O Bogu-Amen

Zmarł ojciec Maciej Zięba OP, dominikanin, teolog, filozof i publicysta. Przypominamy jeden z jego tekstów pisanych dla „Tygodnika”.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

Franciszek na placu św. Piotra, 31 maja 2013 r. / Fot. Alessandra Benedetti / CORBIS
Franciszek na placu św. Piotra, 31 maja 2013 r. / Fot. Alessandra Benedetti / CORBIS

Zmarł ojciec Maciej Zięba OP, dominikanin, w latach 1998–2016 prowincjał polskiej prowincji dominikanów. W czasach PRL opozycjonista. Po 1989 r. tworzył w „Gazecie Wyborczej” rubrykę religijną „Arka Noego”. Na początku lat 90. autor publikowanych w „Tygodniku” felietonów z cyklu „Zapiski z kruchty”. W latach 199095 dyrektor dominikańskiego wydawnictwa W drodze. Prowadzący i współprowadzący wielu programów telewizyjnych, autor kilkunastu książek. Organizator i w latach 20072010 dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. Założyciel krakowskiego Instytutu Tertio Millennio. Znawca i propagator nauczania Jana Pawła II. Ostatnio ukazała się jego książka „Pontyfikat na czasy zamętu. Jan Paweł II wobec wyzwań Kościoła i świata”. Przypominamy jeden z jego tekstów pisanych dla „Tygodnika”.

Bardzo krótko, bo zaledwie trzy i pół miesiąca, czekaliśmy na pierwszą encyklikę papieża Franciszka, który podpisał ją skromnie imieniem „Franciscus”, bez jakichkolwiek dodatków.

Spowodowane to zostało faktem, że – jak pisze papież Franciszek – Benedykt XVI „prawie skończył pracę nad pierwszym szkicem encykliki”, a on sam dodał do tekstu jedynie „kilka własnych przemyśleń” (LF 7).

Wagi tego faktu zdają się nie dostrzegać liczni komentatorzy, powołując się zazwyczaj na precedens „Deus Caritas est”, pierwszej encykliki Benedykta XVI, który wykorzystał w niej szkice i zapiski swego poprzednika. Jednakże, po pierwsze, Jan Paweł II pozostawił jedynie zarys encykliki o Bogu, który jest miłością, a Benedykt XVI pozostawił po sobie prawie gotowy tekst encykliki o wierze. Po drugie, okres siedmiu miesięcy od wyboru do publikacji pozwolił tak wybitnemu teologowi, jakim jest Joseph Ratzinger, na całkowicie autorskie zredagowanie tekstu swej pierwszej encykliki, natomiast pierwsza encyklika Franciszka jest – do czego jeszcze wrócę – prawie całkowicie dziełem jego poprzednika.

Decyzja o jej opublikowaniu jest więc wyrazem eklezjologii obecnego papieża, który takimi dyskretnymi, ale wyraźnymi gestami pragnie podkreślić wagę papiestwa jako takiego, które owszem, zawsze ma swój rys personalny, ale w którym w każdej epoce posługuje Kościołowi sam św. Piotr. Podobnie należy interpretować ideę kanonizacji „na dwie aureole” – wspólnej kanonizacji Jana XXIII i Jana Pawła II [piszemy o niej na str. 14-15 – red.].

Rozumiem, że pomysł ten może budzić wątpliwości w polskich sercach, ale stoi za nim głęboki zamysł – podkreślenie, że wielkiej reformy Kościoła w XX w. dokonali dwaj wielcy papieże, którzy dojrzewali do świętości, pełniąc posługę Piotrową. W świecie, który niezwykle ceni sobie one man show, którym rządzą kryteria oglądalności i sprzedawalności, i który często deprecjonuje instytucję Kościoła, papież Franciszek pragnie pokazać, że ponad indywidualnościami, ponad ich wykształceniem, temperamentem czy przynależnością narodową, instytucja ta potrafi budować głęboką wspólnotę. Tak ludzi żyjących, jak i ponadczasową wspólnotę świętych – tych, którzy nas wspierają po drugiej stronie wieczności.

Wreszcie: papież ogłasza ją światu, histerycznie wręcz przywiązanemu do wszelkiego rodzaju patentów oraz praw autorskich. Pokazuje, że mało istotne jest rozróżnianie tego, co napisał Ratzinger, i tego, co Bergoglio.

Oba te pomysły uważam za ważne i potrzebne naszym czasom, ale – jak to zawsze w życiu bywa – oba mają też swoje mankamenty. Podwójna kanonizacja mniej koncentruje się na samej postaci kanonizowanej osoby, encyklika pisana „na cztery ręce” nie pozwala – jak to zazwyczaj bywało – uznać „Lumen Fidei” za programową encyklikę papieża Franciszka.

CO MÓWIĄ PRZYPISY? 
Temat encykliki jednoznacznie podkreśla, że jest ona dokończeniem tryptyku o miłości, nadziei i wierze, której pierwsze dwie części stanowiły „Deus Caritas est” oraz „Spe Salvi”. Także niewielka objętość tekstu, która cechowała obie jej poprzedniczki (encykliki „Caritas in Veritate” czy „Evangelium Vitae” są prawie dwa razy obszerniejsze i mają po trzy razy więcej przypisów), oraz ci sami adresaci: biskupi, kapłani, diakoni, osoby konsekrowane i wierni świeccy, a także podobny, mający formę wykładu, sposób narracji, pozwalają na uznanie „Lumen Fidei” za kontynuatorkę encyklik o miłości i nadziei. Wiele mogą też powiedzieć źródła przywoływane w tekstach owego tryptyku. Są nimi przede wszystkim najstarsze teksty chrześcijańskie, przepiękne zabytki Kościoła pierwszych wieków. Silnie obecne są także teksty europejskiej filozofii i kultury (w „Lumen Fidei” cytowani są np. Dante, Rousseau, Dostojewski czy Elliot), zwłaszcza niemieckiego obszaru językowego (przywołani zostają Nietzsche, Buber, Guardini, Wittgenstein i Schlier). Mało jest w nich natomiast odniesień do teologii współczesnej i Magisterium Kościoła (z papieży przywołani są po jednym razie Jan Paweł II i Paweł VI oraz Leon Wielki i Grzegorz Wielki).

Jeżeli więc ktoś pragnąłby wyciągać z tego jakieś wnioski na temat ewolucji nauczania Kościoła, to raczej dotyczyć to może nauczania samego Benedykta XVI niż zmian w magisterium pontificium kolejnych papieży.

CO TO JEST RODZINA 
Niemożliwą, a zarazem mało sensowną rzeczą byłoby usiłowanie streszczenia encykliki, a nawet wymieniania poruszanych w niej wątków. Jest to bowiem zarówno biblijna opowieść o wierze od Noego i Abrahama, przez Mojżesza i proroków, po Ewangelie i Listy św. Pawła, jak i ukazanie relacji wiary i teologii, wiary i nauki, wiary oraz dobra wspólnego czy też wiary i cierpienia, a także pokazanie eklezjalnego wymiaru wiary, jej wymiaru społecznego oraz specjalnej roli rodziny jako miejsca jej przekazywania i budowania.

Poruszając ten ostatni temat, papież Franciszek używa znamiennego przysłówka „zwłaszcza”, który, jak sądzę, stanie się przyczyną licznych sporów i kontrowersji. Pisząc bowiem o tym, że pierwszym środowiskiem przekazywania wiary jest rodzina, papież dodaje: „mam tu na myśli zwłaszcza trwały związek mężczyzny i kobiety w małżeństwie”. Można domniemywać, że owe „zwłaszcza” stanie się polem rozlicznych dociekań, czy Franciszek uznaje za rodziny również inne formy bycia ze sobą razem różnych osób. Z innych, wcześniejszych pism Jorgego Bergoglia można jednak domniemywać, że papież miał przede wszystkim na myśli współczesny fakt socjologiczny, wielość różnych skomplikowanych i często nietrwałych relacji międzyludzkich, które jednak nadal powinny być otwarte na przekaz wiary. Dla pełni jasności zacytujmy słowa papieża mówiące o związku małżeńskim mężczyzny i kobiety: „powstaje on z ich miłości, będącej znakiem i obecnością miłości Bożej, z uznania i akceptacji dobra odmienności seksualnej, dzięki czemu małżonkowie mogą stać się jednym Ciałem (por. Rdz 2, 24) i są zdolni zrodzić nowe życie. Opierając się na tej miłości, mężczyzna i kobieta mogą przyrzec sobie wzajemną miłość gestem angażującym całe życie” (52). Takich szczegółowych i ważnych wątków jest w encyklice bez liku.

LEITMOTIV
Za istotny, być może nawet za centralny temat encykliki wolno jednak uznać przewijający się w jej treści temat hebrajskiego aman (LF 10, 23, 50).

Słowo, którego rdzeń znaczy „podtrzymać”, jest bowiem fundamentem rzeczownika emunah, którym na kartach Biblii określa się wiarę. Ma ona jednak podwójne znaczenie. Oznacza zarówno wierność Boga, jak i wiarę ludzką. Jak ujmie to przywołany na kartach encykliki św. Augustyn – „Człowiek wierzy obietnicom Boga. Bóg wierny spełnia to, co przyrzekł człowiekowi” (10).
To podwójne znaczenie nabiera nowego wymiaru dzięki tłumaczeniu Biblii na język grecki. Autorzy Septuaginty zamienili bowiem hebrajską grę słów ta aminu (uwierzycie) i te amenu (ostoicie się), słów skierowanych do króla Achaza (por. Iz 7, 9), na bardziej grecki sposób doświadczania rzeczywistości, tłumacząc frazę: „jeżeli nie uwierzycie, nie ostoicie się” na: „jeżeli nie uwierzycie, nie zrozumiecie”. W scenie tej prorok Izajasz mówi Achazowi przestraszonemu najazdem królów Rezina i Pekacha, by nie szukał bezpieczeństwa w zawodnych sojuszach politycznych (i rzeczywiście, władca asyryjski poparł go w walce, ale potem zniewolił, jak mówi Pismo: „Przybył potem do niego Tiglat-Pileser, król asyryjski, ale przygniótł go raczej, niż wspomógł” – 2Krn 20, 28), lecz by raczej polegał na rzeczywistości najbardziej pewnej i niewzruszonej jak skała, którą jest Bóg, jedyny, który jest sojusznikiem niekoniunkturalnym oraz niezawodnym. W dalszej części swego proroctwa Izajasz wręcz dwukrotnie nazwie Go „Bogiem-Amen” – niewzruszonym fundamentem wierności przymierzu.

Tłumaczenie greckie zamieniając „nie ostoicie się” na „nie zrozumiecie”, dokonuje zatem istotnej zmiany sensu, zastępując greckim rozumieniem hebrajskie zawierzenie Bogu. Autorzy encykliki dowodzą jednak, że choć takie tłumaczenie w rzeczy samej ułatwia dialog z kulturą helleńską, to zarazem nie zmniejsza oryginalnej dynamiki tekstu hebrajskiego, ale nadaje mu nowe ukierunkowanie. Należy bowiem te słowa rozumieć także jako wezwanie do zrozumienia Bożych zamiarów. W tym kontekście encyklika przywołuje słowa św. Augustyna, który dokonuje syntezy obu tych znaczeń: „wtedy okrzepnę i umocnię się w Tobie (...) w Twojej prawdzie” (23).

Człowiek wiary, który – jak to wielokrotnie podkreśla encyklika – jest człowiekiem drogi, potrzebuje zatem poznania prawdy, gdyż bez niej nie ma oparcia, nie wie, dokąd podążać. „Wiara bez prawdy nie zbawia, nie daje pewności naszym krokom”(24), pozostaje więc raczej projekcją naszych pragnień lub emocjonalnego zaspokajania głodu transcendencji.

MIĘDZY POLITEIZMEM A FANATYZMEM
Więź między wiarą a prawdą jest centralnym tematem encykliki. W dzisiejszych bowiem czasach możemy mówić o głębokim kryzysie prawdy. Za prawdę obiektywną uważa się jedynie „to, co człowiek potrafi zbudować i zmierzyć dzięki swojej wiedzy” (25). Reszta to „prawdy subiektywne” – prawdy konkretnej osoby, których nie dzieli się z innymi ludźmi. Dlatego – jak uczy filozofia postmodernistyczna – na wszelkie metanarracje należy spoglądać podejrzliwie. Jak pisał Zygmunt Bauman: „Prawda jest kategorią przymusu, a prawda absolutna instrumentem przymusu absolutnego”. Ludziom współczesnym pozostaje więc relatywizm i politeizm, które nie dążą do narzucania innym prawdy.

„W perspektywie tej jest logiczne – podkreśla tekst encykliki – że chce się usunąć powiązanie religii z prawdą, ponieważ związek ten byłby u korzenia fanatyzmu, dążącego do zniszczenia każdego człowieka nie podzielającego wiary” (25). Dlatego kolejnym etapem analiz „Lumen Fidei” jest związek prawdy wiary z miłością. Raz jeszcze przypominają autorzy encykliki wielki problem naszych czasów, który redukuje prawdę do indywidualnej, subiektywnie przeżywanej autentyczności: „wspólna prawda budzi w nas lęk, ponieważ utożsamiamy ją z bezwzględnymi nakazami systemów totalitarnych” (34).

Jednakże prawda o Bogu, który jest prawdą miłości i nie jest prawdą narzucaną przemocą, „nie jest prawdą miażdżącą jednostkę” (34). I chociaż brakuje mi choćby wzmianki o nadużywaniu prawdy chrześcijańskiej i narzucaniu jej przemocą – o czym tak wiele pisał Jan Paweł II – to zarazem trudno nie zgodzić się z pozytywnym opisem chrześcijańskiej wiary, „która nie jest bezwzględna, lecz wzrasta we współżyciu, w poszanowaniu drugiego człowieka”.

I dalej: „wierzący nie jest arogancki, przeciwnie, prawda daje mu pokorę, bo wie on, że to nie my posiadamy prawdę, ale to ona bierze nas w posiadanie (...) pewność wiary nakazuje nam wyruszyć w drogę i umożliwia dawanie świadectwa i dialog ze wszystkimi” (34).

OPIUM DLA LUDU?
Encyklika jest apologią wiary. Młody Nietzsche zarzuca wierze odrywanie człowieka od świata i zubożanie ludzkiego doświadczenia o wymiar poszukiwania prawdy, Jan Jakub Rousseau krytykuje potrzebę istnienia pośredników. Powtarza się też przywoływany przed chwilą zarzut wobec ludzi wierzących, że prawda transcendentna jest źródłem nietolerancji, a zarazem – że wiara religijna odrywa człowieka od realnych problemów.

Encyklika w sposób logiczny polemizuje z tymi zarzutami: „Wiara pobudza zmysł krytyczny, ponieważ nie pozwala, by badania zadowalały się swymi formułami, i pomaga zrozumieć, że natura jest zawsze większa. Zachęcając do zdumienia wobec tajemnicy stworzenia, wiara poszerza horyzonty rozumu, by lepiej oświecić świat odsłaniający się przed badaniami naukowymi” (34). A nieco dalej: „Wiara nie jest ucieczką dla ludzi mało odważnych, lecz poszerzaniem przestrzeni życia. Pozwala ona odkryć wielkie wezwanie, powołanie do miłości, i daje pewność, że ta miłość jest godna zaufania, że warto się jej powierzyć, ponieważ jej fundamentem jest wierność Bogu, mocniejsza od wszystkich naszych słabości” (53).

Ale encyklika idzie znacznie dalej. Pokazuje bowiem, jak wszechobecny sceptycyzm wobec prawdy oraz niewiara w jej istnienie nieuchronnie prowadzą do relatywizmu oraz politeizmu, a więc i do swoistego bałwochwalstwa.

Odrzucając wiarę w Boga, „człowiek traci zasadnicze ukierunkowanie, które spaja jego życie, gubi się w wielorakości swoich pragnień” (to zapewne miała na myśli Dorota Masłowska, mówiąc w jednym z wywiadów, że „świat bez Boga stracił środek, a ludzie zatracili poczucie proporcji, poczucie tego, co jest ważne”). Encyklika ujmie tę myśl w wersji pozytywnej. Człowiek zwracający się do Pana „znajduje stałą drogę, co uwalnia go od chaotycznych ruchów, do jakich zmuszają go bożki” (13). Ta myśl zostaje jeszcze rozwinięta po przywołaniu krytyki chrześcijan dokonanej przez Celsusa, który zarzucał im, że człowiek uzurpuje sobie specjalne miejsce w świecie stworzonym, w rzeczywistości wcale się nie wyróżniając spośród dzikich zwierząt, mrówek i pszczół. Ten zarzut, po upływie blisko 2000 lat, jest dosyć powszechnie powtarzany przez ateistycznych biologów i antropologów czy też zideologizowanych ekologów. Encyklika odpowiada na owe poglądy słowami: „ponieważ w centrum wiary biblijnej jest miłość Boga, Jego konkretna troska o każdą osobę”, to gdy „rzeczywistość ta jest zaciemniana, wówczas brakuje kryterium pozwalającego wyróżnić to, co czyni życie człowieka cennym i niepowtarzalnym. Traci on swoje miejsce we Wszechświecie, gubi się w naturze, rezygnując z własnej odpowiedzialności moralnej, albo rości sobie prawo do bycia absolutnym władcą, przypisując sobie władzę manipulacji bez ograniczeń” (54). Nazizm zanurzył człowieka, narody i rasy w świecie całkowicie biologicznym, komunizm zaś uwierzył w możność samozbawienia ludzkości („z własnego prawa bierz nadania i z własnej woli sam się zbaw!”).

Oto gorzka strona prawdy świata pozbawionego wiary w Boga. Godność osoby i wypływające z niej prawa człowieka zbudowane są na fundamencie chrześcijaństwa, podobnie jest z instytucją monogamicznego małżeństwa, ale też z ogólnoludzką solidarnością czy „opcją na rzecz ubogich”. Oczywiście może realizować te wartości i czynić wiele dobra także człowiek niewierzący. Nie zmienia to jednak faktu, że nasza rzeczywistość posiada albo teologiczne wyjaśnienie, albo też czysto materialistyczne – biologiczne. Dlatego encyklika z jednej strony podkreśla, że każdy „kto rusza w drogę, by czynić dobro, już zbliża się do Boga”, a z drugiej strony ostrzega słowami T.S. Eliota: „Potrzebujecie może, by wam powiedziano, że nawet te skromne osiągnięcia / budzące w was dumę z uładzonego społeczeństwa / z trudem przeżyją wiarę, której zawdzięczają swe znaczenie?” (55).

Wobec mniej lub bardziej bolesnego, ale nieuchronnego spotykania postchrześcijańskiej kultury Zachodu z innymi kulturami, które posiadają odmienną antropologię, a stąd i inne wizje życia człowieka i społeczności oraz wszelkich ludzkich instytucji, te słowa angielskiego poety i myśliciela brzmią jak swoiste memento.

Myśli zawarte w tej niewielkiej encyklice dają zatem i ludziom wierzącym, jak i niewierzącym sporo materiału do przemyśleń. Podejmuje ona temat odwieczny, ale osadza go w rzeczywistości XXI w. Nie zmienia to faktu, że na programową encyklikę papieża Franciszka przyjdzie nam jeszcze poczekać.


O. Maciej Zięba OP, teolog: Jeśli chrześcijanin jest rozsądny, to jest wolnorynkowcem. Wolny rynek lepiej zaspokaja potrzeby człowieka, ale musi mieć swoje prawne ograniczenia i silny fundament moralny.

Czytaj pozostałe teksty Macieja Zięby

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013