Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie ma zarazem obszaru działań władzy o bardziej kapitalnym znaczeniu i gdzie rządzący stają przed większą odpowiedzialnością. Ocenie podlegać więc powinny skutki w skali indywidualnej – mierzone w setkach złotych miesięcznie przyszłego świadczenia, o czym wyczerpująco w tym numerze opowiada prof. Piotr Błędowski w wywiadzie w dziale Kraj. A także skutki w skali całego systemu ekonomicznego mierzone w miliardach złotych rocznie dodatkowego obciążenia dla budżetu, prawdopodobnie coraz większego. „Z każdym problemem będziemy jakoś starać się uporać” – mówił w ubiegłym tygodniu w wywiadzie prezes Kaczyński o kwestii przyszłorocznego deficytu w sytuacji, kiedy wzrost gospodarczy będzie raczej niższy, niż zakładano. Krótkoterminowo zawsze „jakieś” pieniądze się znajdą. Jednak dynamika pogarszającej się proporcji liczby osób w wieku produkcyjnym zasilających system do liczby emerytów pozostających na jego utrzymaniu jest nieubłagana i nie upora się z nią nawet najbardziej śmiały polityk walczący ze status quo. Tym bardziej kiedy dochodzą mniej wymierne i niedające się powiązać w jednoznaczny ciąg przyczynowy zjawiska, niewątpliwie skorelowane z majstrowaniem przy emeryturach i tworzeniem szerszej atmosfery ekonomicznego rozchwiania – takie jak spadające wskaźniki inwestycyjne, gorsza opinia na rynkach finansowych, często wyrażona niższym ratingiem kredytowym.
Dokonywanie wyliczeń, prognoz i analiz w tych obszarach jest niewątpliwie ważne, pozwala też każdemu z nas podejmować środki zaradcze na własną starość, a ekspertom opozycji – przemyśleć programy naprawcze, które powinni mieć gotowe do wdrożenia, gdyby polityczne wahadło odwróciło się na jej korzyść. Ale w tle pozostaje całkiem nietknięty problem wyższego rzędu: otóż PiS po prostu zrealizował jedną z podstawowych obietnic wyborczych. Zgodzimy się chyba, że samo w sobie spełnianie obietnic przez polityków to nie jest rzecz godna potępienia. PiS dostał bardzo dużo głosów (i utrzymuje wysokie poparcie) m.in. dzięki tym jednoznacznym „socjalnym” zapowiedziom. I tu leży pies pogrzebany: całkiem spora część elektoratu jest gotowa dać władzę partii, która działa na szkodę długofalowego interesu Polaków. Nikt wcześniej się nie zajął oswojeniem ich z myślą, że wygodny i relatywnie hojny system emerytalny znany z dwóch-trzech poprzednich pokoleń to raczej łaskawa anomalia w dziejach i że ten szczęśliwy nawias właśnie się zamyka. Żaden spin doktor nie wymyślił, jak sprzedać myśl, że lepiej to już na pewno nie będzie (w sensie realnej siły nabywczej emerytury).
To dotyczy zresztą wielu innych punktów PiS-owskiego „socjalu”, np. programu 500 plus; można go krytykować za to, że co prawda realnie wspiera wiele rodzin, ale odciąga pieniądze z innych obszarów, gdzie pomoc państwa jest równie niezbędna, ale mniej politycznie opłacalna. Obecna władza dokonuje ważkich finansowo i wizerunkowo kroków, które być może są tylko koślawym przeciąganiem krótkiej kołdry. Płacimy długofalowo cenę za to, że nikt wcześniej nie postawił jasno – tak, by rzecz wyszła poza kręgi eksperckie – kwestii, jak bardzo jest ona krótka. ©℗