temu spotkaniu książce napisał: "Jest to jeden z najciemniejszych i najbardziej bezwzględnych wierszy w literaturze polskiej". Drugi: "Słowa tego wiersza (...) są mrocznie jasne i czule okrutne. Ćmią naturalnym spokojem i rezygnacją. (...) To ciemny diament". I jeszcze Sendecki, którego szkic jest trochę obok, zwrócony w stronę Puzyny, bo sam wiersz wydaje mu się nieopowiadalny. Ale i on nazywa utwór Różewicza wstrząsającym i pisze, że można się w nim dopatrzyć nawet "bluźnierczego (bo odbierającego nadzieję) apokryfu".
Wiersz zredukowany jest zawsze bardziej skupiony. Różewicz wykroił swój wiersz z większej całości; można to obserwować na przedrukowanym w pierwszym wydaniu "Płaskorzeźby" rękopisie. Zginęły po drodze rozmaite wątki, zostało to, co najbardziej ogólne. U Różewicza słowa często są nagie, ale tu nie w nagość się wpatrujemy, lecz w sam szkielet. W kręgosłup rozmowy, może modlitwy... Tak, to bezlitosny wiersz, w którym mówi się tylko tyle, ile niezbędne.
Muszę teraz wyznać, że czytałem ten wiersz inaczej, niż to jest zapisane w przywołanych powyżej głosach. Nie czytałem go jako wiersza przeciwko nadziei. Czytałem go jako pocieszenie. Wszystko zostanie po "tej" stronie - to oczywiste. To, co się nam przydarzyło, cośmy zrobili i czego zaniechali, co posiadaliśmy i co nas posiadło, tu zostanie. Coś jednak "zabierzemy". Co? Jedni powiedzą: miłość, inni ostrożniej: relację. Dwa dwusylabowe słowa: "mamo", "synku", brzmią mi w tym wierszu mocniej niż "więc to już", "więc to tylko tyle", "więc to jest całe życie". Te dwa słowa - ku sobie zwrócone - burzą porządek echolalii.
Piszę o tym w niedzielę 10 kwietnia, kiedy świeci słońce i na placu Wróblewskiego kręci się karuzela. Dwóch mężczyzn nad wodą myje samochód, właśnie wróciłem z Mszy, wykąpałem się i owinięty w ręcznik usiadłem do komputera. 10 kwietnia mógłby być dniem śmierci, ale nie jest. Zaraz pójdę się wygłupiać z dziećmi, będę z pomalowaną twarzą czytał pogodne i niegrzeczne wiersze Briana Pattena, i jego wzruszającą opowieść o Skaczącym Myszce, który wydał siebie śmierci, żeby żyć jako orzeł. Sam Patten też tam będzie i chroń nas, Boże, jeśli wyjdzie z tego spotkania niezadowolony.
I jeszcze słychać śpiew ptaków na drzewach. I to już wszystko.