Płeć aniołów

W historii Kościoła jest piękna karta chrześcijańskiego gender, jest też i karta nieewangeliczna. Dlatego tak bardzo ważne jest rozróżnienie problemu społecznej niesprawiedliwości ujawnianego przez gender od ideologii, która na nim żeruje.

04.01.2014

Czyta się kilka minut

William Blake, Chrystus w domu Marii i Marty, ok. 1777–1827 / Fot. Philip Spruyt / STAPLETON COLLECTION / CORBIS
William Blake, Chrystus w domu Marii i Marty, ok. 1777–1827 / Fot. Philip Spruyt / STAPLETON COLLECTION / CORBIS

Bez zdefiniowania pojęć pozostają nam tylko bezkrytyczne zachwyty albo irracjonalne obawy i inwektywy. Płeć (ang. sex) to fakt psychofizyczny bycia kobietą lub mężczyzną, gender to kulturowe i społeczne przeżywanie płciowości. Kto neguje istnienie tego faktu oraz różnorodnej jego percepcji uwarunkowanej przez kulturę i społeczeństwo, grzeszy brakiem myślenia (bezkrytycznie ulegając ideologicznym kliszom) albo nieuczciwością (gdyż ze zjawisk skrajnie marginalnych usiłuje stworzyć normę).

Czymś, co istotnie różni się od gender – jak słusznie zauważyli biskupi w swoim ostatnim liście pasterskim – jest genderyzm, ideologia przekonana, że należy tworzyć taką kulturę i prawodawstwo, które minimalizując lub wręcz ignorując ludzką płciowość (sex), chce ją redukować głównie do elementu kulturowego i wprowadzić całkowitą zamienność roli mężczyzny i kobiety w społeczeństwie. Gender ma więc tyle wspólnego z genderyzmem, co nauka (science) ze scjentyzmem.

GENDER WE WCZESNYM CHRZEŚCIJAŃSTWIE

Jezus Chrystus przyszedł na świat w społeczeństwie patriarchalnym. Zarówno bowiem w Rzymie, jak i Grecji oraz Izraelu status mężczyzny był nieporównywalnie wyższy od statusu kobiety. Znamienne więc, że gdy mężczyźni w Ewangelii milczą (Zachariasz i Józef), Bóg przygotowuje nadejście Zbawiciela przez komunikujące się ze sobą dwie święte kobiety – Elżbietę oraz Maryję. Podobnie istotny jest fakt, że wiadomość o Zmartwychwstaniu Chrystusa zostaje ogłoszona Apostołom przez kobietę. To dlatego już na przełomie II i III wieku św. Hipolit Rzymski nazwał zwiastunkę tej nowiny Marię Magdalenę „apostołką apostołów”.

Jednym z ważnych tematów dyskusji w Kościele pierwszych wieków, zwłaszcza w polemice z nestorianami, było znaczenie macierzyństwa Maryi. Tytuł Theotokos, Bożej Rodzicielki, Bogurodzicy, oficjalnie przyjęty na Soborze Efeskim (431 r.), podkreślał, że Maryja jest Matką Boga (a nie jedynie Christotokos – matką człowieka Chrystusa, w którym zamieszkał Bóg). Będzie to fakt konsekwentnie kontemplowany przez chrześcijan w kolejnych stuleciach. I bez cienia wątpliwości narastający przez wieki kult Bożej Matki znacząco wzmacnia znaczenie elementu żeńskiego w kulturze chrześcijańskiej. Przykładem takiej refleksji może być zapisek papieża Aleksandra III z 1173 r.: „jeśli Pan nasz chciał się urodzić z kobiety, to nie tylko dla mężczyzn, ale i dla kobiet”. Żyjący w tym samym czasie św. Hugo z Lincoln wyraża się jeszcze dobitniej: „żadnemu mężczyźnie nie było dane zostać ojcem Boga, ale za to kobieta stała się matką Boga”.

Najistotniejsze jednak są działania samego Jezusa Chrystusa. To, że rozmawia on z kobietami na najważniejsze i najtrudniejsze teologiczne tematy (z Samarytanką o wodzie żywej, z Martą o zmartwychwstaniu umarłych), że kobiety były głęboko zaprzyjaźnione z Chrystusem, towarzyszyły Mu w drodze, aż po Ukrzyżowanie (trzy kobiety oraz młodziutki Jan), że Chrystus uzdrawiając teściową Piotra nie waha się wkroczyć do pomieszczenia dla kobiet (co czyniło mężczyznę nieczystym) oraz pozwala się dotknąć krwawiącej kobiecie (co również czyni nieczystym) – te wszystkie ewangeliczne sceny w radykalny sposób burzą wszelkie kulturowe stereotypy owego czasu. Słusznie rekapitulował tę postawę Jezusa Vittorio Messori: „Ewangelie pozostają jakby wysepką szacunku i obrony niewiasty w pełnym prądzie rzeki, której wody od początku do końca spływały wyraźnymi znakami przesadnego doceniania mężczyzn”.

 Nie oznacza to, że element patriarchalny był nieobecny w praktyce Kościoła. W pismach niektórych teologów można znaleźć nawet mizoginiczne rozważania – odległe od nauczania i postawy Jezusa. Chrześcijanie bowiem, jak wszyscy im współcześni, byli dziećmi swojego czasu, oddychali powietrzem swojej epoki. Ważniejszy jednak od tego, co było wówczas wspólne dla wszystkich kultur, był element różnicujący – znacznie wyższa i konsekwentnie rosnąca pozycja kobiety w społeczności chrześcijan. To właśnie ów element pozwala wyjaśnić, dlaczego w tej niewielkiej części świata pozycja kobiety ewoluowała i była lepsza niż w pozostałych jego częściach.

W tym też kontekście należy spojrzeć na mizoginizm powszechnie przypisywany św. Pawłowi na podstawie fragmentu listu do Galatów. Pawłowe zalecenia posłuszeństwa dla żon – jak zauważa prof. Ewa Wipszycka w swej pracy „Kościół w świecie późnego antyku” – były dla ówczesnych kobiet czymś całkowicie oczywistym. Nowością było to, że związek męża i żony zrównywał Apostoł z mistyczną relacją Chrystusa i Kościoła, oraz polecenie, by mąż miłował swoją żonę. Szczególnie istotne było jego radykalne, by nie rzec: rewolucyjne, stwierdzenie – zawierające implicite postulat równości – że „nie ma już mężczyzny ani kobiety... wszyscy bowiem jesteście czymś jednym w Chrystusie”. Między innymi z tego powodu chrześcijaństwo w tych silnie patriarchalnych społeczeństwach antycznych nazywane było pogardliwie „religią kobiet”.

Wiąże się to ściśle z dokonującą się przez wieki ewolucją małżeństwa, która znajdzie swe zwieńczenie w pełni średniowiecza. Ale już za czasów Karolingów (VIII–X wiek) biskupi mocno sprzeciwiali się panującej wówczas powszechnie poligamii i swobodzie odtrącania żony przez małżonka, jednoznacznie podkreślając, że „istnieje jedno prawo dla kobiet i mężczyzn” (una lex de mulieribus et viris).

GENDER I ŚREDNIOWIECZE

Debatując na temat małżeństwa, scholastyczni teologowie przez wiele dziesiątków lat szukali odpowiedzi na dwa podstawowe pytania. Primo, czy małżeństwo tworzy zgoda dwojga ludzi (tradycja rzymska), czy też zjednoczenie cielesne (tradycja germańska). Secundo, czy małżeństwo jest źródłem łaski Bożej, czy może tylko konserwuje łaskę obojga małżonków, czy też – ponieważ małżeństwo zawierane jest jako remedium concupiscentiae (środek na uśmierzenie pożądliwości) – nie ma ono żadnego związku z łaską Bożą.

Spór ten był tym bardziej istotny, że wpływowe wówczas ruchy katarów i albigensów, wyznając manichejską strukturę rzeczywistości, odnosiły się podejrzliwie do sfery cielesności i odrzucały instytucję małżeństwa jako taką. Ich poglądy odrzucił II Sobór Laterański w 1139 r., ale dopiero w pierwszej połowie XIII wieku Kościół wyraźnie opowiedział się za uznaniem małżeństwa za sakrament, który jest udzielany sobie wzajemnie przez kobietę i mężczyznę poprzez wyrażoną (publicznie) dobrowolną zgodę. W konsekwencji tego faktu wyraźnie słabnie w Kościele negatywna wizja małżeństwa (remedium concupiscentiae przestaje być uważane za pierwszorzędny cel małżeństwa) dzięki podkreśleniu, że jest ono przede wszystkim źródłem łaski prowadzącej do zbawienia obojga małżonków.

Te ściśle teologiczne rozstrzygnięcia niosą ze sobą społeczne i kulturowe konsekwencje – wraz z rozwojem Christianitas podnosi się prestiż kobiety. Nadal nie oznacza to wyeliminowania odziedziczonych po antyku akcentów mizoginicznych w pismach teologów i w nauczaniu Kościoła. Znaczy to jednak, że taki sposób odnoszenia się do kobiet przestaje być podstawowym sposobem myślenia i mówienia o nich, a za tym idą konkretne zmiany w pozycji społecznej kobiety w średniowieczu.

W tym kulturowym klimacie rozwija się wspaniała kobieca mistyka i poezja, w której oblubienica-dusza poślubia Oblubieńca-Chrystusa. Wystarczy tutaj wspomnieć Hildegardę z Bingen, Julianę z Norwich, Małgorzatę z Kortony, Lutgardę z Tongres, Elżbietę z Spaalbeck, Katarzynę ze Sieny czy Brygidę Szwedzką. Wszystkie te, i wiele innych świętych kobiet, nie tylko stworzyły aktualny do dziś język wyrażania najżarliwszych doświadczeń religijnych, ale zazwyczaj angażowały się też gorąco w kościelne, kulturowe i polityczne życie swej epoki, odgrywając w nim pierwszoplanowe role. Przypomnijmy choćby tylko Matyldę księżnę Toskanii, która ratuje nie tylko Grzegorza VII, ale i wielkie dzieło odnowy Kościoła, chroniąc papieża w swej twierdzy Canossie i przymuszając Henryka IV do ukorzenia się oraz uznania papieskiej niezależności, a w kilkanaście lat później dzięki zręcznemu fortelowi, rozbijając wręcz w proch i pył potężną armię tegoż cesarza. Dodajmy do tego chłopkę (!) Joannę d’Arc – takoż dowódcę armii – intronizującą króla francuskiego; świętą towarzyszkę Franciszka z Asyżu Klarę Offreduccio reformującą życie zakonne w Europie; i wspomnianą już córkę sieneńskiego farbiarza Katarzynę Benincasa, która dzięki pochlebstwom, ale też i poprzez wyraziste gesty (słynne tupanie nogami) oraz ostre słowa skierowane do następcy św. Piotra uzyskuje powrót papieży z Awinionu do Rzymu.

Zauważmy też, że chociaż składające się z dwóch wspólnot, męskiej i żeńskiej, opactwo Fontevraud, założone w 1110 r., wyróżniało się tym, że aż do kasaty w trakcie Rewolucji Francuskiej przełożonymi były wyłącznie kobiety, jednak sam fakt przełożeństwa kobiet również nad męskimi wspólnotami mnichów nie był wówczas wyjątkiem. Kobiety nie są wyłącznie przełożonymi religijnych wspólnot. Kierują polityką najważniejszych europejskich krajów. Z licznych znamienitych królowych wymieńmy choćby niezwykle barwną Eleonorę Akwitańską królową Francji oraz Anglii, jej bitną wnuczkę królującą we Francji Biankę kastylijską czy węgierską Jadwigę, wybitną polską władczynię, a zarazem świętą.

Nie należy się ograniczać wyłącznie do jednostek niezwykłych, zmieniających historię Europy. Ze średniowiecznych spisów podatkowych jednoznacznie wynika, że kobiety bywały wówczas nie tylko koronczarkami czy też hafciarkami, ale także kowalami, dekarzami i płatnerzami, jubilerami i złotnikami, piekarzami i wędliniarzami, ślusarzami i piwowarami (w średniowiecznej Anglii był to zawód prawie całkowicie sfeminizowany!), a z czasem – również introligatorami i księgarzami. W średniowieczu kobieta zachowywała też prawo własności do wniesionego posagu, nie musiała przybierać nazwiska męża, mogła też, bez żadnych upoważnień, reprezentować go przy zawieraniu transakcji.

NOWOŻYTNA DYSKRYMINACJA KOBIET

Rozwój absolutyzmu w Europie, takoż wpływ Reformacji przynoszą zahamowanie procesu emancypowania kobiet w społecznościach Zachodu. Głównie pod naciskiem władz świeckich, od drugiej połowy XVI wieku aż po wiek XIX pozycja kobiety znacząco słabnie i cofa się ku poddaniu jej woli mężczyzny. Ta niechęć do kobiet, jaskrawo manifestowana przez Rewolucję Francuską, znajduje swoje prawne zwieńczenie w Kodeksie Napoleona, na którym w XIX wieku wzoruje się spora część prawodawstwa naszego kontynentu.

To dlatego autorka znakomitej monografii o roli kobiet w średniowieczu („Kobieta w czasach katedr”), Régine Pernoud, na stwierdzenie, że misja Joanny d’Arc na przełomie XIX i XX wieku byłaby niemożliwa, odpowiedziała: „Niemożliwa? Ta misja była wówczas już nie do pomyślenia!”.

Trzeba też dodać, że powstające w XIX wieku nowoczesne liberalne demokracje – w brutalny niekiedy sposób – przymuszały Kościół do podległości władzy świeckiej. Włoski riccism, francuski gallikanizm, józefinizm w Cesarstwie Austro-Węgierskim, anglikanizm w Anglii, a febronianizm w Niemczech to tylko parę nazw określających doktrynę zwierzchnictwa państwa nad Kościołem. Jak zauważył znany filozof prawa Ross Hittinger: „W 1900 r. państwa chciały być Kościołem daleko bardziej, aniżeli Kościół pragnął być państwem”.

Ale pomimo wrogości nowożytnych państw wobec katolicyzmu, także ludzie Kościoła zazwyczaj podzielali „maskulinizującą” wizję świata zapisaną w prawodawstwie, które nie przyznawało kobietom praw obywatelskich. Protestancki stereotyp ograniczający kobietę do „trzech K” (Kinder, Küche und Kirche – dzieci, kuchnia i kościół) dominował również w nauczaniu i praktyce Kościoła katolickiego. Dlatego w „Liście do kobiet” Jan Paweł II wyznaje ze smutkiem: „Jesteśmy, niestety, spadkobiercami dziejów pełnych uwarunkowań, które we wszystkich czasach i na każdej szerokości geograficznej utrudniały życiową drogę kobiety, zapoznanej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines, a wreszcie sprowadzanej do roli niewolnicy”.

Nie można też w dziejach tej niesprawiedliwości pominąć współudziału ludzi Kościoła: „Jeśli, zwłaszcza w określonych kontekstach historycznych, obiektywną odpowiedzialność ponieśli również liczni synowie Kościoła – kontynuował papież – szczerze nad tym ubolewam. Niech to ubolewanie stanie się w całym Kościele bodźcem do odnowy wierności wobec ducha Ewangelii, która właśnie w odniesieniu do kwestii wyzwolenia kobiet spod wszelkich form ucisku i dominacji głosi zawsze aktualne orędzie płynące z postawy samego Chrystusa. On bowiem, przezwyciężając obowiązujące w kulturze swej epoki wzory, przyjmował wobec niewiast postawę otwartości, szacunku, zrozumienia i serdeczności. W ten sposób czcił w kobiecie ową godność, którą ma ona od początku w planie i miłości Boga”.

GENDER I GENDERYZM

Jest więc w historii Kościoła piękna karta chrześcijańskiego gender, jest i karta nieewangeliczna. Dlatego tak bardzo ważne jest rozróżnienie problemu gender od ideologii gender – genderyzmu. Ideologia ta, jak każda ideologia, zagraża wolności oraz bezpieczeństwu jej oponentów, rozwija własną nowomowę i – bezpodstawnie – powołuje się na swą „obiektywną naukowość”. Istotą każdej ideologii, także religijnej – jak pisze w encyklice „Centesimus annus” Jan Paweł II – jest, primo, posiadanie mającej transcendentne (obiektywne, naukowe) uzasadnienie koncepcji prawdy i dobra, secundo, przełożenie tej koncepcji na konkretny schemat życia społecznego oraz – tertio – ponieważ ideologia jest „obiektywna”, wolno więc ją narzucać przemocą tym, którzy nie są jej wyznawcami.

Dlatego też, z pewnością nienaukowy, a pozornie mało niebezpieczny koncept, że gender jest ważniejszy od sex, kiedy staje się fundamentem ideologii, także staje się niebezpieczny. Jeżeli bowiem koncept ten w oczach wyznawców genderyzmu uzyskuje sankcję absolutną, to należy wedle niego ułożyć całe życie społeczne. Należy zatem ograniczać władzę rodzicielską, przekazując ją instytucjom publicznym działającym wedle zasad genderyzmu propagowanych już od najmłodszych lat przez media i system edukacji oraz administrację państwową (stąd pomysły oficjalnych zapisów „rodzic 1” i „rodzic 2” zamiast ojca i matki czy też wedle norm WHO – powszechnej edukacji 4-latków na temat masturbacji i związków homoseksualnych, a w niewiele późniejszym wieku nauczanie o antykoncepcji). Stąd ostracyzm środowiskowy, oskarżenia o różnego rodzaju „fobie” i szerzenie „mowy nienawiści” oraz zagrożenie karami sądowymi dla każdego, kto sprzeciwia się tej ideologii.

Bez wątpienia jest to silny prąd w dzisiejszej kulturze Zachodu, posiadający głośnych politycznych orędowników, duży wpływ na mainstreamowe media oraz spore fundusze do realizowania swoich celów.

Nie wątpię jednak, że jak wszystkie ideologie odziane w szaty „sprawiedliwości i naukowości”, jak choćby szerzący „sprawiedliwość ludową naukowy socjalizm”, również i genderyzm poniesie klęskę. Pozostaje jednak pytanie, jak wielu rodzinom, jak wielu dzieciom i jak wielu niegenderystom wyrządzi on przedtem krzywdy i zranienia?

Dostrzegając wagę tego pytania, tym bardziej musimy pamiętać, że tak jak „naukowy socjalizm” ufundowano w XIX wieku na „kwestii robotniczej”, tak genderyzm ufundowano na problemie gender. I tak jak w XIX stuleciu wyzysk nowo powstałej klasy robotniczej był aktem społecznej niesprawiedliwości i domagał się szybkiej i radykalnej naprawy, tak problem genderyzmu sprowokowany jest przez niewątpliwy fakt „maskulinizacji” kultury i życia społecznego.

Dlatego, tak jak Kościół epoki Leona XIII uznał znaczenie „kwestyi socyalnej” i aktywnie włączył się w rozwiązywanie tego palącego problemu społecznego, tak Kościół epoki Franciszka – pamiętając o słowach Jana Pawła II o „kobiecie, zapoznanej w swej godności, pomijanej i niedocenianej, nierzadko spychanej na margines, a wreszcie sprowadzanej do roli niewolnicy” – winien w mądry i twórczy sposób podjąć problematykę gender. Tylko w ten sposób problem genderyzmu uciekającego się do tłumienia publicznej debaty oraz środków administracyjnego przymusu może być uczciwie rozwiązany. I nie jest to tylko problem katolików, ale wszystkich ludzi, którym nieobce są ideały dobra, prawdy i sprawiedliwości, wierzących i niewierzących, którzy nie są wyznawcami ideologii genderyzmu.

Problemem „naukowego socjalizmu” nie była zła diagnoza stosunków społecznych, ale ich quasi-naukowa analiza oparta na uznaniu walki klas za wehikuł dziejów oraz wiara w radykalne i ostateczne rozwiązanie społecznych problemów przez eliminację klasy posiadaczy. Podobnie diagnoza genderystów – i koniecznie trzeba dodać: genderystek – zawiera wiele słusznych elementów. Niebezpieczna jest natomiast quasi-naukowa wiara, że powszechne propagowanie „transgresji płciowych”, eliminowanie głosów ludzi inaczej myślących oraz administracyjne egzekwowanie postulatów genderyzmu przyniesie wyzwolenie ludzkości.

I podobnie jak odpowiedzią Jana Pawła II na ideologiczną formę feminizmu było proklamowanie – co bardzo się nie podobało tym, którzy bledli albo sinieli na samo słowo „feminizm” – chrześcijańskiego feminizmu, tak – jestem o tym głęboko przekonany – dzisiejszą odpowiedzią papieża na problem genderyzmu byłoby głoszenie chrześcijańskiego podejścia do problemu gender.

I, jak to zauważył Pius XI, nie potrzeba być socjalistą, by uznać słuszność niektórych socjalistycznych postulatów; tak samo nie potrzeba być genderystą, aby dostrzec problemy związane z gender we współczesnym świecie. Chodzi bowiem nie o to, by „maskulinizację” kultury naprawić przez radykalną – sztuczną i administracyjnie narzucaną – zmianę kulturową ani też o to, by zapewnić kobietom równoprawną pozycję w kulturze zbudowanej na podstawach męskiej dominacji. Mocno podkreśla ten wątek Jan Paweł II w adhortacji „Mulieris dignitatem”: „W imię wyzwalania się od »panowania« mężczyzny, kobieta nie może dążyć do tego, by – wbrew swej kobiecej »oryginalności« – przyswajać sobie męskie atrybuty. Zachodzi uzasadniona obawa, że na tej drodze kobieta nie »spełni siebie«, może natomiast zatracić i wypaczyć to, co stanowi o jej istotnym bogactwie. A jest to bogactwo ogromne”. Idzie zatem o wydobycie i podkreślenie w kulturze wielkiego bogactwa elementu kobiecego, tak samo ważnego jak element męski i całkowicie mu równoprawnego.

NIEBEZPIECZEŃSTWA ANTYGENDERYZMU

Dostrzegając realność problemu genderyzmu i związane z nim niebezpieczeństwa, nie sposób w Polsce A.D. 2014 nie dostrzec także niebezpieczeństwa antygenderyzmu.

Genderyzm nie jest największym problemem polskich rodzin, borykających się z bezrobociem, albo pracą jednego z rodziców na emigracji, trudnościami mieszkaniowymi, spłatami kredytów oraz ograniczonym dostępem do opieki nad dziećmi, edukacji i opieki medycznej. Czynienie zatem z genderyzmu problemu numer jeden – co wyraźnie wynika z listu Episkopatu na Niedzielę Świętej Rodziny – ułatwia oskarżanie Kościoła o „rozpostarcie zasłony dymnej” nad innymi problemami (np. pedofilii), o nieczułość wobec realnych problemów polskich rodzin czy o ochronę własnych „konserwatywnych interesów”. Co więcej, jedynym realnym efektem jest wywołanie publicznej dyskusji nad dyskutowanym dotąd wyłącznie w uniwersyteckich i medialnych elitach pojęciem gender.

Dla bardzo wielu osób w Kościele i poza nim problem wydaje się wydumany, więc też takowy list wywołuje podwójny skutek, poczucie oddalenia biskupów od realnego życia oraz szerokie nagłośnienie elitarnego problemu. Wzmaga to także histerię u wielu osób tropiących śmiertelne zagrożenie dla Kościoła ze strony genderyzmu i – ponieważ strach ma wielkie oczy – niezdolnych do odróżnienia samego problemu gender od ideologii gender (co – trzeba podkreślić – biskupi czynią w swym liście).

Dziś w wielu chrześcijańskich kręgach w Polsce samo użycie słowa gender wywołuje irracjonalne i częstokroć agresywne reakcje. Dość wspomnieć prawdziwą nagonkę na Katolicki Uniwersytet Lubelski za to, że w swoich programach pozwolił sobie użyć słowo gender (tu już nie używano rozróżnienia pomiędzy gender i genderyzmem). Pro domo sua wspomnę też urządzoną niedawno w naszym warszawskim klasztorze debatę o gender, w której spotkały się przedstawicielki centrowego i lewicowego myślenia o tym problemie. Sama dyskusja, w której zdefiniowano pojęcia, i prowadzona była w racjonalny i kulturalny sposób, nie została nigdzie merytorycznie skrytykowana. Przez wiele katolickich mediów przetoczył się jednak jęk potępienia, że samo prowadzenie dyskusji w budynku klasztornym oraz brak zdeklarowanej antygenderystki jako uczestnika debaty to wprowadzenie konia trojańskiego do wnętrza Kościoła.

W ostatnich dniach – to już ostatni przykład – mój współbrat rozmawiał z katechetką przygotowującą klasowe jasełka. Ponieważ w klasie było więcej dziewczynek niż chłopców, rolę archanioła Gabriela powierzyła ona jednej z uczennic. W efekcie oburzeni rodzice napisali list do dyrekcji, żądając ukarania katechetki, gdyż promuje ona ideologię gender. Pomijając iście mrożkowski absurd tej historii (anioły bowiem nie są istotami płciowymi), to był to konkretny atak w imię „katolickiej czujności” na konkretną osobę, mogący odbić się negatywnie na jej karierze zawodowej.

Tego typu incydenty jako żywo przywołują skojarzenia z prowadzoną w Kościele przed stu laty walką z modernizmem. Tego nigdy niezdefiniowanego słowa używano jako „młot na czarownice”, często deformując krytykowane poglądy. Mianem modernistów obdarzano zarówno ludzi ulegających pokusie chronolatrii (dopasowywania się do ducha czasów za cenę zniekształcania depozytu wiary), jak i Bogu ducha winnych wychowawców seminaryjnych, uznanych teologów i katolickich działaczy społecznych. Działające w sposób niejawny Sodalitium Pianum, zwane Sapinierą, i Biuro Konsultacyjne nie wahały się przed wykorzystywaniem donosów, kopiowaniem prywatnej korespondencji, a nawet szpiegowaniem w księgarniach, jakie książki są kupowane przez księży.

Barwnym przykładem działalności Sapiniery niech będzie przejęcie przez Sodalitium Pianum widokówki z wakacji wysłanej do uznanego za modernistę Ernesta Buonaiuti. Te niewinne pozdrowienia z podróży nigdy nie dotarły do adresata. Przekazano je Świętemu Oficjum. Nadawcą pocztówki był Giuseppe Roncalli, kapłan niezwykle ortodoksyjny, niekiedy wręcz klerykalny w swoich poglądach, którego Buonaiuti był kolegą seminaryjnym. Na tej podstawie przeciwko ks. Roncallemu wdrożono śledztwo jako podejrzanemu o herezję modernizmu. Pół wieku później Giovanni Roncalli – już jako papież Jan XXIII – odnalazł swoją pocztówkę zachowaną w archiwach badającej prawowierność kongregacji.

Rekapitulując efekty działania tych, można chyba użyć słowa: „szpiegowskich”, organizacji, ks. Zygmunt Zieliński, historyk Kościoła, podkreśla, że „załatwiano też w ten sposób wiele osobistych porachunków. Organizacje te paraliżowały dosłownie wszelkie akcje, zwłaszcza na polu naukowym, choć nie tylko. Cierpieli i byli obezwładniani także biskupi, a nawet wyżsi urzędnicy kurialni. Inwigilowani i podejrzani byli bowiem właściwie wszyscy aktywni katolicy”.

Warto z tej gorzkiej lekcji z najnowszej historii Kościoła wyciągnąć wnioski.

Przede wszystkim należy więc definiować pojęcia, po drugie, wspierać racjonalny i kompetentny namysł nad zjawiskiem gender i genderyzmu, po trzecie, warto pamiętać, że metody cenzurowania, nawoływania do bojkotu, rzucania wątle umotywowanych oskarżeń mało mają wspólnego z duchem Ewangelii i zawsze – w dłuższym okresie – szkodziły dziełu ewangelizacji. I, last but not least, naprawdę warto zachować wielkie polskie osiągnięcie z drugiej połowy ubiegłego stulecia, kiedy to Kościół stał się miejscem merytorycznej i otwartej debaty o najważniejszych problemach współczesności, prowadzonej przez ludzi różnych przekonań. Taki był Kościół kard. Wojtyły i Jana Pawła II. W takim właśnie Kościele dorastałem. I w takim też pragnąłbym umrzeć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2014