Dlaczego jest nieobecny

Dramatem papieża jest to, że przyjmujemy go selektywnie i jesteśmy podzieleni. Dla lewicy jest zbyt konserwatywny, mówi o patriotyzmie i „cywilizacji śmierci”. Dla prawicy jest niewygodny, bo promuje dialog.

21.04.2014

Czyta się kilka minut

Jan Paweł II na krakowskich Błoniach, czerwiec 1979 r. / Fot. Chris Niedenthal / FORUM
Jan Paweł II na krakowskich Błoniach, czerwiec 1979 r. / Fot. Chris Niedenthal / FORUM

ARTUR SPORNIAK: Zostało po nim ponad pół tysiąca pomników, 1200 szkół i przedszkoli, ulica lub plac w każdym mieście. Coś więcej?
O. MACIEJ ZIĘBA OP: Pomniki i ulice to ten poziom oficjalnego nasycenia obecnością, który u wielu młodych ludzi powoduje znudzenie i przesyt. To odsuwanie się młodej generacji od Jana Pawła II i jego myślenia jest czymś smutnym. Ale to wynik ograniczania się do zewnętrznego, bezrefleksyjnego manifestowania bliskości z papieżem. Przecież Jan Paweł II powiedział mnóstwo ciekawych i ważnych rzeczy na temat przenikania się rzeczywistości Bożej i ludzkiej, także o dzisiejszej Polsce, a my tego nie potrafimy wykorzystać. Mój przyjaciel z katolickiej wyższej uczelni mówi, że gdy ma wykład monograficzny o Hansie Ursie von Balthasarze, zapisuje się 30 studentów, a na wykład o myśli Jana Pawła II zapisuje się trzech. Powiedziałbym, że dzwony powinny zacząć bić na trwogę, gdyż marnujemy ważny potencjał. Gdy sobie tego wyraźnie nie uzmysłowimy, zwłaszcza przy okazji kanonizacji, będziemy współodpowiedzialni za marnotrawstwo.
Spróbujmy sprecyzować, czego nie potrafimy przekazać młodym. Mój najmłodszy, dziewięcioletni syn nie zdążył zobaczyć papieża. To pokolenie już nie może, jak my, powrócić wspomnieniami do tamtych emocji...
Nawet obecni magistranci pamiętają Jana Pawła II wyłącznie jako osobę sędziwą, chorą i... niesłychanie czczoną. Nie jako kogoś, kto mógł inspirować, był współczesnym prorokiem, światowym przywódcą, poruszającym duszpasterzem.
Jan Paweł II miał osiągnięcia w skali globalnej. Podczas jego beatyfikacji zwięźle to przypomniał Benedykt XVI: „Otworzył dla Chrystusa społeczeństwo, kulturę, systemy polityczne i ekonomiczne, odwracając z siłą olbrzyma (...) tendencję, która wydawała się być nieodwracalna”. Innymi słowy: uratował Kościół dla współczesnego świata. A co zrobił w Polsce?
Jak przypominam sobie lata 70., to nie było w Kościele zbyt wielu młodych. Na moim roku na fizyce na 250 osób do chodzenia do kościoła przyznawało się raptem parę. Wydawało się, że Kościół pustoszeje jak na Zachodzie. Zatem w Polsce Jan Paweł II odłożył falę sekularyzacyjną o kilkadziesiąt lat. Skutecznie też zaprosił do Kościoła miliony młodych na całym świecie.
Ale podczas pierwszej pielgrzymki, w już wolnej Polsce, w 1991 r. wydawało się, że nie trafił z diagnozą. Potrzebowaliśmy wówczas wsparcia reform, a otrzymaliśmy strofującą katechezę o dekalogu. Czy zatem rzeczywiście potrafił zawsze pomóc?
Radzę przeczytać te homilie dzisiaj, by się przekonać, jak są aktualne, jak nam zabrakło głębszego namysłu nad wolnością. Część z nas była wówczas zachłyśnięta wolnością i optymistycznie zakładała, iż teraz wiele spraw samo się rozwiąże. A ogromna część z nas czuła się zagubiona i zdradzona. Papież nie dał łatwej recepty. On się nie dopasowywał do tego, co wielu oczekiwało, tylko starał się duchowo czytać rzeczywistość.
W 1987 r. też nas zaskakiwał wymaganiami. Dookoła była wszędzie beznadzieja, wydawało się, że nie ma perspektyw, a papież pytał: czemuście zwątpili, małej wiary? To był dla mnie, i chyba nie tylko dla mnie, szok. A wezwanie do Ducha, żeby zstąpił i odnowił oblicze ziemi, było zupełnie poza naszym horyzontem myślenia w gierkowskiej Polsce: wówczas wydawało się pobożnym zaklinaniem rzeczywistości.
Wówczas kontekst był taki, że potrzebowaliśmy wizji. Po transformacji bardziej potrzebowaliśmy wezwania do pracy u podstaw. Papież jako pozytywista mniej się sprawdzał. Do szpiku był romantykiem. A romantyzm jest dobry, gdy trzeba walczyć o dom, a nie gdy trzeba już na swoim zakasać rękawy i odpowiedzialnie gospodarzyć.
Całkowicie się z tym opisem nie zgadzam. Bez wątpienia Jan Paweł II miał wielką romantyczną wizję, ale umiał ją przełożyć na polifoniczny, wielowątkowy i wieloletni program pozytywistyczny. Tak było ze zszywaniem jedności europejskiej, tak też było z przesłaniem dla Polski. To było równocześnie widzenie wielkich zmagań ducha i codziennych zmagań polskich rodzin. Jak nie zbudujecie solidnie demokracji, to ona będzie demokracją nijaką, gnijącą, która odrzuci solidarność i będzie wykluczała coraz więcej osób, w której podziały będą niszczyły dobro wspólne.
To, że papież, pomijając te place i pomniki, jest „wielkim nieobecnym w Polsce”, płynie z tego, iż jest niewygodny dla lewicy i dla prawicy, trudny dla Kościoła w Polsce. I wynika właśnie z rozmachu jego syntezy. Dla lewicy konsekwentna obrona życia, obecności Kościoła w życiu publicznym, krytyka ideologicznych wersji teologii wyzwolenia czy feminizmu (tym bardziej że Jan Paweł II pokazywał też pozytywną wizję teologii wyzwolenia i feminizmu) – były nie do przyjęcia. Prawica nie potrafiła przełknąć ekumenizmu, dialogu z innymi religiami, rachunku sumienia Kościoła, otwarcia na dialog z niewierzącymi. A w Kościele nie umieliśmy połączyć obu tych kierunków myślenia i działania. Jedni skręcali w lewo, inni – zapewne większość – na prawo.
Przechył w stronę romantyzmu widać było np. w rozumieniu przez papieża patriotyzmu jako przede wszystkim zobowiązania względem dziedzictwa kulturowego narodu. Takie rozumienie było ważne w czasach, gdy Polska nie miała pełnej suwerenności. Dzisiaj ważniejsze są uczciwość, pracowitość, płacenie podatków, współodpowiedzialność za lokalną społeczność, niepatrzenie z zawiścią na sukcesy sąsiada...
Bardzo to sympatycznie brzmi, jeśli zapomnimy na chwilę choćby o Rosji i o Ukrainie. Kopanie ogródka i zgoda z sąsiadką też są oczywiście potrzebne, ale patriotyzm to coś więcej niż doprowadzenie ciepłej wody. Jan Paweł II ubolewał nad tym, że tak błyskawicznie po transformacji zaczęto niszczyć wielki etos Solidarności. O ludziach tworzących ten etos mówiło się „solidaruchy”, „styropiany” czy „etosiarze”. Miało to zohydzić wielką ideę. Tymczasem solidarność to przede wszystkim troska o słabszych, budowanie razem dobra wspólnego. Odrzucenie tej troski i mówienie, że teraz jest czas tylko na płacenie podatków, jest wyzbyciem się wartości, które stanowią społeczny fundament.
Przypomnijmy sobie, że w latach 90. właśnie w taki sposób, pragmatyczno-cyniczny, lewica poprzez odrzucanie wszelkich osądów moralnych (nazywałem to soc-postmodernizmem) mówiła, że tylko przyszłość jest ważna. To w ich interesie leżało szybkie zamazanie przeszłości i niedopuszczenie do oceny rzeczywistości PRL-u. To było szkodliwe, a papież to dostrzegał.
Nie da się zwalić winy tylko na lewicę. To obóz solidarnościowy szybko się pokłócił. Paradoksalnie to za rządów lewicy Polska wchodziła do NATO i do UE.
Nie zwalam winy na lewicę. Mówię tylko, że na antyklerykalizmie i odrzucaniu wartości doszła do władzy. Owszem, nie było tak, że demoniczna lewica wykosiła niewinną prawicę. Solidarność szybko sama się podzieliła przez wyniszczającą „wojnę na górze”. Wówczas Jan Paweł II tym bardziej zaczął przypominać, że jak nie będziemy budować demokracji na wartościach, to będzie ona słabą konstrukcją, która wiele osób wykluczy i rozgoryczy. Dostrzegał też, że w Kościele brakuje odpowiedzi adekwatnej do wymagań, że daje się on fragmentaryzować i wpisywać w krótki horyzont doraźnych działań. Parę razy z nim o tym rozmawiałem.
A odpowiedź prawicowa na wyzwania często była odpowiedzią ciasną, agresywną, używającą etykiety „cywilizacji śmierci”, która zwalniała od analizy. Można powiedzieć, że papież czuł się bezradny wobec tych odpowiedzi: lewicowej, która próbowała wyrzucić język etyki z opisu, oraz prawicowej, widzącej wszystko w czarno-białych kolorach.
Rzeczywiście, Jan Paweł II podkreślał, że patriotyzm nie jest szowinizmem i z lęku przed obcymi w dużej mierze nas wyleczył.
Uczył nas, że aby być obywatelem Europy czy świata, trzeba być w sposób rozumny i otwarty patriotą. To właśnie jest porządek miłości.
Papież ukazywał to i w tej najszerszej, globalnej perspektywie, i w tej najbliższej, jaką jest rodzina. Zauważmy, że rodzina również jest postponowana. Z jednej strony postrzegana jako mocna struktura opresyjna, a z drugiej jako forma, którą łatwo zastąpią inne ludzkie relacje. Dla papieża dezawuowanie rodziny oznaczało utratę czegoś niesłychanie ważnego dla budowy więzi międzyludzkich.
Jednak najbardziej wnikliwa myśl papieża o małżeństwie – cykl katechez „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” – przeszła bez echa, gdyż wypowiedziana była zbyt trudnym językiem. Franciszek mówi do małżeństw dużo prościej (przykładem niedawna rada: „Życiu małżeńskiemu pomagają trzy słowa: czy mogę, dziękuję, przepraszam”).
Wielkie idee docierają powoli. Jan Paweł II dokonał syntezy myśli chrześcijańskiej z myślą współczesną i wyprowadził ją z perspektywy postscholastycznej, w której tkwili wszyscy papieże do Pawła VI. To epokowe dzieło z czasem będzie docenione – George Weigel nazwał je bombą z opóźnionym zapłonem. Jest to złożona i skomplikowana narracja, którą powinniśmy skomentować i przełożyć na prostszy język. A tego w Polsce jest mało. Znacznie lepiej jest we Włoszech czy w USA.
Jan Paweł II w swojej teologii ciała utożsamia teologiczne pojęcie pożądliwości z pożądaniem seksualnym, w związku z tym trudno na podstawie myśli papieskiej określić, kiedy seks jest moralnie dobry – on zawsze tworzy zagrożenie. To podejście augustyńskie, dzisiaj nie do przyjęcia.
Nie trzeba nawet słuchać spowiedzi. Wystarczy porozmawiać trochę z ludźmi, zajrzeć do mediów, a także posłuchać seksuologów i psychologów, by dostrzec, jak wiele w tej materii jest nadużyć i przemocy, nerwic i uzależnień.
Myślę, że współcześnie często nie doceniamy ciemnych mocy, które w nas siedzą – dlatego warto posłuchać papieża. Oczywiście mamy do czynienia z płynnymi kategoriami, ale nie można nie widzieć momentów nieuporządkowanych czy egoistycznych, które w nas tkwią. Najgorsze przecież zło XX wieku robili zwykli ludzie. I wielkim osiągnięciem papieża jest fakt, że współczesne myślenie łączył z koncepcją prawdy transcendentnej.
Bez koncepcji prawdy rozsypuje się świat. Można za Popperem powiedzieć: jeśli nie ma prawa prawdy, to istnieje prawo pięści. Ale po strasznych doświadczeniach XX wieku przeważyło przekonanie, że prawda prowadzi do opresji. Jak powie Bauman, jest ona kategorią polityczną, a dążenie do prawdy absolutnej jest dążeniem do absolutnej dominacji. Tak powszechnie się dziś myśli. Tymczasem bez poszukiwania prawdy zabija się racjonalny dyskurs między ludźmi. A gdy rozum śpi, budzą się upiory – to już z doświadczenia wiemy.
Co do teologii ciała, to być może potrzebujemy dziś tak prostego przekazu, jaki głosi Franciszek. Jego „Evangelii gaudium” mogę dać każdemu do przeczytania. To chyba pierwszy w historii tekst papieża, który można czytać bez przygotowania teologicznego. Encykliki Jan Pawła II, ale też Benedykta XVI, Pawła VI czy nawet Jana XXIII, były pisane hermetycznym językiem, wymagającym także umiejętności odczytywania ich w kontekście innych dokumentów.
Ale nurt wielkiego myślenia wciąż będzie potrzebny. Jan Paweł II pokazał wymiary naszego codziennego życia – seksualność, pracę, patriotyzm, rodzinę, gospodarkę, politykę – włączone w wielki wymiar Bożego planu. I co ważne: pokazał to, przełamując neotomizm, asymilując myśl współczesną.
W polskim Kościele, póki żył, łagodził obyczaje i ratował nas w sytuacjach kryzysów, z którymi sami nie potrafiliśmy sobie poradzić – przypomnijmy choćby spór o karmel w Oświęcimiu. Gdy go zabrakło, wspólnota polskich katolików szybko silnie się zantagonizowała.
Wielkoduszności brakowało m.in. w sporze o pochowanie Czesława Miłosza na Skałce. Żenującą dyskusję przełamały dopiero słowa Jana Pawła II o Miłoszu, jako o wielkim Polaku i wielkim myślicielu. Jego dzieło, które go absolutnie predysponuje na Skałkę, niektórym nie wystarczało. To rzeczywiście było starcie z ciasną wizją katolicyzmu, którą papież wręcz odruchowo przekraczał.
Myślę, że to jest dramat papieża, iż przyjmujemy go w Kościele i w Polsce selektywnie i nie potrafimy pokazać jego bogactwa, bo jesteśmy zbyt podzieleni. Dla lewicy jest on konserwatywny z tą rodziną, patriotyzmem, cywilizacją śmierci. Dla prawicy jest niewygodny, bo przecież promował dialog, ekumenizm, szacunek dla niewierzących, chrześcijański feminizm, „rachunek sumienia” Kościoła, dostrzegał wiele dobrych rzeczy w demokracji. I olbrzymi potencjał zostaje niewykorzystany.
Jednak posługiwał się też sformułowaniem „cywilizacja śmierci”, które aż się prosi, by nim manipulować...
Przede wszystkim prosi się o twórcze podjęcie w głębokich esejach, gdyż wskazuje na rzeczywiste i poważne problemy. Papież mówił o „grzechu strukturalnym” i też widzę nadużywanie tego pojęcia. Wszystko można wykoślawić. Również Ewangelię. Lewica boi się „cywilizacji śmierci”, prawica – „kremówkowego chrześcijaństwa”. I nic z tego nie wynika.
Dlaczego w kraju, gdzie jest kilkanaście wydziałów teologicznych i uczelni papieskich, boimy się wejść w rzetelną, krytyczną dyskusję z myślą Jana Pawła II? Zamiast tego jesteśmy mistrzami świata w papieskiej „cytatologii”.
Bez przesady, trochę rzetelnej analizy też by się znalazło. Oczywiście, że mądra dialogiczna krytyczność, niepodchodzenie do myśli papieża „na kolanach”, jest sensowne i potrzebne. Myślę, że on, już po tej drugiej stronie wieczności, byłby z powodu takiej dyskusji bardzo szczęśliwy.
Teraz jeszcze trudniej będzie dyskutować ze... świętym papieżem.
Święty jest wzorcem osobowym, co nie znaczy, że jego myśl ma status Pisma Świętego. Spuścizna Jana Pawła II to nie są prawdy objawione – bez przesady! Gdybyśmy uważali, że z powodu tego, iż ktoś jest święty, już się z nim nie dyskutuje, popadlibyśmy w sprzeczność z nauczaniem Jana Pawła II, i przede wszystkim z Ewangelią. Na przykład święty Jan Bosko był dzieckiem swego czasu i pisał o obecności Chrystusa w papieżu. Był to okres w życiu Kościoła, gdy prawie groziła nam papolatria. Kanonizacja osoby nie oznacza kanonizacji wszystkich jej pism, myśli i uczynków. Oznacza stwierdzenie wielkiego chrześcijańskiego rozwoju takiej osoby, tego, że cieszy się pełnią nieba i że może być dla nas przykładem.
Ciekawy paradoks: z badań statystycznych wynika, że Jan Paweł II ma na nas przemożny wpływ. Kierowanie się w życiu wskazaniami papieża w roku jego śmierci deklarowało aż 84 proc. Polaków, w 2012 r. – 73 proc. (CBOS). To wciąż dużo. Tymczasem nie przejmujemy się zbytnio np. jego nauczaniem w sprawie antykoncepcji.
Gdyby aż 73 proc. Polaków w pełni żyło ideałami nauczanymi przez Jana Pawła II, bylibyśmy prawie idealnym społeczeństwem. Te badania raczej pokazują, że staramy się iść w kierunku wskazywanym przez niego. Ale pomyślmy, jak zachowywalibyśmy się teraz, gdyby nie było Jana Pawła II. Np. tu i tam wciąż pełza antysemityzm w Kościele, ale co by było, gdyby nie było Wojtyły?
Pewne sygnały wskazują, że choć tzw. pokolenie JP2 okazało się pobożnym życzeniem, Jan Paweł II ma wpływ na duchowość wielu Polaków. W ramach przygotowań do kanonizacji w internecie utworzono księgę duchową. Po miesiącu jest ponad dwadzieścia tysięcy wpisów, podobnych do tego z 12 kwietnia: „Dziękujemy za obecność w naszym życiu co dnia. Ala i Andrzej Dźwierzyńscy”.
Też bym mógł się pod tym wpisem podpisać. I takich ludzi są zapewne setki tysięcy, ale czy to dużo na 38 milionów Polaków? Potrzeba cierpliwości: wielcy ludzie i wielkie idee potrzebują wielu lat dystansu, by przynieść owoce.
Żebyśmy w optymizmie nie byli zbyt naiwni, zauważmy, że najlepiej sprzedają się książki o cudach Jana Pawła II. W ogóle ten papież uważany jest za „mocnego” świętego, który potrafi wiele u Boga załatwić. Czy nie największy wpływ papież ma na tym pobożnym czy wręcz zabobonnym poziomie?
Odróżnijmy pobożność od zabobonności. Pokusa zabobonności zawsze nam grozi, bo wpisana jest w naszą naturę. Zabobonni bywają nie tylko wierzący, ale także ateiści. Co innego jest jednak wierzyć w cuda. O ile zabobonność jest niekatolicka, o tyle wiara w cuda jak najbardziej. Dla mnie wielkość Jana Pawła II jako świętego nie ulega wątpliwości i wierzę, że osobista z nim relacja może owocować także cudownymi wydarzeniami. Tylko nie wolno ich interpretować magicznie.
Podwójna kanonizacja dała powód do przeciwstawiania Jana XXIII jako papieża otwartego (bo zwołał Sobór) Janowi Pawłowi II jako papieżowi, który reformy soborowe przyhamował. Co Ojciec na to?
To śmieszne. To przecież dwaj najbardziej soborowi papieże. Jan XXIII zwołał Sobór, zaś Wojtyła był ważnym jego uczestnikiem, a potem jako kardynał oraz papież wcielał jego postanowienia i Sobór uczynił programem Kościoła na trzecie tysiąclecie. Łatwo mówić o Janie XXIII, że był szalenie soborowy, skoro na początku Soboru odszedł do Pana. Karol Wojtyła przez 40 lat musiał Sobór wcielać w życie przy konkretnych uwarunkowaniach i wręcz przeciwstawnych oczekiwaniach. Dużo bardziej ciąży na nim ta rzeczywistość, podczas gdy postawę Jana XXIII można dość dowolnie interpretować.
Czy podwójna kanonizacja to zatem dobry pomysł?
Na pewno sprzyja głębszemu myśleniu o Soborze i o Kościele, a utrudnia przeżywanie tego wydarzenia w duchu „polskiego tryumfu”.

MACIEJ ZIĘBA (ur. 1954) jest dominikaninem, teologiem, publicystą; w latach 1998–2006 był przełożonym Polskiej Prowincji Dominikanów. Z wykształcenia fizyk, działał w opozycji demokratycznej. W 1999 r. z nominacji Jana Pawła II został członkiem Synodu Biskupów Europy. W 2003 r. mianowany konsultorem Papieskiej Rady Iustitia et Pax. Organizator i w latach 2007-10 dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2014