Szczęście za dwieście złotych

Prof. Piotr Błędowski, ekonomista i gerontolog SGH: Zrobiliśmy krok w stronę zubożenia emerytów, zwłaszcza kobiet. I w kierunku obciążenia systemu pomocy społecznej, bo z tak niskimi świadczeniami wielu seniorów stanie się jej klientami.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Sebastian Czopik / REPORTER
/ Fot. Sebastian Czopik / REPORTER

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Sejm przegłosował obniżenie wieku przejścia na emeryturę: do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn.

PIOTR BŁĘDOWSKI: Oglądałem transmisję z tego posiedzenia i nie mogłem się nadziwić: była euforia, oklaski, ściskanie się. Generalnie reakcja polityków partii rządzącej sugerowała, że uznali oni swoją decyzję za jakiś niebywały sukces. I że – niestety – nie do końca zrozumieli, co się tak naprawdę stało.

A co się stało?

Podjęto decyzję krótkowzroczną i nieodpowiedzialną, która zachwieje poczuciem bezpieczeństwa wielu Polaków. Decyzję, która idzie pod prąd europejskim trendom, zgodnie z którymi wiek emerytalny jest albo podnoszony, albo o takiej perspektywie się przynajmniej dyskutuje – w związku ze zmianami demograficznymi i wydłużaniem się przeciętnego trwania życia. Decyzję, która będzie miała konsekwencje ekonomiczne i społeczne, zarówno na poziomie makro, jak i tym indywidualnym.

Reperkusja najbardziej oczywista to znaczne obniżenie naszych przyszłych świadczeń. Jeśli ktoś zarabia 2,5 tys. złotych, to zamiast około 2400 zł emerytury w dotychczasowym wariancie – świadczenia otrzymywanego po ukończeniu 67. roku życia – dostanie 2100 zł będąc mężczyzną, i jedynie półtora tysiąca będąc kobietą.

To jest krok w kierunku rzeczywistości, którą obserwujemy już w niektórych krajach Zachodu: coraz większego ubóstwa ludzi starszych, zwłaszcza kobiet.

Dziś sytuacja emerytów w Polsce jest – na tle innych grup – relatywnie dobra.

Podkreślmy słowo „relatywnie”, pamiętając, że emeryci często oceniają swoją sytuację jako dobrą, bo wypierają rozmaite potrzeby, o których wiedzą, że od dawna nie są w stanie ich zaspokoić. Dzisiaj sytuacja wielu emerytów jest niewesoła – a niewątpliwie w niedalekiej przyszłości ulegnie pogorszeniu.

Pamiętajmy, że w wyniku tej decyzji wiele osób z dnia na dzień nabędzie prawa do świadczeń. Dodatkowe koszty poniesie i państwo, i my: sam rząd oszacował, że „nowe” świadczenie w pierwszym roku obowiązywania przepisów będzie mniejsze o 175 złotych. Można więc powiedzieć tak: zostaliśmy uszczęśliwieni możliwością wcześniejszego przejścia na emeryturę, ale to szczęście będzie nas kosztowało prawie 200 zł miesięcznie.

Z czego wynikają dodatkowe koszty budżetowe?

Z tego, że z dnia na dzień zmieni się proporcja osób w wieku produkcyjnym do tych pobierających świadczenia. Na przykład 66-letni mężczyzna, który uzna, że już nie chce pracować, stanie się emerytem, podczas gdy w myśl starych przepisów jeszcze przez rok by pracował. Konsekwencja jest oczywista: jego emeryturę trzeba będzie sfinansować z budżetu państwa, bo – jak wiadomo – już teraz w ZUS brakuje środków na bieżące wypłaty. Na dodatek okres życia na emeryturze, i tak przecież naturalnie się wydłużający, w wielu przypadkach z dnia na dzień wydłuży się dodatkowo o kilka lat.

Przy okazji debaty nad obniżeniem wieku emerytalnego pojawiały się różne warianty zmiany przepisów.

Pracodawcy proponowali połączenie kryterium wieku emerytalnego z kryterium stażu pracy, związki chciały podnieść obowiązkowy staż do 30 i 35 lat. Stanęło na tym, co obowiązywało wcześniej: minimum 20 lat stażu dla kobiety i 25 dla mężczyzny. To niezwykle istotna kwestia, bo w zalewie informacji i dyskusji na ten temat umknęła nam sprawa fundamentalna: teraz kobieta, by odejść na emeryturę w wieku 60 lat, będzie mogła mieć za sobą ledwie dwie dekady pracy, podczas gdy przed sobą – zgodnie ze statystykami przeciętnego dalszego trwania życia w Polsce 60-latki – trzy dekady pobierania świadczenia.

Takich proporcji nie uniósłby żaden system.

Ale to nie koniec: konsekwencje tej decyzji będą moim zdaniem wykraczały poza kwestię samych świadczeń. Trzeba się np. liczyć z tym, że wzrosną nakłady państwa na pomoc społeczną. Bo część osób nie będzie w stanie bez dodatkowego wsparcia poradzić sobie, mając do dyspozycji emeryturę rzędu tysiąca kilkuset złotych albo i mniej. Efekt? Nawet jeśli z jednej kieszeni wypłacimy mniej – dając ludziom niższe emerytury – z drugiej kieszeni będziemy musieli dołożyć.

To spowoduje też skutki społeczne: większe będzie obciążenie rodzin, które będą zmuszone wspierać bądź alimentować emerytów. Zmniejszy się również – wracając do sfery ekonomii – konsumpcja, bo jeśli mam mniejszą emeryturę, to mniej wydaję. A skoro tak, to niższe będą wpływy z podatków. Trzeba też liczyć się z rozszerzeniem szarej strefy na rynku pracy.

Do tego katalogu dodajmy coś, o czym w swoim planie wspomina wicepremier Mateusz Morawiecki, wiążąc spadek liczby osób w wieku produkcyjnym z gospodarczym spowolnieniem.

To ciekawe, że wicepremier rządu – przynajmniej pośrednio – nie zgadza się z decyzją swojego gabinetu; decyzją, której konsekwencją będzie przecież spadek odsetka pracujących Polaków. Tyle że skoro Sejm przyklepał już decyzję o obniżeniu wieku emerytalnego, trudno się spodziewać, by wicepremier się temu otwarcie sprzeciwił. Będę jego reakcje śledził z zaciekawieniem. Są dwa wyjścia: albo będzie udawał, że się nic nie stało, albo jakoś zareaguje. Bo ta decyzja rusza przecież w posadach cały plan Morawieckiego.

Gdybym był przedstawicielem rządu, powiedziałbym tak: cała krytyka tej zmiany świadczy źle o krytykach, którzy nie wierzą w Polaków i ich mądrość. Bo przecież rząd nikomu nie każe przechodzić na emeryturę.

Chętnie bym tę argumentację rozważył, gdyby nie to, że właśnie przedstawiciele partii rządzącej przekonują nas od miesięcy do czegoś zgoła odwrotnego. Twierdzą mianowicie, że obniżenie wieku emerytalnego jest zgodne z powszechnym oczekiwaniem społeczeństwa. To by oznaczało, że równie powszechnie Polacy skorzystają z prawa do odejścia na emeryturę w wieku 60 lub 65 lat.

Politycy nie wysyłają więc sygnału „Pracuj jak najdłużej, żeby mieć jak najwyższą emeryturę”, ale sygnał odwrotny: „Bądź spokojny, państwo w swojej hojności zapewni ci wcześniej spokojną i dostatnią starość”. To bardzo zły sygnał, bo osłabia w naszej świadomości związek między pracą a sytuacją materialną w przyszłości.

Jest chyba odwrotnie: my ten związek teraz boleśnie odczujemy!

Odczujemy, ale dopiero za jakiś czas. Na razie jesteśmy usypiani przekazem: „spokojnie, możesz krócej pracować”. I część ludzi może ten przekaz „kupić”. To jest granie ludzkimi emocjami w sytuacji, gdy znaczna część społeczeństwa – niezależnie od tego, czy mówimy o Niemcach, Szwajcarach czy Polakach – nie ma poczucia odpowiedzialności za swoją sytuację w przyszłości.

To chyba istota dyskusji: co nam się kojarzy ze słowem „emerytura”? Czy dla dzisiejszego 30-, 40-latka to nadal socjalna obietnica: „Państwo zapewni ci godną starość”, czy może pojawia się coraz częściej świadomość, że emerytura to rodzaj lokaty, której wartość zależy ode mnie?

Moim zdaniem większość ludzi myśli nadal wedle schematu pierwszego: to pieniądze, które jacyś „oni” za tyle i tyle lat „dadzą”. Za takie postrzeganie świadczeń emerytalnych odpowiada zresztą również poprzednia ekipa rządząca. Jeśli państwo okazało się zbyt słabe, by zlikwidować liczne – choćby mundurowe – przywileje emerytalne, co powoduje do dziś, że ta sama praca jest inaczej traktowana i respektowana, to nie dziwmy się, że ludzie to odbierają jako wyraźny sygnał.

A co do wiary w Polaków, w ich odpowiedzialność, mogę tylko powtórzyć: byłbym skłonny o tym dyskutować, gdyby nie powtarzana przez rządzących dziś polityków argumentacja, że Polacy „zasługują na wcześniejszą emeryturę”. I towarzyszące tej argumentacji głupoty w rodzaju: „Będziemy pracowali aż do śmierci”, wypowiadane przy okazji podniesienia wieku emerytalnego przez poprzedni rząd.

Nie śmiem podejrzewać prezydenta Andrzeja Dudy – patrona tej decyzji – o populizm. Ale mam wrażenie, że w jego otoczeniu są osoby wprowadzające go w błąd, myślące zapewne o doraźnych korzyściach politycznych, a jednocześnie ignorujące to, jakie konsekwencje ta decyzja przyniesie za lat 15 czy 20.

A może przeceniamy wagę tej decyzji? W Polsce każda zmiana ekipy to – przynajmniej w niektórych sferach – gwarancja nowej rewolucji. Może zresztą obecna ekipa ma to z tyłu głowy: teraz damy prezent, a i tak ci, co przyjdą po nas, będą musieli tę decyzję cofnąć?

Nawet jeśli tak jest, to mnie taka wizja nie uspokaja. Choć zgadzam się z tym, że kolejny rząd będzie musiał wszystko odkręcać. Tymczasem stracimy jednak kilka lat i sporo pieniędzy, bo każda zmiana generuje przecież koszty. Pamiętajmy też, że nowe przepisy pojawiają się w momencie, gdy te poprzednie – podwyższające wiek emerytalny – zostały przyswojone i społecznie zaakceptowane. Proszę zwrócić uwagę, że podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat przeszło właściwie bez większych protestów.

Protesty były: ze strony opozycji, związków zawodowych…

…ale nie – przynajmniej na większą skalę – wśród zwykłych ludzi. Spokojne przyjęcie tej zmiany świadczy zresztą o dojrzałości Polaków, którzy zrozumieli, że muszą pracować dłużej, by na starość godnie żyć. Tylko że teraz wmawia im się coś odwrotnego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016