Pierwszego września zapomniał niemieckiego

„Pan admirał postawił na złego konia” – usłyszał od komendanta obozu jenieckiego, gdy odmówił podpisania volkslisty.

23.09.2019

Czyta się kilka minut

Kontradmirał Józef Unrug przemawia do marynarzy na pokładzie ORP „Bałtyk”, 1937 r. / NAC / NAC
Kontradmirał Józef Unrug przemawia do marynarzy na pokładzie ORP „Bałtyk”, 1937 r. / NAC / NAC

Do oflagu, obozu jenieckiego dla oficerów, przyjeżdża jego niemiecki kuzyn. Z propozycją przejścia na niemiecką stronę. Ale kontradmirał Józef Unrug, który podczas kampanii wrześniowej 1939 r. dowodził polską obroną Wybrzeża, nie chce o tym słyszeć. Żeby nie było wątpliwości, z kuzynem rozmawia tylko po francusku.

„Nie wygłupiaj się. Znasz niemiecki” – oburza się kuzyn.

„Po pierwszym września zapomniałem języka niemieckiego” – odpowiada Unrug.

Zapomni na sześć lat.

Mariusz Borowiak, biograf Unruga:

– Był patriotą. Ale nie na sposób romantyczny. To był patriotyzm praktyczny.

Wnuk

Wziął na barana rocznego syna. Pozuje do zdjęcia na bałtyckiej plaży. Morze to jego żywioł.

„Szwed” – takie ma przezwisko. Rzeczywiście: wysoki, skandynawska uroda. Według podkomendnych: twardy, bezkompromisowy, miał dar przewidywania wydarzeń (jako pierwszy zaproponował, żeby w polskiej Gdyni zbudować port wojenny). Ale też: wyniosły, drobiazgowy.

Bywa szalony. Jak w 1923 r., gdy sprowadza spod niemieckiego wtedy Opola do Polski ciało zmarłej matki. Żeby uniknąć długich formalności, zwłoki usadził w aucie na miejscu pasażera. Niemieckim pogranicznikom pokazał dokumenty na dwie osoby.

– Zaryzykował całą swoją wojskową karierę, gdy po I wojnie światowej porzucił służbę w niemieckiej marynarce wojennej i wstąpił do polskiego wojska – uważa Borowiak. – Nigdy nie wyparł się polskości.

Mariusz Borowiak przejrzał listę książek, które Unrug przeczytał w niemieckiej niewoli. Ponad czterysta tytułów. Po polsku, angielsku, francusku. Żadnego w języku niemieckim.

Christophe Unrug, wnuk admirała, jest przekonany, że jego dziadek był patriotą, ale nie nacjonalistą. Powie o tym na drugim pogrzebie admirała, w październiku 2018 r.

Christophe Unrug jest dziś merem Montrésor, miasteczka w Dolinie Loary w centralnej Francji. Tam pierwszy raz został pochowany Józef Unrug.

Honory

Admirał Hubert von Schmundt z Kriegs­marine jest nieco skrępowany. Ma wziąć do niewoli starszego o kilka roczników kolegę z Marineakademie w Kilonii. Obaj służyli kiedyś w Cesarskiej Marynarce Wojennej, w I wojnie światowej walczyli pod tą samą niemiecką banderą.

Ale jest 2 października 1939 r., początek II wojny światowej. Polskie dowództwo obrony Wybrzeża podpisało już w sopockim Grand Hotelu akt kapitulacji półwyspu Hel. Schmundt nie ma wyjścia: musi pojmać byłego towarzysza broni. Rozmawiają kurtuazyjnie. Unrug jest rozluźniony, Schmundt – spięty.

Jadą na nabrzeże.

„Achtung!” – niemiecki komandor rozkazuje swoim marynarzom. Stają na baczność, gdy wysoki oficer w granatowym mundurze z orzełkiem wysiada z samochodu. Unrug był kiedyś dowódcą tego komandora na niemieckich okrętach podwodnych – stąd te honory.

W hitlerowskiej armii polski admirał ma sporo znajomych.

Mundury

Z ojcem rozmawia po polsku, z matką po niemiecku. Gdy wszyscy są razem, porozumiewają się po francusku.

Ojciec nosi mundur generała pruskiej armii. Thaddäus Gustav von Unruh wybrał karierę wojskową z powodów materialnych; w czasach zaborów robiło tak wielu Polaków. Artylerzysta, odznaczył się w XIX-wiecznych wojnach z Danią i Austrią. Zrzuci mundur, gdy Bismarck rozpęta antypolskie czystki.

Ze starego rodu germańskiego Unrugów wyłoniła się polska gałąź. Jeden z Unrugów miał podobno walczyć u boku Bolesława Krzywoustego przeciw niemieckiemu cesarzowi, o innym pisze Długosz, kolejny założył miasteczko Kargowa koło Zielonej Góry, następny postawił się Szwedom.

Thaddäus Gustav von Unruh miał już pięćdziesiątkę, gdy w 1884 r. przyszedł na świat jego pierwszy syn: Joseph. Żona Thaddäusa, Izydora von Bünau, jest saksońską hrabianką.

Mieszkają w Dreźnie. Mały Joseph nie może się napatrzeć na polskie mundury z czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego: ogląda je z ojcem w albumach z kolorowymi rycinami. Słucha opowieści o stryjach, którzy walczyli w polskich powstaniach. Ojciec posyła go na lekcje polskiego – w stolicy Saksonii jest sporo polskich emigrantów.

Po przejściu w stan spoczynku generał osiada w rodzinnym majątku Sielec koło Żnina na Pałukach. Jest początek XX w., posiadłość leży w Prusach. Ale jego właściciel używa polskiej formy nazwiska: Tadeusz Gustaw Unrug. Porzucił kalwinizm, jest teraz katolikiem. Stara się nie mówić po niemiecku.

Tymczasem Joseph von Unruh ze świadectwem maturalnym przynosi do domu książkę: to nagroda za świetne postępy we francuskim. Niestety, zaniedbał naukę polskiego. Ciągnie go do morza, od dziecka pochłaniał książki o morskich wyprawach. Chce zdawać do Marineakademie w Kilonii. Trzy lata później zostanie podporucznikiem Kaiserliche Marine.

Ojciec jest na niego zły: boi się, że ­Joseph zniemczy się do reszty. Stary Unrug zastanawia się, czy nie wydziedziczyć syna.

Krzyż

Ledwo zaczęła się wojna światowa, a on ląduje w wojskowym lazarecie. Nie z powodu ran – od dawna dokucza mu łuszczyca. Będzie go męczyć do końca życia.

Gdy Gawriło Princip strzela na moście w Sarajewie do arcyksięcia Ferdynanda, porucznik Joseph von Unruh ma 30 lat. Po kilońskiej akademii zrobił jeszcze kurs torpedowo-minowy.

Po wyjściu ze szpitala wraca do służby. Podczas Wielkiej Wojny pływa na u-bootach u brytyjskich wybrzeży. Wojna podwodna – uderzająca zarówno w okręty wojenne, jak i statki handlowe – to jedna z tych militarnych „nowości”, które przynosi pierwszy globalny konflikt.

Awansuje, dowodzi torpedowcem. Potem przeniosą go na ląd (to przez chorobę). Jako szef flotylli szkolnych okrętów podwodnych szkoli oficerów i marynarzy.

Zanim Niemcy przegrają wojnę, kapitan Joseph von Unruh zdąży dostać Krzyż Żelazny (nigdy nie będzie się tym chwalił). Kilka miesięcy później odejdzie do cywila. Na Pałukach czeka ojcowizna – ojciec go nie wydziedziczył.

 

Orzełek

Nie rozstaje się z podręcznikiem polskiej gramatyki. Złożył podanie o przyjęcie do Wojska Polskiego, ale wciąż lepiej mówi po niemiecku niż po polsku. Długo jeszcze będzie wtrącał germanizmy.

Do Sekcji Marynarki w Ministerstwie Spraw Wojskowych w Warszawie zgłasza się w maju 1919 r. Polska nie ma jeszcze dostępu do morza – 147 kilometrów wybrzeża zostanie jej przyznanych za kilka tygodni, mocą traktatu wersalskiego (faktyczne przejmowanie terenu zacznie się w lutym 1920 r.).

Józef Unrug (spolszczył imię i nazwisko) zaczyna od stopnia kapitana. Żałuje, że ojciec tego nie dożył – byłby dumny, że syn nosi mundur z orzełkiem.

Przełożeni wysyłają go nad Bałtyk, ma pomóc przejąć od Niemców przyznaną Polsce część wybrzeża. W niemieckim jeszcze Gdańsku, teraz mającym status wolnego miasta, świetnie się czuje – zna język i charakter Niemców. Wykłóca się o latarnie morskie. Gdy Niemcy nie chcą sprzedać państwu polskiemu okrętu, kupi go na swoje nazwisko.

Jednak łatwo nie ma. Jest tylko jednym z sześciu oficerów, którzy służyli wcześniej w niemieckiej flocie. Zdecydowana większość kadry pochodzi z carskiej armii. On jest wychowany w pruskim drylu: dokładny i drobiazgowy, przywiązany do dyscypliny i posłuchu. Oni wolą więcej samodzielności. Wytrzyma cztery lata. W 1923 r. rezygnuje ze służby (tłumaczy się chorobą skóry).

Powróci za dwa lata – jako dowódca floty w Gdyni. W 1932 r. awansuje na kontradmirała.

Dziedzic

To bardziej koszary niż folwark: dziedzic Józef Unrug zarządza pracownikami jak wojskiem. Gdy ma uwagi, pracownik stoi na baczność. Z folwarcznymi robotnikami zresztą prawie nie rozmawia. Gdy chcą o coś zapytać, kontaktują się przez zarządcę.

Majątek w Sielcu przejął po śmierci ojca. Ponad 750 hektarów. Nowy gospodarz uprawia pszenicę, buraki cukrowe, hoduje zwierzęta (na wysoko cenione bekony).

Praca bywa ciężka. Fornal zarabia 12 złotych dziennie, zwykły robotnik rolny – dziewięć. Kary za kradzież wymierza się surowe. Na przykład za zrywanie liści buraków – pięć złotych. Ale folwarczni robotnicy mają darmową opiekę lekarską, właściciel opłaca nauczycieli dla dzieci.

Józef Unrug idzie z postępem: wprowadza traktory parowe, inne nowinki. Wszystkiego dogląda osobiście. Zapuszczony majątek stawia na nogi. „Żadna maszyna nie powinna wyruszyć z podwórza bez oliwiarki napełnionej odpowiednim gatunkiem oleju” – poucza gospodarzy. W Sielcach ludzie odpowiedzialni za konserwację maszyn zawsze mają pod ręką szmatę z towotem i oliwiarkę.

Na Pałukach dobrze się czuje. Nawet gdy wyprowadzi się do Gdyni, będzie tu chętnie zaglądał. A przyjeżdża często, zwłaszcza w pierwszych latach służby. Powodem jest piękna kuzynka. Zofię Unrug (nosiła to samo panieńskie nazwisko) poślubi w 1921 r. Dziewięć lat później urodzi im się jedyny syn Horacy (to jego będzie nosić na barana).

Półwysep

„Nadejdzie ta chwila, gdy po ukończonej wojnie defilować będziecie nie tylko w Warszawie, ale i w Berlinie” – tak kończy swój ostatni rozkaz do podkomendnych Józef Unrug.

Jeszcze w sierpniu kazał przenieść Dowództwo Floty z Gdyni na Hel. Po ogłoszeniu mobilizacji zostaje dowódcą obrony Wybrzeża – w tej roli podlega bezpośrednio Naczelnemu Wodzowi. Odpowiada za obronę Gdyni i okolic oraz rejonu umocnionego, jakim jest Półwysep Helski. Zapewne zdaje sobie sprawę, że przyszło mu bronić miejsca, które w razie wojny niemal na pewno znajdzie się w okrążeniu, odcięte od reszty kraju.

1 września budzi go telegram od majora Henryka Sucharskiego o ataku na Westerplatte. Przychodzą meldunki o próbie opanowania mostu w Tczewie i ataku Luftwaffe na polskie lotnictwo morskie, które stacjonuje w Pucku.

Od początku nie miał złudzeń, w jakich warunkach przyjdzie mu walczyć. Jeszcze przed 1 września wysłał trzy nowoczesne niszczyciele do brytyjskich baz: bał się je utracić w nierównej walce (okręty ORP „Błyskawica”, „Burza” i „Grom” służyły potem z Royal Navy; dwa pierwsze przesłużyły całą wojnę, „Grom” zatonął w 1940 r. pod Narwikiem).

Gdy wojna się zaczyna, wybrzeże szybko zostaje odcięte od reszty kraju. Polskie siły z Gdyni wycofują się na Kępę Oksywską i tam bronią do 19 września. Rząd opuszcza Polskę, kapituluje Warszawa. Kończy się wrzesień, zaczyna październik, a Półwysep Helski – dobrze ufortyfikowany i zaopatrzony – broni się nadal. Jednak Unrug uznaje, że w tych warunkach dalsza walka byłaby beznadziejna. Na siebie weźmie decyzję o kapitulacji.

Na rokowania z Niemcami wysyła podwładnych. Po wszystkim odda się w ręce Schmundta.

Odmowa

„Zapomniałeś niemieckiego?” – generał Walter von Unruh stoi osłupiały. Wita swojego kuzyna Józefa po niemiecku, a ten odpowiada po francusku.

Walter przyjechał go namawiać, by przeszedł do Kriegsmarine. Józef rzuca mu w twarz, że postanowił nie używać niemieckiego.

Innym też nie uda się go namówić do podpisania volkslisty, niemieckiej listy narodowościowej. Za każdym razem odpowiada, że taka propozycja to zniewaga. Uznają go w końcu za „nastawionego wrogo do Rzeszy Niemieckiej”.

„Pan admirał postawił na złego konia” – odcina mu się, na wieść o klęsce Francji, generał Jesko von Puttkamer, komendant obozu w Woldenbergu. Wcześniej Unrug odmówił podania mu ręki. „Gonitwa jeszcze nieskończona” – odpowiada Niemcowi.

Przewożą go z jednego oflagu do drugiego. Przed Woldenbergiem siedział w Nienburgu, Siberbergu i Spittal. Później będą Sandbostel, Colditz, Lubeka i Murnau. Wszędzie trzyma fason. Wobec współjeńców jest uprzejmy, wobec nadzorców – oschły. Raz zrugał niemieckiego podoficera, bo ten wszedł bez pukania do jego pokoju.

W obozie w Colditz nie chce być dłużej mężem zaufania polskich jeńców, bo Niemcy wbrew obietnicom zbyt surowo potraktowali jednego z oficerów. „Jesteście ludźmi niehonorowymi” – mówi komendantowi.

Gdy żąda tłumacza, komendant się dziwi: „Czy pan admirał nie zna niemieckiego?”.

„Nie zawsze” – słyszy w odpowiedzi.

Gdy w odwiedziny przyjedzie żona, spyta najpierw, czy inni oficerowie też dostali pozwolenie na odwiedziny. Usłyszy: „To wyjątek, który zrobiliśmy dla pana admirała”. Odmówi spotkania z żoną.

Amerykanie wyzwolą obóz w Murnau na tydzień przed kapitulacją Rzeszy.

Obczyzna

Biało-czerwona bandera zsuwa się po maszcie, załoga śpiewa „Jeszcze Polska nie zginęła”. Tak to wygląda na ORP „Błyskawica” i na innych okrętach, które Polacy muszą przekazać Royal Navy.

To już rok 1947. Unrug podlega Admiralicji Brytyjskiej. Robotę ma niewdzięczną: likwiduje Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Większość żołnierzy jest rozgoryczona, spodziewali się nowej wojny, Zachodu ze Związkiem Sowieckim, a tu każą im się rozbrajać.

Gdy dokończy misję, sam zostaje zdemobilizowany. Anglicy dają mu emeryturę, ale ujmuje się honorem.

– Bo wypominali mu, że w czasie I woj- ny światowej zatapiał ich okręty – mówi Borowiak. Ponad 60-letni Unrug zostaje pomocnikiem kucharza w londyńskiej restauracji; zarobek nie starcza na utrzymanie rodziny.

Do Polski rządzonej przez komunistów nie ma po co wracać; byłoby to niebezpieczne. Jedzie do Maroka. W Agadirze dawni znajomi z Gdyni mają firmę – były admirał odpowiada za stan techniczny kutra do połowu sardynek i statku do ich transportu. Gdy splajtują, będzie ładował mangan w górach Atlasu i wydawał części zapasowe do ciężarówek.

W kraju komunistyczne sądy skazują na śmierć jego towarzyszy broni. Od strzałów w tył głowy giną przedwojenni komandorzy, którzy w pojałtańskiej Polsce pozostali w wojsku: Stanisław Mieszkowski, Zbigniew Przybyszewski, Jerzy Staniewicz.

Jest po siedemdziesiątce, gdy w 1958 r. opuszcza Afrykę. Z żoną mieszka w Domu Polskim dla emerytów pod francuskim Orleanem. Mają dach nad głową, wikt, ale ani grosza przy duszy. Koledzy z emigracyjnego Stowarzyszenia Marynarki Wojennej zbierają dla nich pieniądze. Po kryjomu – admirał, gdyby się dowiedział, mógłby ich nie przyjąć.

Wciąż jest w ruchu: wozi samochodem zaopatrzenie, jeszcze jako osiemdziesięciolatek jeździ po okolicy motorowerem. Tym ciężej znosi chorobę – nowotwór przykuje go do łóżka na ostatnie miesiące. Umiera 1 marca 1973 r., w wieku 89 lat.

Testament

„Komuniści moich chłopców pozabijali, nie chcę mieć z nimi nic do czynienia” – powtarzał synowi. Za Polską jednak tęsknił. Do końca nie zrzekł się obywatelstwa Rzeczypospolitej.

Borowiak: – Rodzinie zostawił testament: że jego prochy mogą kiedyś pochować na polskiej ziemi, ale pod warunkiem, że wcześniej zostaną zrehabilitowani jego koledzy zamordowani w czasie stalinowskiego terroru.

Na wypełnienie testamentu trzeba będzie czekać prawie pół wieku.

Wierność sumieniu
Sens ponad klęską
To było nasze
Tego nie wezmą
Jest i zostanie.

Żegnają go tym wierszem Kazimierza Wierzyńskiego. Pogrzeb odbywa się w Montrésor nad Loarą. Chowają go obok powstańców z 1831 i 1863 r., jak on emigrantów. Na trumnę ktoś sypie ziemię przywiezioną z Oksywia, gdzie we wrześniu 1939 r. zginęły dwa tysiące jego żołnierzy i marynarzy.

Siedem lat później obok niego spocznie żona.

Drugi pogrzeb ma rok temu. W rocznicę kapitulacji Helu ekshumowane szczątki admirała i jego żony zostają złożone na Cmentarzu Marynarki Wojennej w Gdyni. Wnuk Christophe odbiera z rąk prezydenta RP akt pośmiertnej nominacji wiceadmirała Józefa Unruga na stopień admirała floty. „Wierzę, że w niespokojnych czasach – przemawia nad trumną dziadka – podpisałby się pod znanym zdaniem generała de Gaulle’a: »Patriotyzm to kochać swój kraj, nacjonalizm to nienawidzić drugiego«”.

Wcześniej na tym samym cmentarzu pochowano z honorami jego zamordowanych komandorów. ©

Korzystałem z książki Mariusza Borowiaka „Admirał Unrug 1884–1973”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2019