Ostatni rozkaz admirała

Wśród krajów, które przez kilkaset lat rządziły na morzach, Francja długo zajmowała czołowe miejsce. Pozycję mocarstwa utraciła w ciągu dwóch godzin.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Port w Tulonie, 27 listopada 1942 roku: francuska flota sama sobie zadaje śmiertelny cios / fot. Keystone, Getty Images, FPM /
Port w Tulonie, 27 listopada 1942 roku: francuska flota sama sobie zadaje śmiertelny cios / fot. Keystone, Getty Images, FPM /

27 listopada 1942 r. był ostatnim dniem francuskiej potęgi na morzu. Zakończył ją rozpaczliwy gest, który miał uratować honor trójkolorowej bandery. Tego dnia admirał Jean Philippe de Laborde - dowódca potężnej eskadry śródziemnomorskiej, stacjonującej w Tulonie na południu Francji - wydał rozkaz samozatopienia wszystkich jednostek.

Kilkanaście godzin później do Tulonu nadszedł szyfrogram z Algieru od admirała François’a Darlana, naczelnego wodza sił zbrojnych w rządzie Vichy, który niedawno przeszedł na stronę aliantów. Darlan rozkazywał, by armada wyszła z portu i przyjęła kurs na Oran, zajęty przez siły alianckie; kilkanaście dni wcześniej wylądowały one we francuskiej Afryce Północnej. Darlan nie przypuszczał nawet, że Francja sama zadała sobie cios stokroć dotkliwszy od klęsk pod Abukirem (1798 r.) i Trafalgarem (1805 r.), gdzie gromił ją Nelson, genialny admirał brytyjski.

Cios, po którym nigdy już się nie podniosła.

Czwarta flota świata

Jak to się stało?

Cofnijmy się o ponad dwa lata. Niemiecko-francuskie zawieszenie broni, podpisane 22 czerwca 1940 r. w lasku Compiegne, zastało francuską marynarkę w stanie nienaruszonym. Odpowiedni punkt rozejmu brzmiał: "Francuska flota wojenna - z wyjątkiem części zwolnionej do dyspozycji rządu francuskiego dla ochrony jego interesów w imperium kolonialnym - zostanie skoncentrowana w (...) wyznaczonych portach, zdemobilizowana i rozbrojona pod niemiecką lub włoską kontrolą. (...) Rząd niemiecki uroczyście oświadcza rządowi francuskiemu, że w czasie wojny nie zamierza wykorzystać do własnych celów francuskiej floty wojennej znajdującej się w portach pozostających pod kontrolą niemiecką".

Takie warunki - łagodne, a w wyniku polityki przywódców kolaboranckiej "Francji Vichy", Philippe’a Pétaina i Pierre’a Lavala, jeszcze złagodzone - dyktowano czwartej flocie świata. Flocie, która ustępowała niemieckiej tylko pod względem niszczycieli eskortowych i trałowców, a przewyższała ją pod każdym innym. 1 września 1939 r. jej stan wynosił: 7 okrętów liniowych (tj. najcięższych), 7 ciężkich krążowników, 12 lekkich krążowników, 70 niszczycieli, 76 okrętów podwodnych oraz lotniskowiec.

Przewagi tej - i nad Niemcami, i nad silną, ale źle dowodzoną i bierną marynarką włoską - w kampanii 1940 r. nie wykorzystano. Przyczyną był brak sprawnego dowództwa, ale też przestarzałej doktryny, która z floty czyniła siłę pomocniczą, zdolną tylko do ochrony szlaków morskich łączących Francję z koloniami.

Masakra w Mers-el-Kebir

Po 22 czerwca 1940 r. francuska flota stała się - obok terytoriów zamorskich - jedynym atutem kadłubowego Państwa Francuskiego. Tymczasem wierności umowie z Compiegne i lojalności wobec Niemiec towarzyszyć zaczęły we Francji nastroje antyangielskie. Niemcy, wykorzystując stary antagonizm, skłócili niedawnych sojuszników.

Anglicy bali się, niebezpodstawnie, że Niemcy przejmą francuską flotę. Opracowali plan jej zneutralizowania lub wyeliminowania (zależnie od okoliczności); opatrzono go kryptonimem "Katapulta". Miał uniemożliwić Niemcom zrealizowanie operacji "Lew Morski", czyli inwazji na Anglię - do czego Niemcy nie mieli środków. Ale mieli je Francuzi, starczyło tylko sięgnąć.

Po 22 czerwca Brytyjczycy szybko przejęli więc francuskie okręty stacjonujące w brytyjskich portach. Dowódca eskadry aleksandryjskiej wiceadmirał René Godfroy, nie zaryzykował oporu i przyjął warunki Brytyjczyków. W decyzji "pomogli" mu Włosi, którzy zaczęli nalot na port, gdy Godfroy pertraktował z admirałem Andrew Cunninghamem; okręty angielskie i francuskie zgodnie ostrzelały napastnika. Ale nie wszędzie poszło Brytyjczykom tak gładko.

3 lipca doszło do tragedii. Dowodzący eskadrą stacjonującą w afrykańskim Mers-el-Kebir admirał Marcel Bruno Gensoul odrzucił brytyjskie ultimatum. Przewidywało ono przejście na stronę brytyjską i kontynuowanie walki z Niemcami, bądź internowanie w Wielkiej Brytanii, bądź też odejście floty na Martynikę, gdzie miała zachować neutralność. Wobec odmowy, dowodzący zespołem brytyjskich okrętów wiceadmirał James Somerville rozkazał otworzyć ogień do stłoczonych w porcie czterech francuskich pancerników i sześciu niszczycieli. W ciągu kilkudziesięciu minut jeden pancernik zatonął, a dwa zostały uszkodzone; zginęło 1300 Francuzów. Tylko jeden pancernik i cztery niszczyciele wydostały się z pułapki i odpłynęły do Tulonu.

Ten tragiczny incydent - podobnie jak późniejsza, zakończona niepowodzeniem Anglików, próba wyeliminowania francuskiej eskadry w Dakarze - miały kolosalne znaczenie polityczne: proangielskie sympatie spadły we Francji do zera. Pétain kazał zbombardować w odwecie Gibraltar, a Laval orzekł, iż "Francja nie miała nigdy większego wroga niż Wielka Brytania".

Tymczasem 10 grudnia 1940 r. Hitler podpisał wytyczne operacji "Attila", której celem było opanowanie floty francuskiej. Miało to nastąpić w przypadku, gdyby kolonie wypowiedziały posłuszeństwo rządowi w Vichy.

Odliczanie

8 listopada 1942 r. siły anglo-amerykańskie zaczęły operację "Torch" (Pochodnia), czyli desant we francuskiej Afryce Północnej. Lądujący alianci starli się z Francuzami, ale po dwóch dniach admirał Darlan rozkazał zaprzestać oporu.

W ten sposób w dyspozycji Vichy pozostały tylko eskadry w Tulonie i Dakarze (i mniejsze zespoły w Sajgonie oraz na Martynice). Podległość tych sił rządowi Vichy - odległych od metropolii (wyjąwszy Tulon) - była iluzoryczna. Natomiast Dakar, a szczególnie flota w Tulonie, były siłami o ogromnym znaczeniu - i mogły wpłynąć na bieg zdarzeń. A te następowały szybko.

10 listopada Niemcy wkroczyli do Tunezji, a nazajutrz przystąpili do okupacji tzw. wolnej strefy we Francji i zagarnęli francuską flotę handlową (159 statków). 11 listopada Darlan - ten, który w 1940 r., odmówiwszy użycia floty do ewakuacji 200 tys. żołnierzy francuskich do Algierii i kontynuowania walki z Niemcami, przyczynił się do podjęcia decyzji o kapitulacji - depeszował do Laborde’a: "Zawieszenie broni zostało zerwane przez stronę niemiecką i (...) powinniśmy podjąć taką decyzję, która będzie najkorzystniejsza dla Francji. (...) Proponuję Panu skierowanie swych okrętów do Afryki Zachodniej. Wysokie dowództwo USA zapewnia, że eskadra tulońska nie napotka w drodze do Dakaru na żadne przeszkody ze strony floty alianckiej".

Nie był to rozkaz, ale sugestia - i tak zrozumiał depeszę Laborde, zaciekły anglofob. Nie doceniając niemieckiego zagrożenia, odrzucił sugestię Darlana (nie wiedział jeszcze, że Pétain ogłosił już Darlana zdrajcą). Na domiar złego obaj admirałowie szczerze się nienawidzili. Laborde, dowódca z doświadczeniem bojowym, uważał Darlana za karierowicza. Wiele się nie mylił: Darlan, który poza epizodem z flotyllą rzeczną na Renie nie dowodził okrętem i miał wątpliwe kwalifikacje dowódcze, zawdzięczał karierę protekcji ministra marynarki Georges’a Leyguesa, swego ojca chrzestnego. Ambitny i zawistny Laborde zignorował depeszę swego wroga.

Gdzie honor, gdzie zdrada

Flotylla Laborde’a składała się z trzech okrętów liniowych, pancernika, trzech ciężkich i pięciu lekkich krążowników, 17 niszczycieli, 22 okrętów podwodnych i ponad 60 jednostek pomocniczych. Tulon, zabezpieczony przed atakami morskimi licznymi przeszkodami (w tym stalową siecią), okazał się dla tej ogromnej eskadry pułapką - bo w razie ataku od strony lądu okręty były bezbronne; ratunkiem byłoby wtedy tylko wyjście w morze.

Jeszcze przed otrzymaniem depeszy Darlana, Laborde dostał wytyczne z admiralicji: minister marynarki admirał Gabriel Paul Auphan zalecał mu przeciwstawienie się Niemcom, ale bez rozlewu krwi, i dążenie do porozumienia z nimi. A gdyby nie przyniosło to efektu - w ostateczności zniszczenie floty. Z politycznego i wojskowego punktu widzenia wytyczne Auphana były surrealizmem, ale to do nich zastosował się Laborde. Bardziej nienawidził Darlana i Anglików niż Niemców, wyjście w morze uważał za zdradę, a zniszczenie floty za czyn honorowy...

Ale do 24 listopada - blisko dwa tygodnie od przekroczenia przez Niemców granicy "Zone Libre" - nic się nie działo. Wehrmacht trzymał się z dala od Tulonu, co wierni Vichy oficerowie interpretowali jako chęć pozostawienia tej enklawy Francji. Ale 24 listopada nadeszła wieść, że wiceadmirał Louis Collinet, dowódca eskadry dakarskiej, wypowiedział posłuszeństwo Vichy. Był to ostatni dzwonek dla floty w Tulonie. Ale admirał de Laborde nie zareagował.

27 listopada o drugiej w nocy przerwano połączenia telefoniczne z Tulonem. Niemieckie czołgi ruszyły na port, nie napotykając oporu. O godzinie 5.20 admirał de Laborde wydał ostatni rozkaz: samozatopienia okrętów. Otworzono tzw. zawory denne, a w komorach amunicyjnych założono ładunki. Po chwili osiadającymi na dnie portu okrętami zaczęły wstrząsać eksplozje.

Tylko pięć okrętów podwodnych wydostało się z pułapki - aby to uczynić, musiały rozerwać stalową sieć, której, nawet na widok niemieckich samolotów zrzucających miny, dowodzący oficer nie zgodził się bez rozkazu usunąć (cztery z nich dotarły potem do Algieru, jeden internowali Hiszpanie). Potężna eskadra przestała istnieć w ciągu dwóch godzin.

***

Po latach część francuskich historyków starała się uczynić z tej bezprzykładnej tragedii akt heroizmu - na próżno. Nie oddawszy ani jednego strzału, tulońska eskadra padła ofiarą zabójczej ślepoty i małoduszności. Jej dowódca został po wojnie aresztowany, oskarżony o zdradę i skazany na karę śmierci, zamienioną na dożywocie. W więzieniu spędził 15 lat. Opuścił je na mocy amnestii w 1959 r. Okryty niesławą, umarł w 1977 r. jako prawie stuletni starzec.

W tym czasie morska i kolonialna potęga Francji była już odległym wspomnieniem.

KRZYSZTOF ĆWIKLIŃSKI (ur. 1960) jest wykładowcą na Wydziale Filologicznym UMK w Toruniu; poeta, krytyk literacki, historyk kultury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011