Pielgrzymka dziadka Fedira

Okazały pomnik, upamiętniający ofiary masakry w „kotle iłowajskim” w sierpniu 2014 r., stoi w niewielkiej wiosce na ukraińskim Podkarpaciu. Dlaczego tutaj?

14.08.2017

Czyta się kilka minut

Pomnik w Bani Lisowickiej, lipiec 2017 r. / MARTA SIEWIERA-PIĘCIAK
Pomnik w Bani Lisowickiej, lipiec 2017 r. / MARTA SIEWIERA-PIĘCIAK

Jeśli tylko pogoda i zdrowie pozwolą, dziadek Fedir przemierza tę drogę codziennie.

Aby odwiedzić wnuka, nie ma daleko. Mniej niż kilometr. Najpierw idzie drogą polną, utwardzaną (dom, w którym mieszka, dziś już samotnie jako wdowiec, stoi na skraju wioski: przedostatnia chata z prawej). Potem kawałek asfaltem. I już Fedir dochodzi do drogi krajowej H-10, która ze Stryja prowadzi na Iwano-Frankiwsk.

Jeszcze tylko trzeba przejść przez krajówkę – nie jest zbyt ruchliwa, ale raz już Fedir został potrącony (na szczęście niezbyt groźnie) – i już jest u celu. Bo cel pielgrzymki 86-letniego Fedira Brusa leży zaraz po drugiej stronie drogi H-10. Tu będzie mógł przysiąść, jak zwykle, na jednej z ławek wokół niewielkiego placyku. Plac wyłożono starannie nową kostką brukową. Także ławki są nowe, porządne.

Posiedzi, poduma. Pomodli się. Posprząta. Porozmawia. Z przyjezdnym, który się zatrzymał – zwykle przypadkowo, zdumiony niecodziennym widokiem. Albo z sąsiadami z wioski. Bo tu, we wsi Bania Lisowicka, która zaraz łagodnie przechodzi w Lisowice, wszyscy znają Fedira. Martwią się o niego. Troszczą. Jak sprzedawczyni w wiejskim sklepie, która przybysza pytającego o Fedira otaksuje wzrokiem i poprosi z naciskiem, aby rozmawiać z nim delikatnie. Bo łatwo zaczyna płakać.

Ale z Fedirem nie porozmawiamy. Wczoraj znów trafił do szpitala w pobliskim Morszynie. Sala numer 12, mówi Iwan, sąsiad. Chcecie podjechać?

Nie, nie pojedziemy. Jakoś nie wypada. Nie w tym przypadku.

Wśród pytań, które nie padną (i nigdy by nie padły), jest więc i takie: dlaczego Fedir przychodzi na Skwer imienia Tarasa Brusa, pod pomnik, którego centralną postacią jest jego wnuk? Dlaczego tu, a nie na cmentarz w Bani, gdzie tamtego grudniowego dnia 2014 r. pochowali Tarasa? Owszem, na cmentarz jest dalej i pod górę. Ale może przyczyna jest inna? Może tak jest łatwiej, lżej do zniesienia?

Taras

Mówią, że w tamte straszne dni, w ostatnim tygodniu sierpnia roku 2014, gdy Rosjanie otoczyli pod Iłowajskiem siły ukraińskie – głównie kilka batalionów ochotniczych, które tworzyły trzon kontrofensywy – i że gdy zapanował chaos, gdy kto żyw usiłował wyrwać się z kotła, a Rosjanie walili do nich jak do tarcz na strzelnicy, że właśnie wtedy Taras Brus uratował dziewięciu kolegów. Że wywiózł ich, rannych, swoim busem, poza linię ognia. Potem zaginął.

Tak mówią ci, którzy przeżyli. Ale tu, w Bani i Lisowicach, nawet bez relacji świadków ludzie i tak by uwierzyli, że Taras tak postąpił. Podobnie jego przyjaciele ze szkolnej jeszcze paczki z Morszyna (kiedyś w II RP i dziś znanego kurortu). Jak Natalia, Olja i Oleg, z którymi w grudniu 2013 r. pojechał na kijowski Majdan.

Wierzą, bo to pasuje do Tarasa, jakiego znali. Faceta z pozytywną energią.

– Całe dzieciństwo tu spędził, u dziadków – mówi Iwan, sąsiad dziadka Fedira. – Romko i Swietłana, jego rodzice, często jechali gdzieś za pracą. Zostawiali obu synów dziadkom. Taras był z nimi silnie związany.

Ołeh, brat Tarasa, żyje dziś we Włoszech. Wyjechał jeszcze przed Majdanem i wojną. Za lepszym życiem. Taras został.

Iwan: – Z niego był dobry chłopiec. Pomocny zawsze. Lubiany. Jak potem uczył się we Lwowie, to przyjeżdżał do dziadków co sobotę i niedzielę. Zachodził też do mnie, wodę mi nosił – wspomina Iwan. Cukrzyca zabrała Iwanowi nogi, siedem już lat, jak jeździ na wózku. Nauczył się dbać o siebie, wodę ze studni sam zaczerpnie (jego woda jest wyjątkowo dobra). Ale i tak to miło, gdy ktoś zajdzie, pomoże, pogada. Tym bardziej że córka Iwana pracuje za granicą.

Także Taras mógł wyjechać. Miał dokąd. Miał swoją „sieć migracyjną”: na jego profilu na Facebooku (profil jest przełączony na tryb „nieaktywny”) zachowano jego fotografie i link do zdjęć, które gromadził na portalu Picasso (Taras chętnie fotografował). Można z nich wnosić, że odwiedził brata we Włoszech.

Ale został. Po lwowskiej Akademii Handlowej założył niewielką firmę transportową. A potem poszedł na Majdan.

Symbol

Na Facebooku Tarasa są zdjęcia z grudnia 2013 r. On, Natalia, Ola i Oleg. Wszyscy po dwadzieścia kilka lat. On chyba najstarszy: skończył 26. Śmieją się, wygłupiają trochę. Czy to sposób na odreagowanie? Natalia napisze potem, że wtedy nie kładli się spać przez kilka dni. Był gniew, że Janukowycz obiera kurs na Rosję, była flaga Ukrainy spleciona z flagą Unii Europejskiej. Także on umieścił obie flagi na swoim profilu.

Zabici padną dopiero później. A on wstąpi do Samoobrony Majdanu. Zostanie dowódcą drużyny w sotni Wołodymyra Parasiuka. Po masakrze na Instytuckiej to Parasiuk wbiegnie na scenę i wykrzyczy, że Janukowycz nie może być dłużej prezydentem. Janukowycz ucieknie z Kijowa, Rewolucja Godności zatriumfuje. A Rosja odpowie: na Krymie, potem w Donbasie.

Dalsza droga Wołodymyra i Tarasa będzie podobna do tej, którą poszło wielu majdanowców. Gdy ukraińska armia okaże się – w pierwszej fazie – niezdolna do walki i powstaną oddziały ochotnicze, wstąpią do nich całą paczką: Taras, Wołodia i koledzy z Majdanu. Oni zostaną dowódcami w batalionie Dnipro-1 (powstał w Dnipropietrowsku, stąd nazwa; dziś, po dekomunizacji, miasto nazywa się Dnipro).

Taras, z dobrą energią, podejściem do ludzi i zdolnościami menadżerskimi, będzie chyba kimś w rodzaju logistyka oddziału. To ważne w sytuacji, gdy nie działa zaopatrzenie i wszystko trzeba organizować, będąc zdanym na wolontariuszy.

A potem będzie Iłowajsk. Przeklęty Iłowajsk. Największa klęska ukraińska w tej wojnie, a dziś trauma narodowa. I zarazem symbol. Wieloznaczny. Bo z jednej strony poświęcenia i bohaterstwa: zarówno oddziałów, które walczyły do końca, jak też pojedynczych ludzi. Z drugiej – symbol zapaści armii, która nie była w stanie przyjść z odsieczą ochotnikom. I nieudolności generałów (niektórzy wierzą, że więcej niż nieudolności). A także bezwzględności Rosjan i naiwności polityków z Kijowa, którzy uwierzyli Putinowi, gdy ogłosił rozejm i powiedział, że chce uniknąć rozlewu krwi, a otoczeni mogą opuścić kocioł przez wyznaczone „zielone korytarze”.

Naiwności, bo gdy opuścili pozycje, gdy załadowali swoich rannych na ciężarówki (nie było karetek) i ruszyli przez „korytarze”, Rosjanie otworzyli ogień. Zginęło kilkuset Ukraińców, kilkuset zostało rannych. Kolejnych kilkuset przepadło. Część odnalazła się potem w niewoli. Innych uznano za zaginionych bez wieści.

Pomnik

Cztery miesiące: tyle trwało, zanim bliscy i przyjaciele Tarasa uzyskali pewność. Wcześniej wierzyli, że żyje. Na jego milczącym profilu na Facebooku Natalia, Olja i inni pisali: „Nie wierzymy, że Cię nie ma!”. „Boże, nie zabieraj najlepszych”. „Tarasik, prosimy, wróć. Czekamy i modlimy się”. Chwytali się każdej nadziei. Natalia relacjonowała mi wtedy – bo o historii Tarasa pisałem po raz pierwszy w „Tygodniku” jesienią 2014 r. (nr 49/2014; w sieci: powszech.net/taras) – że ukraińscy zwiadowcy widzieli jeńców, wśród nich chyba Tarasa.

– Gdy zaginął, wszyscy tu do Fedira zjeżdżali. Tata i mama. Brat wrócił z Włoch. Jeździli na wschód, szukali, czy może ranny, czy żyje – wspomina Iwan, sąsiad.

Znaleźli go w grudniu. W Zaporożu na cmentarzu, dzięki badaniu DNA. Wśród tych, których szczątki wolontariusze (bo któżby inny) zwieźli z pól bitewnych, a których nie udało się zidentyfikować. Wcześniej prezydent przyznał mu order Za Odwagę (to jak polski Krzyż Walecznych).

Iwan: – Na pogrzeb tłum ludzi zjechał do Bani. Kamery, mikrofony. Chłopak, który razem z nim wojował i został potem deputowanym. Masa duchownych.

Byli też oni, przyjaciele. Postanowili, że muszą zrobić coś, co sprawi, że pamięć o ich Tarasiku przetrwa.

Najwyraźniej ich pragnienie zbiegło się z potrzebami innych. Parasiuka, który trafił do parlamentu (zwykł powtarzać, że bez Tarasa niewiele by zdziałał na Majdanie i w Donbasie). A także władz: lokalnych, obwodowych, nawet tych w Kijowie.

W każdym razie, gdy pojawił się pomysł – portal „Diłowyj Stryj” twierdzi, że wyszedł „od działaczy obywatelskich i przyjaciół Tarasa” – aby na pustej bagnistej łączce w Bani postawić pomnik, szybko znaleziono pieniądze. Przyjaciele, rada wiejska, rada powiatowa, władze obwodu, Kijów: wszyscy coś dali. Tak mówią w Bani.

Twarze

W ten oto sposób rok temu, 29 sierpnia 2016 r., Fedir Brus znalazł się znów w centrum uwagi. Tego dnia odsłaniano pomnik: Tarasa, jego kolegów oraz wszystkich tych, którzy padli pod Iłowajskiem.

Iwan: – Ileż narodu się zjechało! Milicja musiała ruchem kierować!

To na jego ręce, Fedira, Jurij Bereza – dowódca batalionu Dnipro-1, dziś też deputowany – przekazał nowe odznaczenia dla Tarasa. Krzyż Kawalerski i medal za obronę Dnipra przed rosyjskim separatyzmem.

Iwan: – Mama Tarasa powiedziała, że nie chce zachować pieniędzy od państwa, jakie się należały za jego śmierć. Chce, by za tę kwotę rozbudować ten skwerek, zrobić tu park. Żeby ludzie mogli sobie posiedzieć, odpocząć. Park ma dopiero powstać. Także plac zabaw dla dzieci jest w planach.

Widać, że artysta, który projektował pomnik (podobno miejscowy, ze Stryja), bardzo się starał. Nawet chyba trochę przesadził. Taras z pomnika ma piękny, jakby świeżo wyfasowany mundur i nowiutkie buty wojskowe. Wysokie, jakie zwykli nosić spadochroniarze. Tymczasem Taras ze zdjęć, które zachowały się na profilach jego i jego znajomych, w bój poszedł w butach sportowych, mundurze chyba z demobilu (zdaje się, że brytyjskiego) oraz w polskim hełmie.

Ale to szczegół. Bo pomnik w Bani porusza. W jego centrum są dwie postaci: Taras i jego kolega z sąsiedniej wsi (też zginął). Ranny, opiera się na ramieniu Tarasa. Za nimi wznoszą się jakby płomienie targane wiatrem. A z płomieni wyłaniają się twarze. Pełne przerażenia. Usta otwarte w krzyku. W płomień wtopiono napis, na kształt przekreślonej tablicy drogowej: Iłowajsk.

– Pod koniec maja były trzydzieste urodziny Tarasa – mówi Iwan. – Znów wiele aut się do nas zjechało. Jego przyjaciele.

Spotkanie

Z Fedirem spotkała się przypadkiem. Tego dnia ona i jej koledzy z jednostki byli na rotacji. Na odpoczynku, daleko poza frontem.

Nika ma 24 lata. Była na Majdanie, pomagała tam rannym. Potem na wojnie. Od początku, na ochotnika, jako sanitariuszka. Służy często na pierwszej linii (jej oddział tak ma, że chłopcy pchają się do przodu). Równolegle studiuje na medycznym koledżu. Zaocznie, rzecz jasna. Wkrótce ma nadzieję go skończyć.

– Iluż ludzi ona wyciągnęła spod ognia, ilu życie uratowała. Ale że nadal jest w jednostce ochotniczej, to nie ma dokumentu, że jest uczestniczką działań bojowych – mówi Lesia, wolontariuszka, która teraz opiekuje się Niką.

Bo po trzech latach na froncie bywa i tak, że również sanitariuszka potrzebuje pomocy. Jak teraz, gdy organizm Niki odmawia posłuszeństwa i drobna infekcja zamienia się w sepsę. Status „uczestnika działań bojowych” byłby ważny: daje pewne przywileje, np. przy leczeniu. Ale Nika go nie ma. Nie troszczyła się o to, nie zbierała dokumentów, zaświadczeń. Drogie zastrzyki kupią dla niej wolontariusze.

Nika pamięta, że gdy pierwszy raz mijali Banię Lisowicką, zobaczyli pomnik na skwerze. Ale wtedy się nie zatrzymali. Spieszyli się. Przystanęli dopiero, gdy jechali tędy po raz drugi. To ona powiedziała kolegom, że powinni stanąć. Pomodlić się.

Wtedy go zobaczyli. Siedział na ławce.

Byli w mundurach. Zapytał, czy są z batalionu Dnipro-1. Nie? Szkoda. Bo wiecie, powiedział, mój wnuk był w Dnipro. O, to on. Jego pomnik. Tu Fedir Brus wyciągnął telefon. Pokazał zdjęcia Tarasa.

– Codziennie tu jestem – powiedział do Niki. Porozmawiali. Pomodlili się.

I pojechali dalej. Na front.©℗

Więcej zdjęć: powszech.net/taras

Autor dziękuje Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej za stypendium, dzięki któremu możliwa była podróż na Ukrainę, i Aleksandrze Woźniak za wielką pomoc podczas researchu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2017