Skorupy i bezkręgowce

Istnieje niebezpieczeństwo rozmywania tożsamości Kościoła, ale może być też taki rodzaj zamknięcia, który tak usilnie broni się przed zmianami, że właściwie odbiera życie.
Debata w klubie Państwomiasto. Warszawa, 5 grudnia 2012 r. / Fot. Grażyna Makara
Debata w klubie Państwomiasto. Warszawa, 5 grudnia 2012 r. / Fot. Grażyna Makara

Czym jest Kościół otwarty? Oddzielną grupą wierzących? A może otwartość jest konieczną cechą Kościoła i nie ma innego Kościoła niż „otwarty”?

KS. ADAM BONIECKI: Tym, którzy uważają się za Kościół otwarty, grozi, że innych będą uznawać za Kościół zamknięty. Dlatego w „Tygodniku” przez lata wystrzegaliśmy się tego określenia. Ale jednocześnie inni wykluczali nas. Tu tkwi sedno sprawy: być otwartym to znaczy nie wykluczać innych. Jezus mówił: „pójdźcie do mnie wszyscy” i sam chodził: do grzeszników, chorych i wszystkich, którzy się źle mają. Otwartość chrześcijaństwa polega na tym, że jest to struktura otwartych ramion dla wszystkich – bo za wszystkich umarł Chrystus. Taki jest sens Kościoła.

O. MACIEJ ZIĘBA: Nie znoszę określenia „Kościół otwarty”. Przecież podczas każdej Mszy mówimy: „una sancta catholica ecclesia”. Kościół jest jeden, szeroko otwarty: mieszczą się w nim ludzie lewicowi i prawicowi, starsi i młodsi, wykształceni i niewykształceni.
„Aby wszyscy stanowili jedno” – to było pragnienie Chrystusa. Czasami Kościół musi być znakiem sprzeciwu, mówić „nie” i nie być otwarty na wszystko. Jednak w jego naturze leży również miłosierdzie, otwarcie na inaczej myślących, uszanowanie godności każdego, nawet nieprzyjaciół. Kościół ma być otwarty na dobro, lecz zamknięty na zło. Rozróżnienia między jednym a drugim nie zawsze są łatwe, lepiej więc już przesadzić z otwartością niż z zamkniętością.

PIOTR SIKORA: Kategoria otwartości stała się dla mnie istotna, kiedy zauważyłem, że niektóre środowiska podkreślają znaczenie dookreślenia swojej tożsamości. Chodzi o to, aby dokładnie wiedzieć, kim jesteśmy i w co wierzymy – mówią.
Ksiądz Adam i ojciec Maciej wspominali o otwartości poziomej – na wszystkich ludzi. Dla mnie najważniejsza jest otwartość pionowa: to, czy chrześcijaństwo i tożsamość wierzących są dookreślone, czy też wciąż się tworzą. W Biblii czytamy: „szukajcie zawsze oblicza Pana”. Czy znaleźliśmy Prawdę – już ją mamy i możemy tylko głosić? Czy wciąż jesteśmy poszukiwaczami – może Prawda jest jak ocean, w którym się zanurzyliśmy, ale o którym nie możemy powiedzieć, że go mamy?
Innymi słowy: czy wiem, kim jestem i w co wierzę, czy też cały czas muszę to zgłębiać i poszukiwać oblicza Pana? Jeśli mówię o sobie, że jestem otwarty, oznacza to, że w pewnym sensie uznaję się za gorszego od innych, ponieważ poszukuję jeszcze własnej tożsamości. I chcę się uczyć od każdego – także od tych, którzy wydają się dalecy od chrześcijaństwa.

Czy Kościół otwarty jest rzeczywiście, jak mówią jego oponenci, pozbawiony tożsamości?

A.B.: Bagatelizowanie zagrożeń czy stawianie wszystkiego na tym samym poziomie nie jest otwartością, lecz rozmywaniem się. Trudność polega na rozróżnianiu, czy to, czego bronimy, jest treścią Ewangelii, którą Kościół stale zgłębia i coraz lepiej rozumie, czy tylko środkiem do celu, kulturowym lub obyczajowym narostem.
Spór o nazwy „otwarty” i „zamknięty” dotyczy tego, gdzie są granice „non possumus”: gdzie jest przesłanie Chrystusa, a gdzie sprawy względne. Obrona status quo może prowadzić do umysłowego zamknięcia. Wynika też z niepewności: boimy się np., że jeżeli zmienimy system finansowania Kościoła, to Kościół się nam rozsypie; że jeżeli naruszymy status księdza czy relacje między wiernymi a księżmi, to zaczną się dziać jakieś okropne rzeczy. A przecież mamy tu do czynienia z tworami kulturowymi danej epoki – dzisiaj takimi, jutro z całą pewnością innymi. Owszem, istnieje niebezpieczeństwo rozmywania tożsamości Kościoła, ale może być też taki rodzaj zamknięcia, który tak usilnie broni się przed zmianami, że właściwie odbiera życie.

M.Z.: Istnieje, owszem, niebezpieczeństwo sztywności, która rzeczy drugorzędne bierze za istotę wiary i boi się, że każde naruszenie status quo spowoduje rozsypanie się tożsamości, zagubienie czy obłe wpasowanie się w świat. Jak słusznie powiedział o. Yves Congar, „skorupy wykształciły bezkręgowce”. Boimy się, że gdy skorupa pęknie, to zginiemy, bo nie ma kręgosłupa. Chodzi nam więc o chrześcijaństwo z kręgosłupem, które ma wewnętrzną konsystencję i świadomość, które wie, w co wierzy – a wtedy nie boi się też kontaktów ze światem.
Nazwano to aggiornamento, a Benedykt XVI ładnie powiedział, że oto nasze dziś zanosimy przed tron Boga. Nie jest tak, że nasze dziś ustala nam warunki, lecz że nasze dziś stawiamy w obliczu wiecznych prawd i staramy się je przeczytać z opieką Ducha Świętego we wspólnocie Kościoła.
Chrześcijaństwo w jakiejś mierze jest sztuką, a nie imitacją czy kopiowaniem. Każdy z nas jest inny, ma własną, indywidualną drogę. Ryzyko, ale też piękno bycia chrześcijaninem polega na podążaniu nią – między zamkniętością a otwartością, oraz we wspólnocie.

P.S.: Czy Kościół otwarty rozmywa jakiś rdzeń? Można powiedzieć: rozmywa, i bardzo dobrze, że rozmywa. Św. Tomasz z Akwinu pisał, że „akt wiary dotyczy rzeczywistości” – pod tym pojęciem kryje się Bóg. Gdy recytuję Credo, mówię: „wierzę w Boga Ojca wszechmogącego”, a nie: „wierzę w dogmat o Bogu Ojcu wszechmogącym”. Św. Tomasz twierdził, że artykuł wiary jest pewnym uchwyceniem Prawdy, które jednak do niej dąży. Jeśli treścią naszej wiary jest Bóg, to znaczy, że owego rdzenia jeszcze nie mamy. W samym rdzeniu jest Tajemnica.
Dlatego nie godzę się ze stwierdzeniem, że wiemy, w co wierzymy. W XV w. Mikołaj z Kuzy napisał dialog między chrześcijaninem a poganinem, w którym ten ostatni pyta: „Co wielbisz?”, chrześcijanin zaś odpowiada: „Nie wiem”. „Jak to nie wiesz?”. „No właśnie dlatego, że nie wiem, to wielbię”. Poganin próbuje zmusić chrześcijanina, aby zdefiniował mu, w co wierzy, a chrześcijanin wytrąca go z tej potrzeby. I w końcu poganin przechodzi na chrześcijańską stronę, tzn. zaczyna chwalić razem z chrześcijaninem, choć obaj dalej nie wiedzą, kogo.
Chrześcijańska tożsamość otwarta jest tożsamością teologicznie paschalną, to znaczy umierającą. Nie możemy być przywiązani do tożsamości, którą posiadamy teraz. Mamy być gotowi na to, że ona umrze i zmartwychwstanie; że urośnie ku czemuś jeszcze. Jeśli uznamy, że mamy swoją tożsamość, staniemy się – wedle słów Grzegorza z Nyssy – bałwochwalcami. Można nawet powiedzieć, że chrześcijanina nie powinna w ogóle interesować jego chrześcijańska tożsamość – powinna go interesować prawda, którą jest Chrystus Logos, obraz niepojętego Ojca.

M.Z.: Ma pan sto procent racji, panie Piotrze, ale ja jeszcze parę procent dorzucę. W brewiarzu co cztery tygodnie wraca modlitwa: „Panie, dopomóż tym, którzy szukają Prawdy, aby ją znaleźli, a znalazłszy nigdy nie przestawali jej szukać”. To jest modlitwa ludu Bożego. Boga poznajemy jako Nieznanego – to również św. Tomasz. Jesteśmy w trakcie wspinaczki ku Prawdzie – pisał z kolei Thomas Merton. Prawda jest symfoniczna – podkreślał Hans Urs von Balthasar.
Problem otwartości jest złożony w sprawach współczesnych. Kościół jest depozytariuszem – nie właścicielem – Prawdy prowadzącej do zbawienia. W sprawach społecznych z tej prawdy możemy wyprowadzić pewne pryncypia, ale nie jednoznaczne recepty. Czasami obrażają się na mnie socjaldemokraci, czasami liberałowie, a ja zawsze powtarzam: Kościół nie jest ani liberalny, ani socjaldemokratyczny. Jedni i drudzy mogą się w nim zmieścić.

P.S.: Jeżeli chodzi o rzeczywistość społeczno-polityczną, nie widzę sensu używania kategorii otwartości. Wystarczy mówić, że jedni mają bardziej poglądy lewicowe, drudzy bardziej prawicowe. Tak samo jedni wolą modlitwę charyzmatyczną, drudzy przeżywają naukę neokatechumenalną, a jeszcze inni angażują się w dzieła charytatywne lub w ciszy medytują. Tu nie ma wartościowania.

A.B.: Nie mogę się oprzeć przed przytoczeniem wizji otwartości Kościoła, która wywarła na mnie największe wrażenie: pierwszego spotkania międzyreligijnego w Asyżu, na które Jan Paweł II zaprosił tych, których kiedyś Kościół nawracał lub wyrzynał – a w najlepszym razie znimi dyskutował. Papież chciał być z nimi, żeby się modlić. Nie mówił: módlmy się razem, tylko: bądźmy razem, żeby się modlić. Asyż był pełen modlących się przedstawicieli różnych rytów, w różnych szatach, w różnych językach, w różnym sposobie rozumienia Niepojętego. Miałem wtedy poczucie, że jest jeden Pan Bóg i wiele dróg do Niego, że mogę prezentować piękno moich przekonań bez osądzania kogokolwiek.

Śmierć Kościoła otwartego ogłosili już m.in. Tomasz Terlikowski i abp Józef Michalik. Biskup Antoni Dydycz powiedział wręcz, że „może coś być martwe, ale mimo to zatruwać. Skąd te ataki?

A.B.: Zostały zacytowane nazwiska biskupów, a do nich zawsze odnosimy się z szacunkiem... Odłóżmy więc biskupów i zajmijmy się przekonaniami ludzi bojących się naruszenia status quo. Co mają na myśli? Jaki otwarty Kościół umarł? Przecież nie ma Kościoła zamkniętego. Kościół Ewangelii jest Kościołem otwartym. Otwartość Chrystusa przysporzyła mu wrogów. Nawet apostołowie nie bardzo mogli zrozumieć – jeśli jakaś miejscowość nie była gościnna, mówili: spuść na nią ogień. A kiedy ktoś przyszedł aresztować Pana, to nawet za miecz potrafili chwycić. Jezus zaś był otwarty wszystkich, nawet na tych, którzy Go policzkowali.
Sądzę, że irytacja na pojęcie „Kościół otwarty” wynika z najlepszej troski o Kościół, ale też i z lęku. Po Soborze Watykańskim II Kościół przeżył dramatyczne chwile, ujawniły się zjawiska istniejące wcześniej pod powierzchnią. Był to moment oczyszczenia, powiedzenia głośno rzeczy, które ludzi dusiły i z którymi nie mogli sobie dać rady. Niektórzy poszli za daleko, więc obawa przed powrotem takich zjawisk mnie nie dziwi, choć myślę, że są one nieuniknione.
Otwartość Kościoła jest potrzebna. To przede wszystkim ta otwartość ku Panu Bogu, o której pięknie mówił Piotr, ale także otwartość na człowieka. Otwartość, czyli przyjęcie go w jego rzeczywistości, nawet jeżeli wydaje się ona na pierwszy rzut oka odrażająca. Rozdzielenie, że ja potępiam zło, a przyjmuję człowieka, dobrze się stosuje do samego siebie: gdy zrobię jakieś świństwo, mówię: „zdarzyło mi się, ale przecież taki nie jestem, coś dobrego się we mnie tli”. Ale gdy przychodzi do bliźnich, chętnie ich odczłowieczamy, odbieramy im ludzką twarz.

O. Maciej mówił w wywiadzie dla „Więzi” o tym, że nasza scena polityczna się podzieliła – i że rzutuje to na społeczeństwo oraz Kościół. Może w tym można również upatrywać niechęci do Kościoła otwartego?

M.Z.: Istnieje Kościół zamknięty, który uważa, że wie, i Kościół otwarty, który również uważa, że wie. Nie martwiłbym się śmiercią takiego Kościoła otwartego, skoro jest to formacja redukująca wiarę do ideologii. Czy jest ona lewicowa, czy prawicowa, to dla mnie obojętne; obie mają skazę. Chciałbym, żeby obu nie było w Kościele, a widzę, że ta zamknięta ma się w Polsce całkiem dobrze.
Lęk jest naszym polskim problemem. Mówi się o oblężonej twierdzy, o tym, że jesteśmy atakowani, że potężny przeciwnik naciera. W „oblężonej twierdzy” istnieją trzy kategorie ludzi: sojusznicy, zdrajcy i przeciwnicy. To przecież całkiem nieewangeliczne kategorie opisu rzeczywistości. Przypomina mi się myśl kard. Wyszyńskiego z „Zapisków więziennych” o tym, że chrześcijanin zna tylko jeden podział ludzi: na braci i siostry w Chrystusie, i tych, którzy nie wiedzą, że nimi są. Oto chrześcijańskie podejście do rzeczywistości.

P.S.: Również podejrzewam, że zarzuty w stosunku do Kościoła otwartego wynikają z lęku. Bycie wolnym od przywiązania do aktualnej tożsamości w zmierzaniu do Prawdy jest trudne. Sam parę razy w życiu się przekonywałem, że kiedy spotykam kogoś, kto stanowi wyzwanie dla mojej tożsamości – np. świętego człowieka innej religii, który jest na wyższym poziomie rozwoju duchowego niż ja – natychmiast zaczynam szukać w nim słabego punktu. Bo co to znaczy, że on jest taki lepszy? Każdy z nas ma odruchy obronne. Myślę, że są one naturalne. Wszyscy mistrzowie życia duchowego mówili, że ta pielgrzymka, ta droga na Górę Karmel, ta noc ciemna jest bardzo trudna. Co chwila człowiek się zatrzymuje, chce odpocząć i zatrzymać się w miejscu, gdzie jest.

Czy są jakieś winy i błędy Kościoła otwartego, do których można się przyznać, powiedzieć, że mogą być powodem niechęci z zewnątrz?

P.S.: Moim błędem jest pycha. Pewien stopień wykształcenia, który w dużej mierze nie jest moją zasługą, tylko dziedzictwem, daje takie poczucie, że oto wiem lepiej, czyli mogę patrzeć na innych z góry. Być może to daje się odczuć. Jeśli występuję jako przedstawiciel Kościoła otwartego, mogę spowodować, że ktoś się poczuje poniżony, bo uzna, przypisuję mu, że jest gorszy ode mnie.

A.B.: Od takiej pychy są zwolnieni, jak sądzę, księża-duszpasterze, spotykający świętość ludzką wszędzie. Działanie Pana Boga w ludziach bywa tak zaskakujące, że właściwie wiele rzeczy odchodzi w cień. To zresztą nie jest pokora, lecz przytomność umysłu: byłbym śmieszny, gdybym czuł się lepszy od kogoś, kto na pierwszy rzut oka jest bardziej święty.
Owszem, gdy prezentujemy nasze racje w debacie publicznej, jeśli jesteśmy przekonani o tym, że są one naprawdę w duchu Ewangelii, nie mówiąc tego wprost dajemy innym do zrozumienia, że są gorsi – a tego nikt nie lubi. Trzeba się starać być otwartym w czynach, w dopuszczaniu na łamy, w szanowaniu w debacie innych poglądów i przede wszystkim w niewykluczaniu.
Drugi grzech – czasami w człowieku budzi się zjadliwość. Czasem można tak „dojechać” temu bratu w Chrystusie, który nie wie, że jest moim bratem – że aż mu się niedobrze zrobi. Taki grzech na pewno popełniłem. Zamiast przyciągnąć kogoś ciepłem, bywałem złośliwy.

M.Z.: Problem dobrze zdefiniował niedawno Adam Michnik: napisał, że polskim i kościelnym problemem jest to, że Polska sukcesu nie znalazła formy rozmowy z Polską wykluczonych. Taki dialog rzeczywiście trzeba zacząć od spowiedzi ze swoich grzechów. Kłopot w tym, że występując w Fundacji Batorego, zrobiłem niedawno spowiedź z grzechów Kościoła, ale potem wielu ludzi mądrych i niewierzących również zrobiło spowiedź z grzechów Kościoła – a nie ze swoich.
Klasyczny przykład w polskiej rzeczywistości to słynny list Jana Pawła II na jubileusz „Tygodnika” w 1995 r.: w wielkim panegiryku padło jedno zdanie krytyczne i znaleźli się tacy, którzy wyciągnęli wyłącznie to zdanie. A jak to powinno wyglądać, pokazali polscy biskupi w słynnym orędziu do biskupów niemieckich. Optyka ewangeliczna nie jest geometryczna, arytmetyczna ani stricte historyczna, bo z tego punktu widzenia fraza „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” była trudna do pojęcia: niedługo po wojnie porównywanie rozmiarów, przyczyn i skutków wzajemnych ran było absurdalne. Ale optyka ewangeliczna mówi coś więcej i jeżeli jej nie złapiemy, to Polska będzie się pogrążała w podziałach i w nienawiści. A wszystko to będzie również sprzyjać sekularyzacji.

A.B.: Dwa tygodnie temu byłem na konferencji w Toruniu i żeby odprawić Mszę, poszedłem do najbliższego kościoła. Nie wiedziałem, gdzie idę, a potem się okazało, że to był kościół ojców redemptorystów. Było dość dużo czasu, mówiłem brewiarz, po trochu spływali wierni, jeden nawet podszedł do mnie i spytał: „proszę księdza, czy ksiądz to ksiądz Boniecki?”. Później koncelebrowaliśmy Mszę, w której przewodniczący zwrócił się do wiernych: „Bracia i siostry, drodzy słuchacze Radia Maryja”, ponieważ to była Msza transmitowana. Pomyślałem sobie, że to właściwie cudowne, że jest taka warstwa, w której wymieniamy znak pokoju, jesteśmy braćmi i wspólnie wymawiamy słowa konsekracji. Dla mnie to było niezwykle oczyszczające, a może też od tej pory mniej mnie kopią w tym Radiu...

Debata odbyła się 5 grudnia w klubie Państwomiasto w Warszawie. Nagranie wideo debaty oraz prowadzonego przez Brygidę Grysiak z TVN24 spotkania autorskiego ks. Adama Bonieckiego o jego nowej książce „Dookoła świata”, które miało miejsce bezpośrednio po debacie, można obejrzeć na stronie tygodnik.onet.pl. Zapisy wcześniejszych debat i artykuły z cyklu „Niech żyje Kościół Otwarty” są dostępne na stronie powszech.net/kosciolotwarty

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012